Dzisiaj jedna z tych wspominkowych historyjek, zaliczonych do kategorii Rodzinne anegdoty.
Jeśli w dzieciństwie którejś z nas - trzech sióstr - zamarzyły się nowe buty, trzeba było troszkę się napracować. Idzie o fakt urabiania w tym celu mamy.
I kiedy runął ostatni bastion rodzicielskiego protestu, gdy moc straciły racjonalne argumenty i czarno na białym okazywało się, że zeszłoroczne ponad wszelką wątpliwość się zdezaktualizowały, mama wypowiadała sakramentalną formułę.
Idź do sklepu i upatrz sobie. Potem pójdziemy tam razem i odpowiednie kupimy.
Mama była osobą zapracowaną, po sklepach z córkami latać zbytnio się nie kwapiła.
Wszak nie nade(j)szła jeszcze wiekopomna, zakupoholiczna, chwila.
Zatem po części oficjalnej - zaczynała się artystyczna.
Był w naszej okolicy mały, dobrze zaopatrzony, obuwniczy sklepik.
Niepodzielne rządy sprawowała tam bardzo nieprzyjazna dzieciom sprzedawczyni.
Zawsze miała skwaszoną minę; ogólnie biorąc, niełatwo tam przychodziło cokolwiek "upatrzyć".
Zdarzyło się jednej z mych sióstr ze sklepu być przepędzoną.
Bo chociaż miała dwanaście lat, filigranowym na swój wiek dziewczęciem była.
I nie pomogły protesty i tłumaczenia.
Że mama kazała upatrzyć.
Że na poważnie tu przyszła, nie tylko tak se ogląda.
- Nie plącz się tutaj, mała - biegnij do domu, matka śledziami dzieli!
"Mała", też coś! I jeszcze te śledzie.
Mama nie serwowała żadnych, jeno odpowiedzialną wykonywała pracę.
A zresztą obiad już był - w stołówce szkolnej zjedzony.
Ta zniewaga krwi wymaga.
Młodsza z sióstr, dziesięcioletnia, większa była od starszej siostry.
Miała stanowczy charakter, jak też nieledwie ułańską fantazję.
Następnego dnia wraz z przyjaciółką odwiedziła sklepik.
Przyglądały się obuwiu, naradzały po cichu, wymieniając uwagi.
Nareszcie ujrzały nad miarę wielki okaz męskiego pantofla. Dziewiątka, jak się okazało.
- Czy to już największy rozmiar?
- Powinna być jeszcze dziesiątka.
- Jeśli byłaby pani tak uprzejma...
Ekspedientka udała się na zaplecze, gdzie przez dobrą chwilę przekładała kartony, by dokopać się do tych leżących najniżej. Niewielu mężczyzn nosiło wtedy dziesiątkę...
Wreszcie zziajana, z włosami w nieładzie, postawiła przed nimi "trofeum".
Udało się - rzuciła dumnie - to te największe. Dziesiątka fabryczna.
Dziewczynki znów rzeczowym tonem poczęły wymieniać uwagi.
Wreszcie moja siostra, patrząc kobiecie w oczy, niewinnym głosem spytała:
- A czy wiosła do tych kajaków również pani ma?
Po czym - korzystając z osłupienia kobiety - roześmiane wybiegły ze sklepu.
Jakkolwiek tym sposobem pomszczona została zniewaga, aliści od tej pory buty "upatrywać" musiałyśmy sobie gdzie indziej.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
fajne dziewczyny! mam nadzieję, że babsko nie było na tyle bezczelne, by naskarżyć mamie.
OdpowiedzUsuńNie, panie się bliżej nie znały:)).
UsuńCięty języczek! I tak zostało? :))
OdpowiedzUsuńA mamie przyznałyście się?
Blisko mojej szkoły stała budka z lodami Calypso. Pani sprzedająca też nie przepadała za dziećmi i pamiętam jak okrutnie odmówiła sprzedaży wymarzonego loda, bo do kwoty 2,60 brakowało 5 groszy. Nie pamiętam tylko, czy to na mnie trafiło czy którąś z koleżanek...
Teraz ta druga siostra uchodzi za "tę z ciętym języczkiem". Jeśli jest się małą, trzeba nadrabiać miną i od najwcześniejszych lat uczyć się trudnej sztuki retoryki. Natomiast bohaterka niniejszej opowieści jest dziś poważną, pewną siebie i umiejącą oddziaływać siłą perswazji osobą.
UsuńPamietam te sklepowe paskudy, te krolowe zza lady, co to bez kija nie podchodz.
OdpowiedzUsuńI dobrze jej tak! Sledzie! Phi! :)
Bo to były czasy, gdy ekspedientki niemal łaskę robiły ludziom, że ich obsługują. Dziś już nie do pomyślenia...:)))
Usuńooo, tu się mylisz, moja droga, ciągle takie są!!!
UsuńAż chciałoby się je zobaczyć, dla folkloru:))).
UsuńRzeczywiście z fantazją "załatwiły" mało uprzejmą panią ekspedientkę :) i to z jaką!
OdpowiedzUsuńNiedawno moje dziecię prosiło, bym przy śniadaniu opowiedziała tę historyjkę. Dlatego sobie o niej przypomniałam.
UsuńSuper historyjka, a babsko dostało po nosie :)) Niesamowity pomysł miały Twoje siostry :))
OdpowiedzUsuńTak, to prawdziwa legenda:-))).
UsuńFantastyczna historia!!!
OdpowiedzUsuńW dodatku prawdziwa i nawet nie podrasowana:))).
UsuńFajne powiedzenie które teraz całkiem wyszło z użycia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Moi przyjaciele znają je w innej wersji. Matka dzieli kaszą:))). Przecież śledzie to prawdziwy rarytas.
Usuńtego mi trzeba!!! super, Kochana!
OdpowiedzUsuńna razie tak króciutko, ale jeszcze wrócę.
No i dziękuje za ♥♥♥
Jakie piękne serduszka***. Dla Ciebie wszystko:))).
Usuńno tak...
OdpowiedzUsuńAno, tak:)).
Usuńdobre! cha, cha! ale sie na babsztylu odegrały! Lubię takie akcje! :)
OdpowiedzUsuńO to właśnie chodziło:)))!
OdpowiedzUsuńhistoria znakomita :)
OdpowiedzUsuńa w temacie butów przypomina mi się, jak brat młodszy kupił sobie buty wedle nowej mody: z długimi czubkami; wpadł kiedyś do domu, a tata na widok jego obuwia spytał niewinnie: synu, coś ty sobie narty kupił????
Tak, czasem myślimy sobie, że błyśniemy pomysłem, a nasi bliscy fundują nam chłodzącą kąpiel:))))
Usuń