Kilka ostatnich dni porządnie dało się Marcie we znaki. Najpierw był ten nieszczęsny weekend, kiedy to wpadła na pomysł, by posegregować pocztę. Poczytać, powspominać, pocieszyć się, popłakać. (Niepotrzebne skreślić.) Zajęło jej to, z przerwami na przekąskę, prawie cały dzień. Poczytała, powspominała, nie pocieszyła się, bo i nie za bardzo miała czym, ani nawet nie popłakała sobie porządnie. Od dłuższego już bowiem czasu nie potrafiła wygenerować łez. Porządkując foldery, znalazła sporo takich listów, które datowane były od najdawniejszych czasów jej bytności w internecie. Od (i do) koleżanek i kolegów tudzież całkiem obcych, zapomnianych już z kretesem ludzi. Zniesmaczyło ją to i zdziwiło, jaka była wtedy przemądrzała. Dla każdego z nich miała na podorędziu stek komunałów i gładkich formułek. Czuła się na siłach, by rozpoznać każdą niemal prawidłowość, jaką by tylko mogły rządzić się motywy bliźnich. Taka to z niej Ciocia Dobra Rada była...
Lecz prawdę mówiąc głównym celem tej demolki było prześledzenie korespondencji z Kubą. Tej, która jeszcze się ostała, wyrywkowej, niekompletnej i dającej pogląd tylko w połączeniu z tym, co pamiętała z ich wielogodzinnych rozmów. Tyle, że pamięć do takich rzeczy miała zadziwiająco dobrą.
Potem jeszcze, jakby tego było mało, ktoś mimochodem zwrócił jej uwagę, że w istocie taki wyrok, jaki opisała, żadną miarą nie mógł zostać orzeczony. Prawodawstwo nie przewiduje takich procedur. Kropka. Tylko co ona teraz ma z tym zrobić? Pozostało już tylko jedno, zasięgnąć języka u źródła, czyli przycisnąć do muru sprawcę tego zamieszania. Łatwo powiedzieć - Marta już na samą myśl dostała szczękościsku. Trzeba z tym uważać, reflektuje się - dentyści są drodzy. Zaś na dodatek już trzeci dzień męczy ją kamica żółciowa. Ot, porwała się z motyką na słońce i teraz ma za swoje.
Jakie znaczenie mogą mieć te sporne fakty, czy są istotne dla tej opowieści? To trochę zależy od punktu widzenia. Bo może dla głównego nurtu niekoniecznie. Teraz jednak przyszło Marcie na myśl, by tę niepewność zamienić w pewność. I to jakąkolwiek - dostępną jej doświadczeniu - pewność.
Marta K(...)
Miejscowość, ulica, numer.
Tel(...)
Miły Kolego Stanisławie
Trochę mi niezręcznie, że kontaktuję się z Tobą przez Kancelarię, sprawa jest bowiem ściśle prywatna. Ach,
przepraszam, powinnam zacząć od przedstawienia się. Dawniej nazywałam
się G(...), byliśmy kolegami ze szkolnej ławy w naszym niezapomnianym TŁ (Od Janka W. dowiedziałam się o Twojej
praktyce.) Teraz mam małe pytanie, którego nie za bardzo miałabym komu
zadać, padło zatem na Ciebie.
Ktoś dawniej bardzo mi bliski miał
nieszczęście wdać się w bójkę, w wyniku której poszkodowany stracił
życie. Była to, zdaje się, tak zwana obrona konieczna, bowiem mój znajomy bronił
katowanego człowieka, który nie dawał już oznak życia. Rzucił się na
agresora, wymierzywszy mu silny cios karate. Za silny, jak się okazało.
Zdarzenie miało miejsce na ulicy, znajomy nigdy wcześniej nie miał do
czynienia z którymkolwiek z jego uczestników. (Wniosek: nie warto się
angażować i lepiej ograniczyć się do zawezwania odpowiednich służb, czyż
tak?) I teraz, po tym przydługim wstępie, dochodzę do meritum.Uzyskałam informację, że wyrok opiewał na 7 lat, w zawieszeniu na 7 lat. (
Było to w roku 2013.) Czy nasze prawodawstwo przewiduje taki
wymiar kary? Sam wiesz, że czerpanie wiadomości z internetu nie jest
najszczęśliwszym pomysłem. Stąd też moja brawurowa akcja, by do Ciebie
napisać.
Chciałbym tylko wiedzieć, czy wyrok w takim kształcie
mógł mieć rację bytu. Są przecież procedury określające, kiedy karę
można zawiesić. Oczywiście wiem, że w 2015 roku nastąpiła nowelizacja ustawy. Mnie chodzi jednak o te procedury, które obowiązywały w
roku 2013.
Pozdrawiam Cię serdecznie i proszę o krótką odpowiedź. Marta
Tej treści list po dłuższym wahaniu wysłała Marta za pośrednictwem elektronicznej poczty. Adres kontaktowy do swojego kolegi ze szkoły średniej pozyskała w internecie. Oczekując na odpowiedź zadręczała się wątpliwościami - czy też aby z lekka się nie wygłupiła. Ku jej wielkiej uldze nazajutrz kolega zadzwonił. Powspominali żywych tudzież zmarłych, wymienili stosowne grzeczności, po czym przeszli do meritum. Stało się jasne, iż wzmiankowany wyrok nie mógł mieć najmniejszej racji bytu; ani obecnie, ani w przeszłości. Czyli to wszystko bujda na resorach; innymi słowy, dała się w butelkę nabić. Lecz jaki mógł był cel mistyfikacji? Tego żadną miarą nie mogła zrozumieć. Lecz oto już walczyły ze sobą o lepsze dwie przeciwstawne racje. Dać sobie spokój i zapomnieć o sprawie, albo przeciwnie - stanowczo dociekać prawdy. I to u samego źródła, czyli u sprawcy tego zamieszania. Wiązał się z tym pewien problem; niechęć Marty do rozmów zadecydowała, by napisać raczej. Póki co, nie dostała odpowiedzi. Wziąwszy jednak pod uwagę cały kontekst, nie musiało to oznaczać absolutnie nic. Na razie. Potem jednak zrobiła się niecierpliwa. Postanowiła drążyć temat, wbrew przestrodze, którą serwowała jej w dzieciństwie babcia - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Trudno, jeżeli nawet, to taka właśnie była jej decyzja. Tymczasem znowu miała wątpliwości, jak postąpić. Nie mogąc już ponownie napisać, teraz mogła tylko zadzwonić na domowy numer. Ot, po prostu zapytać o tę sporną sprawę i skończone. Czyżby? Za dużo w tym planie było słabych punktów. Wprawdzie ich znajomość w żadnym razie nie kwalifikowała się jako przysłowiowy trup w szafie, niemniej czułaby się nieco zbita z tropu, gdyby tak - dajmy na to - odebrała ewentualna żona bądź partnerka. Wszak w ciągu tych minionych lat mógł już ułożyć sobie jakoś życie. No dobrze, załóżmy jednak, że odbierze ojciec Kuby - i co wtedy? Może nawet uda jej się przytomnie wyrecytować tę przygotowaną treść. "Dzień dobry, nazywam się Marta K. Przed paroma laty przyjaźniłam się z pańskim synem i teraz intryguje mnie pytanie, co też się z nim dzieje. Proszę nie traktować mojego zainteresowania w kategoriach pospolitej ciekawości, to dla mnie bardzo ważne (i proszę nie dociekać, dlaczego), jak potoczyły się jego losy. Jeśli wszystko jest w porządku, wystarczy mi taka wiadomość i nie będę więcej państwa niepokoić. Lecz jeśli jest inaczej, to również chciałabym o tym wiedzieć (i znów zmuszona jestem prosić, by nie pytał pan, dlaczego)".
Marta już oczami duszy przymierzała się do roli. A ściśle mówiąc, wcale się w tej roli nie widziała. Lecz po chwili przyszło jej na myśl, że podobna formuła mogłaby stanowić treść listu. Oczywiście tradycyjnego, papierowego listu, pan Franciszek nie korzystał bowiem z internetu. Wystarczy w grzecznościowych zwrotach zmienić małe litery na wielkie i gotowe. O, tak, w tym akurat Marta czuła się jak ryba w wodzie. Pisać mogłaby do każdego - i to na każdy możliwy temat. Z mówieniem to już zgoła inna sprawa, zwłaszcza przez telefon. Jeśli ze względu na wzrok mężczyzna sam nie będzie w stanie listu przeczytać, pomoże mu w tym żona. Zresztą, na wszelki wypadek zaadresuje go do obojga. (Oby tylko się nie okazało, że któreś z nich już opuściło padół).
Tylko czy warto, czy wypada, czy powinna... Po tylu latach?
Zdaje się, taka jest powszechna praktyka ludzkości w tych sprawach. Dlatego też wszystkie one umierają śmiercią naturalną. Czy zasadne jest reaktywowanie trupa obumarłej znajomości? Czy to ma jakiś sens? Oczywiście wiedziała, że nie musi to być mile widziane, lecz jej niekonwencjonalna, anarchistyczna natura opierała się tej wiedzy. Ona wszak byłaby w siódmym niebie, gdyby odezwał się do niej któryś z dawnych jej przyjaciół. Fenomen przyjaźni polega między innymi również na tym, że nie może ona ulec przedawnieniu. Nawet i po nie wiem ilu latach. Czego to niestety nie da się powiedzieć o miłości. Ta ostatnia kwestia domaga się jednak obszerniejszego rozwinięcia. Musi zatem poczekać na swoją kolej. Tak czy owak, relacje międzyludzkie są wartością nie do przecenienia. Zatem klamka zapadła i nie było już odwrotu.
Cdn.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
No coś podobnego....
OdpowiedzUsuńAno, takie cuś:))
UsuńWiele mądrości, wnikliwych spostrzeżeń co do natury ludzkiej znalazłam w twoim tekście, Errato. O tych starych listach i własnej, sarkastycznej samoocenie, o przyjaźni, co to sie nie przedawnia, o anarchistycznej, nie dającej się wtłoczyć w ramy obowiązującego savoir vivre'u naturze, o odwadze by wejsć w tę samą rzekę i zgłębieniu jej nurtu...Ciekawa jestem, jak sie to wszystko dalej rozwinęło!:-)*
OdpowiedzUsuńi co dalej?
OdpowiedzUsuńZaraz zaraz... coś mi tu nie pasuje. Przeczytać musiałam historię od początku i brakuje mi tu jakiegoś fragmentu.
OdpowiedzUsuńPoprzedni post skończył się słowami "bowiem w tak zwanym międzyczasie...Cdn." A tu nagle post 6 i już minęło kilka lat. To gdzie ten międzyczas się zapodział? Oj koleżanko... ;-)
Czekam bo mi ta dziura czasowa żyć nie daje.
Ty mi tu nie ironizuj na temat cioci dobra rada, bo szczele focha i bedziesz widziala! :))
OdpowiedzUsuńhmmm...:-) z pewnych przyjaźni czasem się wyrasta. Niestety.
OdpowiedzUsuń