Otóż warto. Aczkolwiek, nie ukrywam, w jakiś sposób film nas jednak rozczarował.
Nas, czyli mnie i moją siostrę, bowiem druga siostra tudzież kuzyn odżegnali się od pójścia nań.
Dla kogoś w pewnym sensie już uprzedzonego o tych wszystkich okropieństwach, jakie na ekranie go czekają, można by właściwie rzec, iż nie były takie straszne. To znaczy, były, chcę tylko powiedzieć, że nie miały już tej mocy zaskoczenia.
Ogólnie biorąc, dla mnie Wołyń - jak na film o tak wielkim ciężarze gatunkowym - prezentuje większość wad obrazu fabularnego przy jednoczesnym braku zalet dokumentu. Trudno mi było utożsamić się z którymkolwiek z bohaterów, tak mało pogłębione są ich sylwetki, tak płaskie portrety psychologiczne. Miałam chwilami wrażenie, jakbym oglądała tę rzecz spoza szyby. (I cóż stąd, że tak de facto było, widz powinien mieć wrażenie, iż znajduje się pośrodku zajść.) Poza tym przeszkadzały mi, i to nawet bardzo, wszystkie te przeskakujące kadry. Innymi słowy, nikt nic nie wie, chociaż to bynajmniej nie jest czeski film. Cóż, nawet, jeśli to było zamierzone, to i tak z pozycji widza uznaję skutek za chybiony. Za to gdy idzie o scenografię - na którą się składają między innymi takie elementy jak charakteryzacja i efekty specjalne - według mnie prawdziwa bomba. Wszystkie te niemal na oczach widza wypruwane flaki, odcinane głowy, ręce, nogi. Chylę czoła, szacunek wielki.
Ręka, noga, mózg na ścianie. I mucha na goownie.
Dla mnie swego rodzaju probierzem, czy rozrywka wartościowa jest bądź miałka, bywa to, czy następnego ranka budzę się z projekcją tegoż. W tym zaś przypadku obudziłam się niejeden raz.
Zatem było warto.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Jakoś na razie nie zamierzam
OdpowiedzUsuńwierzac, że to kino wielkie
nie mam siły dźwigać tego ludzkiego nieszczęścia
a kilka dni temu drogókę Smarzowskiego sobie zafundowałłam - no umie gościu filmy robić
A ładnie to tak, od dźwigania ludzkiej niedoli wymigiwać się ze szczętem?:))
UsuńOj,to ja się nie obudziłam z projekcją tegoż, a innych (Smarzowskiego),i owszem:)
OdpowiedzUsuńNo,ale jak to - "Wołynia" nie zobaczyć??:) na premierę pobiegłam:)
Ania
Muszę te "inne" oprócz Pod Mocnym Aniołem jeszcze sobie dooglądać.
UsuńSmarzowski to jeden z moich ulubionych reżyserów. Poza tym interesuję się mocno II wojną światową.
OdpowiedzUsuńDlatego też oglądałem "Wołyń". Pomijając kwestie gry aktorów, scenografii itd., film o mordowaniu Polaków przez Ukraińców był potrzebny. Z szacunku dla ofiar i ich rodzin.
Pozdrawiam:)
Miało być bez wskazywania palcem, że niby wszyscy swoje za uszami mieli.
UsuńJednak nienachalne wskazanie było: banderowcy.
Polacy też zabijali cywilów, w tym małe dzieci.
UsuńAle robili to w odwecie. A Ukraińcy zabijali ludzi nawet w kościołach tylko dlatego, że byli Polakami. W okrucieństwie przewyższali esesmanów.
Toteż cieszy mnie, że realizatorzy uniknęli przesadnego silenia się na obiektywizm, dyskretnie wskazując palcem tych najbardziej winnych.
UsuńErratko,u mnie w jednym czasie (tzn datach)o różnych godzinach emitowali "Ostatnią Rodzinę"i "Wołyń".Wybralam bez wahania pierwszą propozycję....Nie wiem czy żałuję,czy nie,zawsze jest jakis niedosyt po obejrzeniu....
OdpowiedzUsuńJa widziałam obydwa filmy. I jeszcze jeden całkiem niedawno.
UsuńNiedosyt był, jakżeby mogło być inaczej w przypadku kogoś, kto znał pierwowzory. Znał, czyli interesował się przejawami ich twórczości.