Powszechnie uważa się, że czytanie książek jest zajęciem szczytnym, a w hierarchii rozrywek stoi na miejscu poczesnym. O ile zgadzam się, iż płynie stąd naprawdę wiele dobra, to dostrzegam też pewne niebezpieczeństwo takiego nieskrępowanego oddawania się lekturze. I nie chodzi mi tu o wartościowość tejże, tylko o sam fakt przebywania w tym fikcyjnym, mimo wszystko, świecie. Można tu wyróżnić takie gatunki, jak bajki i baśnie, literatura dziecięca i młodzieżowa (w tym podróżnicza), fabularyzowane powieści historyczne, sensacyjne, wielka literatura klasyczna, współczesna powieść obyczajowa, a nawet literatura faktu. Wszystko to w gruncie rzeczy jest tworzywem, które każdy z nas może w dowolny sposób wykorzystać.
Literatura w moim życiu zawsze grała rolę znaczącą. Może nawet za bardzo znaczącą. Rodzice od najmłodszych lat wpajali nam umiłowanie i szacunek dla słowa pisanego. Czytali nam i opowiadali najróżniejsze historie, potem kupowali książki, które czytaliśmy już samodzielnie. Domowe półki dosłownie uginały się od woluminów, do dyspozycji były zresztą świetnie wyposażone biblioteki miejskie oraz szkolne. Można by zatem rzec, czytanie po prostu mam we krwi. Długofalowe obcowanie ze słowem pisanym zawsze owocuje bogactwem wyobraźni, urozmaiconym słownictwem, intuicyjnym wyczuciem stylu, wrażliwością na błędy merytoryczne i formalne, gramatyczne i ortograficzne. Uczy obcowania z łaciną i greką.
Tymczasem nabrałam upodobania do ucieczek w świat nierzeczywisty. Byłam dziewczyną raczej nieśmiałą, niepewną siebie i wycofaną. Podczas gdy moi rówieśnicy bawili się na imprezach, jeździli na biwaki, słuchali modnych ówcześnie przebojów, ja żyłam w świecie literackim, czyli po prostu fikcyjnym, kompensując sobie niedostatki w sferze realiów. I tak mi zostało na długo. Potem musiałam nieźle się nagimnastykować, żeby ta moja czytelnicza skłonność nie kolidowała z obowiązkami osoby dorosłej. Będąc na studiach musiałam się zdyscyplinować - czytając wyłącznie literaturę naukową, a tę tak zwaną piękną tylko i wyłącznie podczas ferii i wakacji. Łatwo nie było ale dałam radę, nie miałam innego wyjścia.
Odkąd pamiętam, marzyłam o pisaniu. Pragnęłam zostać sławną i bogatą, koń by się uśmiał, nie ma co! I teraz pewnie wielu z Was pomyśli, że jako "osoba lubiąca pisać" dawałam próbki talentu czy też grafomanii, wyżywając się w pisaniu pamiętnika, wierszy albo opowiadań "do szuflady". Otóż nic z tych rzeczy; byłam, jak to się określa, "ponad to". Nie wyobrażałam sobie, bym na światło dzienne miała wytknąć jakieś nieporadne wypociny. Wszystko układałam sobie tylko w głowie, zaś pierwsze słowa w przestrzeni publicznej zamieściłam w 2011 roku. Ja już tak mam - albo piszę dobrze, albo wcale.
Nie polecam takiego podejścia młodym adeptom pióra, mój przykład dowodzi tego aż nadto.
Czy kiedyś cokolwiek wydam? Niewykluczone, wciąż nad tym pracuję. Tyle, że po swojemu, niesystematycznie, czekając na wenę niczym na Godota.. Może ja za mało lubię ludzkość, żeby jej się produkować? A przecież pojedynczych ludzi kocham i szanuję.
Czytam rownie namietnie, jednak nigdy nie mialam zrywow do pisania, no dobra, oprocz bloga, ale to co innego. Nie wychodze z zalozenia, ze pisac kazdy moze, bo dowodow zaprzeczajacych owej teorii az nadto w ksiegarniach, gdzie po znajomosciach albo za wlasne pieniadze mozna sobie wydawac, co dusza zapragnie.
OdpowiedzUsuńI boje sie dnia, kiedy juz nie bede mogla czytac, choc oczywiscie w dzisiajszej dobie mozna ksiazki sluchac, ale to nie to samo. Wlasnie moja mame dopadlo, prawie nie moze czytac, czeka ja operacja, ale czy w ogole nadejdzie jej kolejka w dobie pandemii i z racji wieku, to nie wiadomo, moze bedzie sie juz tak meczyla bez ksiazek do konca.
Ależ miałaś, miałaś:)
UsuńSłuchanie to coś troszkę innego, lecz wcale nie mniej fascynującego. Można nabrać upodobania. Dla mnie już od dawna książki papierowe mają zbyt drobny druk. Czytam przeważnie na ekranie laptopa. Jest świetnie.
Odkąd podczas odrabiania lekcji ( a było to chyba w drugiej klasie szkoły podstawowej )zwalił mi się na głowę regał z książkami rodziców, czytam właściwie bez przerwy. I dla mnie książki często stanowiły i stanowią ucieczkę od niemiłego, groźnego świata. Były chwile, że obawiałam się wręcz, że wpadłam w nałóg. A przecież nałóg to dla psychiki ludzkiej negatywna rzecz, niezależnie od uzależniającego towaru.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, Errato, byś dopięła celu i wydała swoją dobrą książkę.
Powodzenia!
Już się tak nie napinam, z wiekiem człowiek nabiera pokory, aczkolwiek nie tej fałszywej:) Grono wiernych blogerów i obserwatorów w zupełności mi wystarczy. Czas pokaże.
UsuńErrato, właściwie mogłabym podpisać się pod każdym Twoim zdaniem i pod ogólną wymową Twego tekstu. Dziękuję Ci za niego, bo budzi on we mnie sporo emocji i słodko-gorzkich przemyśleń.Ze mną było i nadal bywa podobnie. Czytanie było największą pasją, narkotycznie wręcz uzależniającą (było, bo teraz mi to już trochę odpuściło). Ta cudowna pasja, jak sama wiesz, nie zawsze jest dobra dla naszego twardego stąpania po ziemi. Człowiek tak się od tego stąpania odzwyczaja, tak wydaje mu się ono dalekie i nieciekawe, że najchętniej tkwiłby tylko i wyłącznie w świecie literatury, bo coraz mniej zdaje się pasować do tego dziwnego świata, coraz gorzej i nieporadniej się w nim czuje.To prawda, że dzięki czytaniu powiększamy możliwości naszego rozumienia i odczuwania, zasób słów i wiedzy, horyzonty myślowe, ale jednocześnie w tym samym czasie nie zdobywamy jakichś umiejętności praktycznych, czegoś, bez czego trudno wieść zwyczajne życie codzienne. A przecież to właśnie owo życie codzienne jest najważniejsze. Nasze działanie, trud, staranie, kontakty i interakcje z innymi ludźmi...Skojarzyła mi się tu pewna kwestia wypowiedziana przez jedna z sióstr (Irina lub Masza, nie umiem sobie teraz przypomnieć) ze sztuki A.Czechowa "Trzy siostry".Otóż powiedziała ona coś w tym stylu, że cała ta przeczytana przez nią onegdaj literatura, wszechstronne wykształcenie, kilka poznanych dogłębnie języków - wszystko to właściwie nie ma sensu i znaczenia, bo do niczego nie może tego ogromu wiedzy wykorzystać w swym nudnym życiu na prowincji. Że może kiedys w Moskwie...Ale jak wiadomo, do wymarzonej Moskwy nigdy już nie pojechała...
OdpowiedzUsuńAno własnie...Czyli ta wiedza jest jak jak zbędna falbanka przy sukience, gdy trzeba po prostu zakasać rękawy i brać sie do pracy w polu, gdy trzeba umieć prosto rozmawiać z innymi spracowanymi ludźmi...A Moskwa? Gdzieś tam, daleko, niedosiężna niczym niebo...
A co do pisania...Ech, kolejny bliski mi, ważny i niejednoznaczny temat. Ale odniosę się teraz do jednej tylko kwestii jego dotyczącej. Napisałaś, że "piszesz dobrze albo wcale". No tak, ale ja np. prawie nigdy nie jestem pewna, czy piszę dobrze. A nawet, gdy zda mi się, że tak jest, to świat zewnętrzny nie daje pozytywnego odzewu a tym samym nie potwierdza moich domysłów. To trochę jak błądzenie w labiryncie.W końcu męczy i zniechęca do wędrówki tym labiryntem. A samo pisanie do szuflady nie daje, niestety, satysfakcji...
I teraz można sobie zadać pytanie, czy będąc skazanym za tak zwane nudne i prowincjonalne życie, warto kształcić się i rozwijać duchowo, czy lepiej dostosować swoje aspiracje do poziomu tych odbiorców, których w swoich kręgach mamy. Każdy powinien robić to, co leży w jego naturze i ewentualnie starać się modyfikować rzeczywistość tak, aby jak najmniej odbiegała od tej upragnionej.
UsuńCo do oceny przez świat zewnętrzny, to przyznaję, ma ona swoją jakość, lecz musimy sami zdecydować, czy chcemy się z nią identyfikować. Ja już wiem, że nie.
Ech, ten nasz wyśniony, idealny świat inspirowany książkami... Raj, który musimy utracić nieuchronnie. Tworzywo, na kanwie którego budujemy później nasz realny świat. Czasami uchyla się ta zapomniana i mchem porośnięta furtka w murze. Choć na chwilę.
Czytam dużo. W tym audiobooki. Czy można czytać audiobooki?
OdpowiedzUsuńPisać ani nie umiem ani nie lubię, cały świat może odetchnąć z ulgą;))
Ze względu na wzrok też coraz częściej korzystam z audiobooków.
UsuńUwielbiamy Twoje pisanie. Nie przestawaj:)*
UsuńZemdlałam
UsuńLiteralnie🙃
Kocham czytać. To moja prawdziwa, nieustanna i wielka miłość. Nienawidzę pisać.
OdpowiedzUsuńBo to wciągające kanały:)
UsuńHa! Dziecięciem będąc w obowiązku szkolnym tak sobie gdybałam: pisarka czy dziennikarka? Ale gdy odkryłam w sobie upodobanie do języków, zmieniły się priorytety. I całe szczęście, bo na dziennikarkę nie nadawałam się charakterologicznie (czego wówczas nie dostrzegałam), a na pisarkę... ech, trzeba mieć coś do powiedzenia chyba :)
OdpowiedzUsuńUpodobanie do języków owocuje pożytkiem wielorakim. Trochę zazdroszczę.
UsuńPo pierwsze sprawiłaś mi wielką i miła niespodziankę wracając do blogosfery.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Po drugie, bardzo ciekawe rozważania o czytaniu.
Czytanie bardzo mocno ukształtowało moje życie.
Uzależniona od niego była moja matka.
Patrząc na lata dziecięce zdaję sobie sprawę, że żyliśmy w nędzy i było nam z tym dobrze.
Po prostu, po zaapokojeniu podstawowego wyżywienia nie potrzeba na było niczego. Czytalismy książki i sporo o nich rozmawialiśmy, słuchaliśmy radia, co więcej trzeba.
Na plus PRL zapisuje to, że nawet jesli niektórym powodziło się znacznie lepiej, to nikt się nie wywyższał ani nie demostrował swojej zamożności. Nie zdawałem sobie sprawy z naszej biedy.
Pisanie - jakoś nigdy nie widziałem siebie w roli pisarza. Blogowe wpisy to szczyt moich mozliwosci i ambicji. I też mi z tym dobrze.
Minimalista.
Cieszę się, że zauważyłeś; nieobecny bloger traci zdobytą pozycję i ja to rozumiem.
UsuńWiem, o czym piszesz, kiedyś czytanie było priorytetem, szczególnie w środowiskach inteligenckich. Nie zauważaliśmy swojej nędzy, zaś dzięki książkom żyło się w trochę lepszym świecie. I chwała pisarzom za to. Na temat czasów komuny mam podobny pogląd, nikt nie czuł się od nikogo lepszy tylko dlatego, że miał więcej kasy. Natomiast czuł się lepszy z racji posiadanej wiedzy tudzież wykształcenia. Mnie się natomiast marzy taki świat, w którym żadne dobro (bo wykształcenie też jest takim dobrem) nie będzie stanowić pretekstu do podporządkowania sobie innych. Wie, wiem - utopia. Twój blog natomiast mógłby z powodzeniem być wydany w formie książkowej.
O raju, mogłabym się pod tymi słowami podpisać! Czytałam wiele inspirujących biografii pisarzy, którzy wysyłali kopie swoich powieści do kilkudziesięciu (!) wydawnictw, z których może dwa odpisały, oczywiście odmowę. Hah, to jest dopiero wiara w siebie, jeśli po czymś takim nie poddasz się, a przesz dalej wierząc w wartość swojego słowa pisanego...
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak na którejś kolonii tkwiłam w izolatce (ospa wietrzna) i czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce. Między innymi Martin Eden Jacka Londona. Miał facet pod górkę, nie ma co. Ale się nie poddał i zadziałało. Miło Cię widzieć:)
UsuńMnie książki uspokajają. Np. dziś wyszedłem do parku, spacerowałem i czytałem książkę. Coś pięknego.
OdpowiedzUsuńCo do tworzenia. Jestem na etapie pisania książki. Od kiedy od dawna. Porblem mam taki jak TY; nie pisze gdy nie mam weny do tego. A zdarza się, że nie mam jej przez kilka miesięcy.
Blog pisze się inaczej niż książkę, moim zdaniem.
To prawda, blog to coś trochę innego niż książka. Kibicuję Ci jej pisania, na pewno będzie miała wzięcie. Czytałeś zapewne słuchając, ja też czasami lubię, jednak generalnie jestem wzrokowcem.
Usuń