Nawiązując do - jakże sympatycznej - tradycji publikowania gościnnych postów napisanych przez innych blogerów, postanowiłam skorzystać z okazji, by przedstawić Wam kogoś nowego. Nowego w tym tylko rozumieniu, że autorka dzisiejszego wpisu nie jest blogerką, a komentatorką blogów. Sama w ten sposób zaczynałam, zatem kto wie, może jej dzisiejszy wpis przyczyni się do podjęcia "jedynie słusznej decyzji". Czyli założenia blogu. Monia - znana niektórym z nas jako Głodny Owoc - jest wielką pasjonatką muzyki. Jako, że trudno byłoby mi żyć w świecie, w którym takowej nie ma, czuję z nią duchowe pokrewieństwo.
Moja propozycja ma ścisły związek z nominacją, na mocy której zobligowałam ją do napisania tego tekstu. Oto on - skopiowany i wklejony tutaj w całości.
Moja niekończąca się podróż
Jest mi niezmiernie miło, że Errata umożliwiła mi zaprezentowanie mojej
przygody z Muzyką. Postaram się nieco przybliżyć Wam moje
zafiksowanie na tym punkcie, mając nadzieję, że nikt choć troszkę
interesujący się światem dźwięków nie zazna nudy podczas czytania mojego
"referatu".
W zasadzie już od najmłodszych lat czegoś tam
słuchałam - kiedy koleżanki przeżywały
Puszka-Okruszka Natalii Kukulskiej, ja z
kumpelą omdlewałyśmy przy dźwiękach
Sheri,Sheri Lady (
Modern Talking).
Wspomnę
jeszcze, iż w tamtych czasach (polowa lat 80) zdobycie jakiejkolwiek
płyty wymagało wysiłku (stanie w kolejkach) i szczęścia (bo nigdy nie było
wiadomo, co rzucą do księgarni), aby zdobyć płytę takiego akurat
wykonawcy, który nam w duszy grał. Mam na myśli oczywiście płyty winylowe. O
płytach w wersji kasetowej w tamtych czasach można było sobie
pomarzyć. Nie wiem jakim cudem mój sporo starszy brat zdobył kasetowe płyty "Elektryków" (
Electric Light Orchestra ), czy"Bigosów"(
Bee
Gees). W każdym bądź razie katował nas w/w wykonawcami niemal na okrągło; chcąc nie
chcąc niejako zmuszona zostałam do zapoznania się z innymi wykonawcami,
niźli ten wspomniany na początku
Modern Talking.
Wzmiankowany wyżej brat słuchał radiowej "Trójki", tak więc jest oczywiste, kto pierwszy przetarł moje szlaki na tym gruncie. Listy Przebojów
Programu Trzeciego - emitowanej wówczas w soboty - słuchałyśmy z
koleżanką mając na twarzach wypieki z emocji. Za pomocą kultowego magnetofonu, czyli popularnego wtedy "Kasprzaka", nagrywałyśmy wszelkie
pojawiające się na listach nowości.
Chłopcy z Placu Broni, Sztywny Pal
Azji, Róże Europy, Madonna, Maanam, Phil Collins, Toto... Można by w
nieskończoność wymieniać. Dodam jeszcze, iż w tamtym czasie w niedzielnym programie telewizyjnej "dwójki" emitowana była
Wideoteka, zajmująca się prezentacją teledysków zza zachodniej kurtyny. Natomiast w ciągu tygodnia w godzinach wieczornych leciały "Przeboje
Dwójki", które wprawdzie trwały jedyne 10 minut, ale co najmniej trzy utwory zawsze się
zmieściły. Wspomniane programy - również i gazety takie jak
Świat Młodych, czy
Non-stop - pomagały nam w edukacji muzycznej. Dzięki serialowi
Robin
Hood poznałam grupę
Clannad. Wprawdzie jego nazwę, oraz fakt, że że również i Enya była wokalistką w tej
formacji, poznałam ładnych parę lat później. W połowie lat 80 i nieco później zawrotną karierę w Polsce zrobił zespół
Papa Dance. Moja
kumpela każdy ich utwór znała na pamięć, a większość ówczesnych nastolatek
zakochana była w Pawle Stasiaku. Z tego względu, że tak powiem, nie do końca mnie to "brało". Za to
wsiąkłam na dobre, gdy idzie o
Europe. Cóż to się działo na tych szkolnych dyskotekach przy dźwiękach
The
Final Countdown...
Jedna z moich szkolnych koleżanek stała się szczęśliwą posiadaczka płyty
Europe - słuchałyśmy
tego prawie na okrągło. Niedługo później ojciec tejże koleżanki przywiózł z
Niemiec oryginalną kasetę video z koncertu
Depeche Mode - to był chyba
87 lub 88 rok. Kiedy ujrzałyśmy D.Grahana w białych dżinach tańczącego
i śpiewającego
People are People, to zupełnie straciłyśmy głowę. W tamtym
okresie można już było zdobyć pirackie kasety. Niekiedy brakowało jakiegoś
utworu, ale co tam, liczyła się reszta. Udało mi się nawet zdobyć składak "Depechów" - cóż to za radość była!
W czasach licealnych na początku
zafascynowała mnie twórczość
Queen; byłam szczęśliwą posiadaczką kilku
płyt, z których najukochańsza,
A Kind of Magic, byla przesłuchana setki razy. No
i...Gunsi - kompletnie oszalałyśmy z kumpela na punkcie
tego zespołu. Skompletowałyśmy cala dyskografię Axla i
spółki, tłumaczenia utworów oraz koszulki - specjalnie pojechałyśmy po nie
do Krakowa.
November Rain,czy
Patience słuchałyśmy przy świeczkach do białego rana. Długo żyłam w nieświadomości, sadząc, że utwór
Knockin On Heaven's Door jest autorstwa Gunsów, a nie Dylana.
Na początku lat 90-tych pojawiło się pojęcie muzyki
z Seattle (grunge). Tę muzę tworzyło mnóstwo
zespołów, spośród których najbardziej popularna była oczywiście Nirvana. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam
Smells Like Teenspirit, coś mną wstrząsnęło, zmuszając do zakupu tej płyty.
Nevermind, potem niezwykły teledysk
Alice In
Chains, niemal transowo-magiczne brzmienie często prezentowanego w TV
utworu
Would.... i znowu przepadłam w dźwiękach.
Równolegle do
fascynacji gatunkiem grunge (był jeszcze uwielbiany
Pearl Jam), zaczęłam interesować
się innymi gatunkami muzyki. Ktoś mi pożyczył Metallikę, potem Paradise
Lost (ten drugi dość długo i mocno angażował mnie
emocjonalnie:-)), potem stałam się posiadaczką pełnej
ich dyskografii.
Pamiętam taka świetną audycję emitowaną w niedzielne wieczory w
RMF (wtedy ta stacja byla naprawdę dobra) - Rock malowany fantazją. To właśnie tam
usłyszałam
Dead Can Dance, czy
Marillion, albo nasz polski
Collage, choć wówczas
nie potrafiłam w pełni docenić szeroko pojętego rocka
progresywnego. To przyszło później; za to jak już
przyszło, zadomowiło się na dobre.
W wieku 15 lat
całkiem przypadkowo obejrzałam w TV film muzyczny
Ściana (z
tłumaczeniem). Pamiętam swoje emocje, bardzo mnie poruszyła samotność i
dramatyczne życie głównego bohatera. Ojciec mojej koleżanki był posiadaczem kasetowej
wersji płyty
TheWall. Pożyczyłam i słuchałam, chociaż dziecku w takim wieku niełatwo było odnaleźć się w podobnych klimatach.
Na kolejne płyty
przyszedł czas już po maturze. Przecudny
Dark Side, czy też
Wish You
Where - to są po prostu perły.
Przepraszam
Czytelników, że tak skaczę w czasie, ale czacha mi dymi; za dużo tego jest, aby o wszystkim napisać i niczego nie przeoczyć. Lecz
Floydów nie wolno pominąć, to kamień milowy w historii muzyki.
Wcześniej
wspominałam o ostrzejszych brzmieniach - doom metal bardzo przypadł mi do gustu. Zaczęłam prenumerować
M.Hammera, dzięki
temu miesięcznikowi udało mi się zdobyć mnóstwo informacji. Przypomnę, że wówczas jeszcze nikt o internecie nie
słyszał, a jeśli już, były to jakieś abstrakcyjne informacje.
Posiłkowałam
się recenzjami płyt i jeśli coś mnie zaintrygowało, maszerowałam do
sklepu muzycznego. Pracujący tam pan z racji moich częstych odwiedzin uśmiechał się do mnie z
daleka, zgadując, co też mogę zażyczyć sobie do posłuchania tym
razem. W ten sposób odkryłam przecudną płytę
Mandyllon zespołu
The Gathering - miałam dosłownie "świra" na punkcie tej płyty. Dla mnie ten właśnie zespól był prekursorem metalu gotyckiego. Pierwszy raz
usłyszałam żeński wokal w połączeniu z cięższymi, za to jakże
pięknymi dźwiękami. Pasaże gitarowe przyprawione delikatnie elektroniką z
niepowtarzalnym wokalem Anneke - jej wokalizy w zestawieniu z tymi
magicznymi dźwiękami, są wprost nie do opisania..
Zapadła mi ta płyta głęboko w serce i do tej pory tam jest...
Miałam
kontakt z różnymi ludźmi, dla których muzyka też miała
duże znaczenie - wtedy nagminnie pożyczało się kasety. Tak oto
poznałam między innymi
Bauhaus,
T.Waitsa, Sex Pistols, New Model Army, Sisters
ofMercy, czy U-2. Dużo tego jest, trudno to
ogarnąć... (Erratko wybacz.) Jakże mogłabym zapomnieć opolskich
wykonawcach z czasów licealnych - wiadomo, Rysiu Riedel z
Dżemem,
Proletayrat, Wilki, Piersi,
Oddział Zamknięty, oraz "polscy Gunsi", czyli
Ira.
No i ominęłam
The Doors, Joplinkę, Hendrixa i Zeppelinów. To
wszystko było wieki temu, ukochane i wałkowane dziesiątki razy. Miłość do
The Doors rozkwitła po obejrzeniu (który to był rok, 92 chyba?) filmu o takim samym tytule z
rewelacyjną rolą Vala Killmera wcielającego się w postać Morrisona.
Rok, czy też dwa później zaczęło być głośno o dość kontrowersyjnym
zespole,
Type 0 Negative. O, jakże mi wówczas "przypasiło" takie
mroczne, urokliwe granie...
Tych mrocznych,urokliwych "grań" było zresztą całkiem sporo; ale spokojnienie, nie będziemy tego szerzej omawiać. No, może z małym wyjątkiem :).
Trudno byłoby przy okazji nie wspomnieć o najlepszej według mnie płycie naszego polskiego
zespołu gotycko-rockowego, jakim jest
Violet zespołu
Closterkeller. Tytulowy utwór muzycznie i tekstowo powalił mnie na kolana
ponad 20 lat temu i nadal identycznie go odbieram. Jest ponadczasowy po
prostu.
Znajomość z pewnym chłopakiem - który potem został moim mężem - poszerzyła moje pole muzycznych fascynacji. Wreszcie przyszła
pora na NAUKĘ słuchania.
Camela i
Jethro Tull, oraz
najważniejszych płyt z dorobku
Rush,
Thin Lizzy, Rainbow, Saxon, Iron Maiden, Black Sabbath, Accept, Helloween (do tej pory bardzo lubię ten ostatni).
Czytający z pewnością zwrócili uwagę, na fakt, że
napisałam wcześniej o nauce słuchania. Bo to akurat prawda, często aby dotrzeć do
piękna dźwięków, trzeba tak jakby powalczyć z samym sobą, dać szansę
nowej płycie słuchając jej drugi albo i trzeci raz. Wówczas
przychodzi olśnienie, dopiero wtedy możemy należycie ocenić...i docenić.
Są takie płyty, do których trzeba "dojrzeć" - tak to właśnie odbieram. Dopiero w wieku 34 lat
byłam gotowa do odkrycia piękna poezji w muzyce z płyty
Fugazi (
Marillion), czy też
Script for a Jester's Tear. To
są po prostu dzieła sztuki - czego nigdy nie powiedziałabym o nich w 1993 roku.
Od bardzo dawna fascynuje mnie również tak zwany metal progresywny.
Mam
taką dziwną przypadłość, że jeśli utwór zawróci mi w głowie, burzy
mi spokój serca. Potrafię przeżywać to równie mocno, jak stan
zakochania. Wiem,wiem daleko mi do normalności....
I oto zbliżam się już do końca mojej opowieści (niektórym pewnie ulżyło:-)).
Jeżeli
udało mi się zainspirować kogoś do muzycznych poszukiwań, będzie to mój malutki, osobisty sukcesik. Świat muzyki potrafi sprawić, że
człowiek na własne życzenie przenosi się w inny wymiar, tam, gdzie istnieją
tylko emocje, fantazja i piękno...
Poniżej zamieszczam przykładowe utwory, ilustrujące przeróżne moje fascynacje na przełomie dwudziestu kilku lat. Dziękuję raz jeszcze Erracie za możliwość napisania tego postu, a także wszystkim Czytelnikom za poświęcenie mi czasu i uwagi.
MUZYKA,MOJA NIEKOŃCZĄCA SIĘ PODRÓŻ.....
1.
Sztywny Pal Azji - Nie Gniewaj Się Na mnie
2.
Kobranocka - Hipisówka
3.
Proletaryat - Jak Ptak
4.
Wilki - Eli Lama Sabachtani
5.
Dżem - Uśmiech Śmierci
6.
Europe - Carrie
7.
Guns 'N Roses - Patience
8.
Extreme - More Than Wordds
9.
Queen - A Kind Of Magic
10.
Faith No more - Midlife Crisis
11.
Nirvana - Something In The Way
12.
Alice In Chains - Would?
13.
Metallica - One
14.
Paradise Lost - Pity The Sadness
15.
My Dying Bride - The Cry Of Mankind
16.
Bathory - Twilight Of The Gods
17.
Dead Can Dance - The Carnival Is Over
18.
Bauhaus - She,s In Parties
19.
Temple Of Love - Sisters Of Mercy
20.
Closterkeller - Violette
21.
Type 0 Negative - Love You To Death
22.
The Gathering - Strange Machines
23.
The Gathering - Confusion
24.
Pink Floyd - Great Gig In The Sky
25.
Roger Waters = David Gilmour - Comfortably Numb
27.
Camel - Lady Fantasy
29.
Camel - Harbour Of Tears
30.
Rush - Animate
31.
Led Zeppelin - Whole Lotta Love
32.
Free - All Right Now
33.
Patti Smith - Because The Night
34.
Simple Minds - Don't You
35.
Dancing With Tears In My Eyes
36.
Iron Maiden - Be Quick Or Be Dead
37.
Dream Theater - Pull Me Under
38.
Treshold - Innocent
39.
After Forever - Energize Me
40.
Epica - Cry Of The Moon
41.
Opeth - Burden
Mogłabym tak bez końca.....
---------------
Ja natomiast nie - kark mnie już rozbolał od wklejania linków. Za to słuchać rzeczywiście mogłabym bez końca. Ależ się rozmarzyłam podczas redakcji tego posta. Ciekawe, ilu z Was identyfikuje się z muzycznymi fascynacjami Moni. Ja w przeważającym stopniu tak. Wiele z zaprezentowanych dzisiaj utworów znajdzie się w mojej empetrójce.