Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

wtorek, 13 kwietnia 2021

O miejscu zamieszkania

Bardzo szanuję ludzi, którzy kochają i z wielką pasją potrafią mówić o miejscu swojego zamieszkania. I obojętnie, czy jest to jakieś cudowne obiektywnie, zabytkowe miasto, czy też zwyczajne, dechami zabite zadupie. Tak mówi moje dziecię. Na studiach miał kolegę z Przechlewa, który początkowo pytany o to, skąd jest, odpowiadał tylko, że z małej miejscowości pod Chojnicami.  
- Przechlewo - ożywił się Julian - znam z wycieczek palcem po mapie. I odtąd Kolega po każdym domowym weekendzie czuł się zobligowany by opowiadać o wszelkich sprawach owej miejscowości się tyczących. Być może tak rodzi się szacunek do własnych korzeni i chęć powrotu do "swoich" po skończeniu studiów.
Sama nie wiem, co bym o tym myślała, gdybym pochodziła z takiej miejscowości. Bo co innego przenieść się na wieś w bardzo już dorosłym wieku, mając za sobą bogactwo doświadczeń oraz możliwość wyboru.
Muszę powiedzieć, że czuję się szczęściarą na myśl o tym że od zawsze mieszkam w dużym (jak na polskie standardy) mieście. Mogę być częścią jego miejskiej tkanki, korzystać z dobrodziejstw wielkiego i przemyślanego organizmu. Czuć wspólnotę terytorialną, być współodpowiedzialna za kształt i mieć wpływ na zmiany, jakie się w moim mieście dokonują. Ta specyficzna mieszanina poczucia odrębności i wspólnotowości. Również i anonimowości. Poza tym konkretnie kocham swój Gdańsk za jego tolerancyjność, nieledwie kosmopolityzm i otwarcie na świat. Chociaż przyznaję, nie wszystko mi się tutaj pod względem architektonicznym podoba. Jednak czuję, że jest to moje miejsce na ziemi.
Co do korzeni, to zawsze pytana o nie odpowiadam, że są... Poznańskie. I tak już musi być, czuję, że to ważne, by się tak określić, z tym akurat obszarem zidentyfikować. I może w takim sensie Dziecię moje ma głęboką rację.

4 komentarze:

  1. Swoje dziecinstwo i mlodosc spedzilam na wsi i w malym miasteczku, potem zycie rzucilo w wielki swiat i mieszkalo sie w wielkiej aglomeracji i pod metropolia, ale przez caly ten czas marzylam o powrocie do wiejskich klimatow. Niedawno to sie spelnilo, a ja jestem dumna, ze jestem ze wsi:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas wakacji spędzanych u dziadków w małym miasteczku zawsze czułam się jak w siódmym niebie. Uwielbiam właśnie małe miasteczka. Są kompletne pod każdym względem, w przeciwieństwie do tych rakowych tworów, jakimi są wielkie miasta. Tym niemniej to właśnie metropolie gwarantują funkcjonowanie na poziomie nowoczesnym.

      Usuń
  2. Korzenie są ważne. Trudno mi zwerbalizować dlaczego, ale chyba jednak jest w człowieku jakaś potrzeba korzenia, odrobiny stabilności. I to czy te korzenie w małej czy dużej miejsowości to jakby rzecz wtórna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzenie powinny być priorytetem, tylko nie zawsze może tak być. Większość ludzi z racji miejsca zamieszkania automatycznie staje się bardziej lub mniej uprzywilejowanymi. Tak to niestety działa.

      Usuń