Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

wtorek, 15 marca 2016

Bądźmy w kontakcie, czyli w końskim takcie

Po raz kolejny przekonałam się wczoraj, jak źle nam się może przysłużyć niefrasobliwe potraktowanie wiodącej zdobyczy cywilizacji. Umówiłam się z siostrą w dużej galerii handlowej. Ot, na chwileczkę, by posłużyć radą w kwestii nowej ramoneski. Wiadomo - co dwie głowy dwie pary oczu...

Już w autobusie coś wyglądało mi podejrzanie - jakaś zbyt lekka ta moja torebka.
Nie wzięłam telefonu. (Ach, jaka wolność!)
Lecz zaraz potem - jakże ja teraz siostrę w tych czeluściach znajdę?
Mam pomysł - wszak wiem, w którym sklepie jest rzeczona ramoneska. Jak pomyślałam, tak też
zrobiłam. Niestety... Kto zna moją siostrę ten zrozumie. Dla tych, którzy nie znają: zanim ona dojdzie w umówione miejsce, musi zawiesić oko dosłownie na wszystkim, co tylko znajdzie się na trasie.

Co robić? (Głodno, chłodno i do domu daleko.) Żartuję, dojazd do domu to zaledwie jakieś osiem minut. Co i tak nie zmienia faktu, że nie sposób będzie nam się spotkać.
Automatów telefonicznych w zasięgu wzroku brak. (Po co komu automaty, wszak nawet bezdomni mają teraz komórki.) Obcej osoby nijak o użyczenie telefonu nie poproszę. To już byłaby ostateczność - godziwa tylko w obliczu niebezpieczeństwa.
Zresztą, gdybym nawet cudem zyskała dostęp do aparatu - i tak nie miałabym do kogo zadzwonić.
Bowiem nie pamiętam żadnego z numerów. (Oj, niedobrze, niedobrze.)
Ani do siostry, ani do żadnego z dzieci. O pozostałych nawet i nie warto gadać.
No dobra, w nieużywanych czeluściach pamięci czai się gdzieś jeszcze mój numer domowy. Jednak na nic mi on teraz - dziecię moje wszak wybyło na ten wieczór z domu.

Dość, że spędziłam w tym sklepie godzinę. Straciwszy już wszelką nadzieję udałam się po zakup dóbr priorytetowych (chleba tudzież papieru toaletowego). Atoli tuż przed wyjściem coś mnie jednak tknęło i wróciłam do "naszego" sklepu. Tam na siebie wpadłyśmy. Miast paść sobie w ramiona, "najgorsze wyrazy powtarzałyśmy po tysiąc razy". (To taka nasza parafraza z Boya.)
Jednak popsioczyłyśmy tylko dla formalności, bowiem w istocie obie byłyśmy uradowane.
Mimo, iż finał tym razem udany - ramoneska szczęśliwie została zakupiona - warto się jakoś na podobną okoliczność zabezpieczyć.
- Wbić sobie do łba choćby jeden (najłatwiejszy) numer do któregoś z dzieci.
- Mieć przy sobie karteluszek z najważniejszymi kontaktami.
- No i kluczowe: pod żadnym pozorem nie zapominać o telefonie!
Wolność wprawdzie bezcenna, lecz odwrotu od cywilizacji (już niestety) nie ma.

piątek, 4 marca 2016

4 marca - imieniny Kazimierza

Gdyby mój tata żył, miałby dziś imieniny. Lecz, na dobrą sprawę, jeśli jest w pamięci, nic nie stoi na przeszkodzie, by je nadal miał. Świętujemy zatem. Napisz coś o dziadku - prosi córka, Basia.
Czemuż by nie; dawno wszak nie było tu wspominkowego posta. 

We wczesnym dzieciństwie mieszkaliśmy w samym centrum miasta. Latem często bywaliśmy nad morzem, co wiązało się z przeszło półgodzinną podróżą starym, rozklekotanym tramwajem. Obecnie, rzecz jasna, trwa to o wiele krócej - nowoczesne pojazdy pokonują ten dystans w niespełna 20 minut. 
Pewnej upalnej niedzieli (wolnych sobót wówczas nie było) tata wybrał się ze swoimi trzema córeczkami na plażę. Jak sądzę, mama musiała mieć pilne zajęcie, w przeciwnym razie nie zaprzepaściłaby takiej okazji. Bo, chociaż trudno dziś w to uwierzyć, wypad z rodziną nad morze był wtedy dla ludzi pracy nie lada atrakcją. (Nawiasem mówiąc, obecnie bywa tak, że całymi latami mogę nie oglądać morza.)
W mocno przepełnionym tramwaju - nawet pomimo otwartych okien - trudno było wytrzymać. Za to jaka potem była ulga, gdy na końcowym przystanku udało nam się wreszcie rozprostować nogi i odetchnąć świeżym powietrzem. No dobrze, w tym konkretnym dniu powietrze nie było zbyt rześkie.
Pamięć jak to pamięć, bywa zawodna, zatem nie wspomnę, jak długo trwał ten nasz pobyt na plaży i czy w ogóle była jakaś kąpiel. Znając słynną ostrożność taty, bardziej prawdopodobne jest, że zezwolił nam jedynie popluskać się przy brzegu.
Tak czy owak w końcu trzeba było wracać. Łatwiej powiedzieć niźli wykonać.
Wszystkie pojazdy tak były zatłoczone, że szpilki przysłowiowej nie sposób już było wcisnąć. Mało tego, ludzie siedzieli nawet na stopniach, inni uczepili się poręczy niczym winne grona. Co bardziej zdeterminowani zwisali z pootwieranych okien.
Tata podjął szybką decyzję - wracamy piechotą. Przynajmniej dopóki nie nadjedzie jakiś mniej przepełniony tramwaj. Aby wzbudzić w nas entuzjazm, obiecał, że przez całą drogę będziemy robić postoje przed każdą napotkaną budką z lodami, by orzeźwić się i odpocząć. Jak obiecał, tak też zrobił.
W połowie drogi byłyśmy już tak objedzone lodami, że miałyśmy dość. (Kto by pomyślał, że naprawdę istnieje taka możliwość.) Niewiele już brakowało, by spełniła się czyjaś groźba, że zamarznie nam w tyłkach.  Nareszcie przyszło wybawienie, nadjechał wyludniony już tymczasem tramwaj i mogliśmy odciążyć umęczone nogi. W domu okazało się, że nasze klapki na piankowych podeszwach są kompletnie zdarte. Mama nie była tym stanem rzeczy zbytnio zachwycona.
Po latach ojciec opowiadał tę historię naszym dzieciom - czyli swoim wnukom. One zaś ochoczo przyjmowały "lodowatą" propozycję, zwłaszcza, że teraz do przejścia miały zaledwie jeden przystanek. Bowiem rodzice zamieszkali w tej nadmorskiej okolicy, do której z takim samozaparciem dojeżdżaliśmy w dzieciństwie.

czwartek, 3 marca 2016

O sole mio!

Skończyła mi się sól kamienna. Posyłam ci ja po nią moje dziecię, czekając w gotowości z tłuczkiem do kotletów. W rzeczy samej, by rozbijać bryłę solną.
Przynosi - miałką, sypką jakoś podejrzanie. Biorę lupę i czytam co następuje:
Sól kamienna jodowana o'Sole
Składniki:
NaCl-97%
Substancja wzbogacająca-KIO3- jodan potasu
Substancja przeciwzbrylająca-E536
Producent: Cenos Sp. z o.o. Września.
Wszystko we mnie się zagotowało - w składzie środek przeciwzbrylający!
A gdzież to, pytam, podziała się sól kamienna z Kopalni Soli Kłodawa?!
Wszak do tej pory zawsze w sklepie była. I co, wymiotło ją z kretesem?
Niech zgadnę - dystrybucja stała się nierentowna i oto już na horyzoncie pojawił się pośrednik. Czyli rzeczona firma z Wrześni.
Ostatnimi czasy wielką popularność zyskują sklepy z tak zwaną zdrową żywnością. Jak widać, opłaca się sprowadzać sól różową himalajską albo morską. (Nie ma jak dobry marketing - ten zbajeruje  nawet takich, co to im się zdaje, że rozsądnie myślą.)
Bo niby skąd, pozwólcie, że zapytam, pochodzi sól ze złóż w Kłodawie?
A z morza, drodzy państwo, z morza; tyle, że takiego sprzed miliardów lat. Bez zanieczyszczeń i udziwnień. W tym miejscu warto dodać, że kopalnia owa produkuje także sól różową.  
Zatkało kakało? Mnie również, muszę przyznać szczerze. Zatem nie trzeba już udawać się do sklepu rzeczonego, przepłacając za ten produkt niemal czterokrotnie. Jeno dlaczego żaden dystrybutor nie podejmie się sprowadzać tej "różowej" dla szarego człeka?
Ponoć stosowana jest powszechnie ...do posypywania dróg. Ręce opadają. Cycki zresztą też.
My zaś skwapliwie wsypujemy do solniczek tę tak zwaną "białą śmierć". Związek chemiczny NaCl.
Stąd właśnie biorą się teorie spiskowe na temat "niezdrowości" soli.
Tymczasem... 
Dwie rzeczy są najważniejsze na świecie: słońce i sól - stwierdza Pliniusz Starszy.
Profesor Julian Aleksandrowicz, wybitny lekarz hematolog, autor licznych, nowatorskich publikacji na temat żywienia, dostrzegał w naturalnej soli ogromny potencjał:
Sól kamienna odgrywała w naszej cywilizacji zawsze szczególną rolę. Była przyprawą, ale także czymś więcej, gdyż ludzkość jakby instynktownie wiedziała, że zawiera ona składniki decydujące o zdrowiu. W niektórych krajach i epokach sól spełniała rolę jednostki monetarnej. Szybko także doceniono jej właściwości konserwujące ...
...Jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? (Mt 5,13) - wszak nawet w Biblii stoi wers o soli.

Leży więc w naszym dobrze rozumianym interesie, aby do sklepów sprowadzano zdrową, naturalną sól kamienną. Nieoczyszczoną, niejodowaną i bez środków przeciwzbrylających. Tę białą, o szarawym zabarwieniu bądź najlepiej tę różową, w niczym nie ustępującą słynnej himalajskiej.