(Pomiędzy wierszami)
Jej oczytanie i erudycja zrobiły na nim ogromne wrażenie, tym większe, że
sam do tej pory nie przejawiał jakichś szczególnych zainteresowań literackich. W ogóle czuł, że
Marta po prostu, jak sam to określał, postawiła go do pionu. Wprawdzie, owszem, w
domu zawsze było mnóstwo książek, a matka zachęcała dzieci do
czytania - sama dosłownie pochłaniała je tonami. Starała się
kształtować słownictwo dzieci, dobierając im lektury stosownie do wieku. W
przypadku Kuby ze średnim zresztą skutkiem. Chłopak wolał dziedziny
techniczne, no i oczywiście język angielski, który przedkładał nad ojczysty. Wiadomo, angielski był nieodzowny w informatyce; później bardzo mu się też przydał w zagranicznych wojażach.
Był pewien, że nigdy nie poznał kogoś podobnego do
Marty. A przecież nie można było o nim powiedzieć, że chował się pod korcem.
Przeciwnie, zwiedził niemalże połowę świata.
Wydawała mu się dziwna - w tym znaczeniu, iż niekonwencjonalna, magiczna i nieuchwytna.
Czuł
dla niej ogromny respekt - niemal od pierwszej chwili, a raczej, należałoby powiedzieć, od pierwszej
linijki, pokazała mu, że nie toleruje niechlujstwa językowego i bylejakości. Wymagała od respondenta stosowania znaków diakrytycznych i wielkich liter, zwracała baczną
uwagę na interpunkcję i ortografię.
- Ćwiczenie czyni mistrza - tłumaczyła swoją biegłość w tej dziedzinie. Podobnie, jak mama Kuby, uwielbiała czytać, była to jej najmilsza, nigdy nie ustająca rozrywka.
- Wyobraź sobie, że kiedy studiowałam, zrobiłam sobie takie przyrzeczenie, a mówiąc ściślej, wyrzeczenie. Czytałam wyłącznie książki naukowe, zaś literaturę jedynie w czasie wakacji bądź ferii (pod warunkiem, że sesję zaliczyłam w całości).
- Na pewno zawsze zaliczałaś w całości.
- Akurat! Mnie też zdarzyło mi się poprawiać. Wtedy nie było zmiłuj - żadnej rozrywkowej książki.
Prawdę powiedziawszy, był nawet taki moment, że chciał się z tej znajomości wycofać, czując, że nie jest dla Marty dostatecznie dobry. Sam studiów nie dokończył i czuł się z tego powodu kimś mniej wartościowym, nieledwie zazdrosnym o jej wiedzę i klasę. Później był
losowi wdzięczny, że nie uniósł się ambicją, dając się poprowadzić w rejony, których istnienia nawet nie podejrzewał.
Po pewnym, wcale nie tak znowu długim czasie mógł się chlubić jej szacunkiem, będąc w pełni zasłużenie docenionym za przymioty, które uważała za kluczowe. Wszakże i on miał jej czym zaimponować. Posiadał niepospolite wręcz zdolności językowe - po kilku miesiącach pobytu w jakimś kraju bez najmniejszego trudu porozumiewał się z jego mieszkańcami. To nie jest mało, myślała Marta, która zawsze miała opory w posługiwaniu się językiem innym, niż jej własny. Angielski, owszem, znała, ale raczej w sposób bierny, czytając teksty, rozumiejąc mowę i pisząc niemal bezbłędnie - wszak intuicyjnie rozeznawała nawet obcą gramatykę. Tym niemniej skóra jej dosłownie cierpła, kiedy jakiś cudzoziemiec pytał ją o drogę czy godzinę. Kuba zadziwiał ją również pracowitością, nieprzebraną energią i radością życia. Tej ostatniej zdolności nawet nie potrafiła ogarnąć uczuciem - ona sama znajdowała się na skraju załamania i nie było tygodnia, żeby nie marzyła o tym, by się zabić. Lecz najwyżej ceniła w mężczyźnie opanowanie i wstrzemięźliwość - oscylującą na pograniczu ascezy. Podziwu godna zdolność do wyrzeczeń obejmowała niemal wszystkie obszary jego aktywności.
Po dwóch miesiącach Kuba zorientował się, iż mimowolnie zaczyna uwzględniać Martę w swoich przyszłościowych
planach. Robił to tylko podświadomie, bowiem już od samego początku
zawarli umowę, że ich znajomość nigdy nie wykroczy poza korespondencyjną
przyjaźń.
- Poznaliśmy się na forum tematycznym, a nie na portalu randkowym. Każde z nas ma swoje własne
życie i tego się trzymajmy - tłumaczyła. Gasząc w zarodku wszelkie pytania o
konkrety, stwierdzała, że interesuje ją wyłącznie wymiana myśli, a nie informacji. Lecz teraz nawet i ona uznała, że jest jednak pewna kwestia, w której winni sobie coś wyjaśnić.
- My tu sobie niemal codziennie miło gawędzimy przez internet, siedząc przed komputerem godzinę albo i więcej. Nie zrozum mnie źle, ale głupio by było, gdyby miało się okazać, że gdzieś tam za ścianą tęskni za tobą dziecko, albo i żona czeka z kolacją.
- O to możesz być spokojna, od ośmiu lat jestem już człowiekiem wolnym. Teraz mieszkam z rodzicami i opiekuję się mamą, która jest po udarze.
- Szczerze ci współczuję, nawet nie umiem sobie wyobrazić, na czym polega opieka nad kimś tak ciężko doświadczonym. Natomiast wracając do naszej kwestii, ja jestem wdową i mieszkam ze swoim dzieckiem. Ale ono już nie płacze za mną, wręcz przeciwnie, świetnie daje sobie radę.
Zatem wszystko już było jasne - oboje są wolnymi ludźmi, panami swojego czasu. O to tylko chodziło.
Lecz wbrew umowie Kuba nadal snuł marzenia o życiu z Martą na Wyspie. Rzecz jasna dopiero kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej
przyszłości. Po ustaniu zobowiązań wobec rodzicieli. Kiedy nieopatrznie
zdradził się z tym przed kobietą, ta zagroziła definitywnym zakończeniem znajomości.
Nie, bo nie i koniec pieśni. Toteż więcej nie mówili o tym.
Lecz tak poza tym rozmawiali dosłownie o wszystkim. Nie było dla nich
tematu tabu, pod warunkiem, że nie wkraczali na grunt osobistych
informacji. To znaczy, uściślijmy, informacji o Marcie, bo Kuba nie miał
oporów, by jej opowiadać o swych osobistych sprawach.
Osiem lat
temu, tuż po rozwodzie z Joanną, chłopak wyjechał do pracy za granicę. O pracę w
takim małym, mazurskim miasteczku, zwłaszcza o stałą i dobrze płatną, nie było łatwo. Zatem nie widział przed sobą innej drogi, jak zarobkowanie poza granicami. Świetnie znał angielski, niestraszna mu była fizyczna harówka, mógł się zatem imać niemal
każdego zajęcia. Gdziekolwiek się zaczepiał, w krótkim czasie potrafił zaskarbić sobie uznanie i szacunek
przełożonych, jak również, co szczególnie ważne, zasłużyć na awans. Zdążył zwiedzić kawał
świata, był w Japonii, gdzie trochę bawił się w samuraja, ucząc się sztuk
walki, również w Indiach tudzież Singapurze. Przez dwa lata studiował nawet w Cambridge, po czym przerwał naukę i pojechał do Niemiec, stamtąd zaś do Włoch.
W tym czasie żona złożyła wniosek o pozbawienie go praw
rodzicielskich wobec ich córeczki, Marysi. Dlaczego to zrobiła, skoro
wysyłał jej pieniądze na utrzymanie dziecka, nie mógł zrozumieć.
Przecież porzuciła go i wyszła za mąż, żądając takich alimentów,
że aby zaspokoić jej roszczenia musiał jechać za granicę. Sytuacja
wyjaśniła się niebawem, po prostu chciała, by córka uznała jej nowego
partnera za ojca i o Kubie zapomniała. Tak będzie dla wszystkich lepiej, tłumaczyła Asia,
niech więc dla dobra dziecka zniknie z jego życia i usunie się w cień. Może już nawet zaprzestać płacenia alimentów. Nie było innej
rady, nie miał możliwości, by o córeczkę walczyć, zatem dał sobie spokój. Ale
pieniądze i tak wysyłał, to przecież nadal było jego dziecko. Krew z
krwi i żadne okoliczności tego nie zniweczą.
Na koniec odnalazł bezpieczną przystań
na Wyspie. Miał wrażenie, że to już będzie jego docelowe miejsce. Może z
czasem pozna jakąś dobrą kobietę, z którą mu się ułoży. Kto wie,
może będzie jeszcze miał dzieci? Tymczasem życie znów go zaskoczyło, niespodziewane obowiązki spadły na niego ze zdwojoną siłą. Wszak już oboje rodziców domagało się jego synowskiego wsparcia. Kuba podszedł do tego
ze stoickim spokojem. Jak zwykle zresztą.
Teraz nieśmiało snuł nadzieję,
że może jednak Marta... Jest przecież matką, a
więc mieliby też i dziecko. Ech, gdybyż tylko się zgodziła. Jednak na
razie sama zainteresowana ...wcale nie była zainteresowana. Co więcej, nie chciała o tym nawet słyszeć. Lecz on już tam swoje wie.
W
sobotę poprzedzającą Wielki Tydzień miał już opracowany plan - co kupi i
jakie z pomocą ojca przygotuje potrawy. Rano umył okna i pozawieszał firanki,
wytrzepał dywany i ugotował obiad. Po posiłku poszedł nad jezioro, by
zakosztować trochę powietrza. Był jakiś spokojny, myślał o
Marcie i czuł, że dzięki jej mądremu wsparciu będzie miał siłę stawić czoła
wszystkim obowiązkom. Które w innych okolicznościach mogłyby mu się jawić
nie do ogarnięcia. Oczywiście przesadzał, na pewno świetnie poradziłby
sobie i bez niej. Tymczasem rozsadzała go taka radość, że gotów byłby
bodaj całe jezioro okrążyć. Trzeba jednak było wracać, mama pewnie czekała na
kolację. Potem będzie już miał całą noc dla siebie.
Rodzice poszli
wreszcie do sypialni, Kuba wziął długą, relaksującą kąpiel w wannie. To
był jego mały, wieczorny rytuał, pozwalający na regenerację sił
fizycznych i psychicznych.
Następnie zasiadł przed komputerem,
żeby ogarnąć najpilniejsze sprawy. Liczył potem na krótką rozmowę z Martą. Jako, że podczas pracy lubił słuchać muzyki, założył na głowę słuchawki. Stąd też nie od razu usłyszał
niecierpliwe wołanie taty. W pierwszej chwili pomyślał, że jest potrzebny, żeby zaprowadzić mamę do toalety. Chodziło jednak o coś innego.
Matka miała dziś wyjątkowo ciężki
dzień, trudności z krążeniem zaowocowały bezsenną wczorajszą nocą. Teraz miała nadzieję, że dosyć prędko zaśnie. Lecz nic z tych rzeczy - na klatce
schodowej niosły się echem krzyki podpitej młodzieży. Awanturowano się do tego stopnia, iż wywiązała się bójka. Ojciec bezbłędnie to zinterpretował, skojarzywszy uchwycone przez wizjer podejrzane, gwałtowne ruchy z odgłosami zadawanych razów. Obawiając się interweniować, podniesionym głosem zażądał, by Kuba niezwłocznie "raczył zrobić z tym porządek". (Cokolwiek by to miało w tym przypadku znaczyć.) Jako
były oficer, nie znosił sprzeciwu, nawykły do tego, by każdy jego
rozkaz był spełniany błyskawicznie. Fakt, że chłopak miał na uszach
słuchawki i nie od razu ojca usłyszał, dodatkowo pogorszył sprawę.
Kuba wybiegł na klatkę i zobaczył dwóch bandziorów w akcji. Kopali po głowie i
żebrach trzeciego, nie bacząc na to, że ów leżący nie dawał już znaków życia. Nie mając chwili do namysłu, Kuba z impetem ruszył na tego, który wydał mu się bardziej
agresywny. Zastosował jeden z najskuteczniejszych ciosów karate.
Był w tym przecież niezrównanym mistrzem.
Jednak realne życie w niczym nie
przypomina filmu z gatunku sztuk walki. I skutki tej konkretnej akcji będą już nieodwracalne dla jej uczestników. Również i dla tych,
którzy się pośrednio do niej przyczynili. Ojciec, gdy tylko zrozumiał, co tu się przed chwilą stało, dosłownie w oczach postarzał się o dziesięć lat. Zaś lekarz pogotowia nie miał nic więcej do roboty, jak tylko stwierdzić zgon.
Cdn.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
O nie, jeśli uśmierciłaś Kubę, to proszę natychmiast go ożywić! :)
OdpowiedzUsuńtak jest!!
UsuńTo proszę podanie i trzy zdjęcia:)))
Usuńmoga być torebek???
UsuńWykluczone!:))
Usuńno to hjuston mamy problem:p
UsuńNo tak, zbyt pieknie bylo, wprost nierealnie.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, to wydaje się "zbyt piękne". Jednak takie są fakty. W realnym życiu niekiedy to, co wydaje się piękne, wcale nie jest doceniane, a już na pewno nie jest odpowiednio wyceniane. Poczekaj cierpliwie na ciąg dalszy. Już dziś nastąpi.
UsuńZakładając, że nie padnie mi laptopik. Co chwila się zawiesza i strajkuje.
A więc stało sie...Tak własnie jest w zyciu - ni z gruszki ni z pietruszki rwie się tak mocna, zdawałoby się, nić. Szkoda Kuby, jego rodziców i Marty, która była dopiero na początku drogi ku połaczeniu ich losów (bo sądze, że wbrew jej oporom w końcu do tego by doszło). A tak zostały wspomnienia, niezrozumienie, żal...
OdpowiedzUsuńTak w życiu bywa. Ale bywa też inaczej. Cierpliwości, kochana:))
UsuńOpory są po to, żeby je przezwyciężać, to prawda:)
To ja jestem taka Marta, w ojczystym potrafię wszystko, do obcych języków jestem noga, za to obca gramatyka, pisownia, nie ma najmniejszego problemu.
OdpowiedzUsuńCzy to nie jakiś schemat życia, że takiego Kubę sobie przygruchałam? Rys charakteru również nieźle mi tu pasuje.
A może to, co tu opisujesz, wcale nie jest fikcją? Może znasz podobnych ludzi?
O, w takim razie masz szczęście. To dla mnie w pewnym sensie budujące, stwarza nadzieję na precedens. Opowieść, owszem, jest inspirowana konkretami.
UsuńA co jesli Kuba zabil (wypadek) syna Marty... J.
OdpowiedzUsuńMógłby; tyle, że raczej nie syna Marty, bo nie przebywali w tych samych rejonach.
Usuńcd. poproszę
OdpowiedzUsuńbo nie strzymam w tej niepewności już...
Już jutro:)
Usuń