Choć z drugiej strony, może i wcale nie tak zabawną.
Razu pewnego zdarzyło mi się wziąć udział w papieskiej pielgrzymce.
Wyjątkowo, bo z reguły staram się unikać
Inna sprawa, gdy Papież gościł w Gdańsku - wtedy to był po prostu mus.
Tym razem jednak była to podróż do Gniezna. Niewiele myśląc, zdecydowałam się raz-dwa.
Prócz mnie jechała jeszcze mama i siostrzenica. Około północy autokar nasz dotarł do wiejskiej szkoły, w której zaplanowany był nocleg. Za to tuż po czwartej była pobudka. W moim przypadku po niespełna godzinie snu. Cóż, siła wyższa...
Na miejsce, czyli w pobliże placu celebry, przybyliśmy przed piątą.
Zimno. Drętwo. Spać się chce.
Na samą myśl o tym jeszcze i teraz czuję brrrrrr.
Do mszy cztery godziny, musimy jednak pilnie udać się do sektorów.
Klnę (jak to mam w zwyczaju) na czym świat stoi. Tudzież psioczę, że nigdy więcej.
Tak, jak cała reszta ludu, rozkładamy karimaty, chowamy się do śpiworów i próbujemy spać dalej.
Wreszcie Msza Święta. Serce mi rośnie. Jednak było warto.
Co mi tam zmęczenie, niestraszne mi trudy.
Ach, ta duchowa wspólność, życzliwość, braterstwo.
Cudownie.
Jest tylko pewien niewielki szkopuł. Ot, zwykła proza życia.
Krótko mówiąc, człowiek i jego ...fizjologia.
Uroczystość miała miejsce na głównym placu przed katedrą, czyli w samym centrum miasta.
Powierzchnia wyznaczona była przez zabudowania miejskie i ograniczona stojącymi budynkami.
Nigdzie nie było możliwości ustawienia "tojtojek". Można było zatem przypuszczać, że znajdują się w bocznych uliczkach. Jednak nic podobnego.
Już na długo przed rozpoczęciem uroczystości dały się zauważyć nieskoordynowane poszukiwania ustronnego miejsca. Na wszelki wypadek od rana nic nie piłam, więc nie zdążyłam odczuć potrzeby.
Lecz nawet najwytrwalszy i w bojach zaprawiony bywalec takich imprez kiedyś w końcu skorzystać z przybytku musi. Zatem dopadło i mnie.
Pocztą pantoflową dowiedziałam się, że toalety usytuowano wzdłuż szosy wylotowej na Poznań. Udałam się w wyznaczonym przez "procesję" kierunku. Po dobrym kilometrze dało się wreszcie zauważyć jakichś stojących ludzi. Niestety, okazało się, że czoło kolejki znajduje się jeszcze dodatkowy kilometr dalej - czyli kolejka musiała mieć taką mniej więcej długość. Nie było wyboru, tylko w tył zwrot i naprzód marsz. (W tym miejscu mała dygresja: w pobliżu nie było żadnych zarośli, potencjalnie kryjących ewentualnych desperatów.)
Po powrocie do miasta okazało się, że właściciele lokali gastronomicznych - którzy tak ofiarnie troszczyli się o potrzeby kulinarne konsumentów - nagle odcięli możliwość korzystania z ich toalet.
I nie dziwota - przy takich tłumach...
Cóż było począć, trzeba było szukać wyjść awaryjnych. Pech chciał, że ani parku, ani nawet skwerku z krzewiną marną. Rozbiegliśmy się grupami - w różnych kierunkach. Nagle przed nami uformowana mała kolejka. Podchodzimy bliżej, a tam domek. (Uff, jest nadzieja.)
Obok niego płotek, a do płotka przyczepiony skrawek płachty z półprzezroczystego worka.
Jedna osoba trzyma płachtę, tworząc iluzoryczną osłonkę dla czynności bynajmniej nie iluzorycznej. Nareszcie z domku wybiega starsza, elegancka pani z koszykiem jabłek.
W naszym tłumku pomruk nadziei. Nie dość, że pozwoli nam skorzystać z prywatnej toalety, to jeszcze jabłuszkiem poczęstuje.
Rozczarowanie było wielkie.
- Jak państwu nie wstyd załatwiać się przed czyimś płotem!
- To posiadłość prywatna. (Tak, jakby to jeszcze mogło mieć dla nas znaczenie).
Może i wstyd, a może i już nie wstyd. Granica takowego dosyć już nam się zdążyła przesunąć.
Doszło do tego, że na "pańskich" oczach ludzie dalej czynili to, co zew natury im dyktował.
Powiedzenie człowiek to brzmi dumnie może i działa - jednak w rozsądnych granicach.
Ja się nie odważyłam - może po prostu miałam mniej przepełniony pęcherz - dość, że ruszyłam dalej.
Wreszcie jakaś górka, za nią dolinka, nieopodal zaś krzaczki. Albo raczej ich namiastka.
To już nie miało wielkiego znaczenia.
Ciekawe, czy odpowiedzialni za logistykę tej imprezy ludzie wyciągnęli na przyszłość stosowne wnioski.
Wszak człowiek, niechby i nawet bardzo pobożny pielgrzym, to nie tylko istota duchowa.
Cielesna również.
Znamienne, że to właśnie proza życia zdominowała moje wspomnienia o tej pobożnej pielgrzymce.
Nie raz będzie jeszcze o tym przy śniadanku mowa.
Dlatego właśnie dla mnie takie rzeczy odpadają. Cechy tzw. pęcherza neurogennego mam...
OdpowiedzUsuńCzasem zastanawia nas cała istota tej naszej "ludzkości"...
UsuńOtóż to. Cała ta, konieczna do podtrzymania życiowych funkcji, infrastruktura:).
UsuńJa z błoni Krakowskich ( też Papież) pamiętam podobny problem.
OdpowiedzUsuńwprawdzie toalety były, ale w niewystarczających ilościach
i stało się do nich i stało....
Na Błoniach byłam z bratem w latach osiemdziesiątych. Lecz nie wspomnę już, w którym to roku dokładnie.
UsuńZa to u nas w Gdańsku organizacja papieskich pielgrzymek była wręcz wzorowa.
Nieee... no nie skomentuje, bo musialabym uzywac slow.
OdpowiedzUsuńA nie chce.
No masz! A tak z ciekawości to nie chciałabyś tam się znaleźć:))?
UsuńA w zyciu!!! Tak bardzo nienawidze spedow, religijnych w szczegolnosci, a juz w ogole ogladania papiezy, ze gdyby nawet mi doplacali, nie poszlabym. Moja ciekawosc tak daleko nie siega. :)))
UsuńNo masz!:))
UsuńMusiałam zobaczyć, kiedy papież był w Gnieźnie. Pewnie pojechałaś tam w 1997 roku? Logistyka do kitu, nie da się ukryć, a kiedy przepełniony pęcherz boli, to trudno się ludziom dziwić, że załatwiali się byle gdzie. W takich sytuacjach widać to nasze "człowieczeństwo". Co zrobić.
OdpowiedzUsuńno ja się nacierpiałamw latach 80, przyzwyczajona byłam , taki ustrój ch.wy to i organizacja do D.
UsuńTak, Lidio, to był rok 97. Sama nie do końca byłam pewna, ale to pasuje:). Szmat czasu...
UsuńCiezko komentowac, bo jak mozna takie tlumy ludzi skazac na brak toalet? Ktos powinien za to "beknac" i to calkiem glosno:))) Teraz to chociaz pieluchy dla doroslych mozna spokojnie kupic na taka okolicznasc i rznac gdzie sie stoi:))))
OdpowiedzUsuńDawne dzieje. Wtedy to był pełen spontan, totalna nowość. Teraz na szczęście wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Masowe imprezy rządzą się własnymi prawami i muszą być dopracowane logistycznie bez zarzutu. Drogi ewakuacji i te sprawy.
UsuńW każdym razie jest co powspominać:)).
I strasznie i tragikomicznie...Oj, biedni jesteśmy my - ludzie, z tymi naszymi potrzebami fizjologicznymi, które z przyczyn kulturowych pragniemy realizować prywatnie. Zawsze zazdroszczę moim zwierzakom na spacerze - zachce sie im i już od razu, bez problemu. A my? Toytoyów sie nam zachciewa albo krzaczorów! Oto cena za nasze "człowieczeństwo".
OdpowiedzUsuńA w ogóle to fopowieśc śniadaniowa Errato!:-))
Tragikomicznie, to jest właśnie to odpowiednie słowo! Też sobie tak lubimy z dziecięciem o naszym nieszczęsnym człowieczeństwie podywagować. Tak wielka presja na intymność, a tak nikłe możliwości realizacji tejże.
Usuńdlatego nie biorę udziału w masowych imprezach i nie chodzę na dłuższe wycieczki
OdpowiedzUsuńznajomi śmieją się, że powinnam zabierać ze sobą przenośną toaletę
Coś jest na rzeczy. Potem człowiek traci przyjemność z wycieczki.
Usuńuuuuf, normalnie się zmęczyłam i zachciało mi się siku :)))) z tego samego powodu nie lubię imprez zbiorowych. nawet jeżeli już są jakieś tojtojki to tak brudne, że.......
OdpowiedzUsuńpewnie trudno w takiej sytuacji skupić się na przeżywaniu spotkania z papieżem.
a swoją drogą pamiętam, jakie to było cudowne spotkać go na żywo, nawet z daleka, kiedy odwiedził moje miasto, Legnicę
To w Legnicy również był? Nie wiedziałam. Do nas, do Gdańska długo nie mógł przyjechać. Władze nie zgadzały się pod pretekstem Solidarności. Wreszcie po zniesieniu stanu wojennego było to możliwe. Pamiętam, jak wielkie było to przeżycie. W sumie był u nas dwa razy. Organizacja nie pozostawiała nic do życzenia. Ja też nie lubię tych tojtojek, zresztą będąc w swoim mieście nie miałam takiej potrzeby - do domu niedaleko:).
UsuńBył, był, na poradzieckim lotnisku. Pamiętam, jak na jego przybycie malowano elewacje budynków na trasie przejazdu :)
UsuńWiele takich błyskawicznych inicjatyw podejmowano wtedy. Ach, łezka się kręci na wspomnienie Papieża...
UsuńO matko, pamiętam pielgrzymkę jedną w życiu do Częstochowy, która była połączona z podobnymi "atrakcjami" - do dziś to wspominam jak horror!
OdpowiedzUsuńWarszawską pielgrzymkę pieszą do Częstochowy znam z autopsji. Noclegi w stodołach, brak możliwości wykąpania się, mycie nóg jedynie w okazjonalnie napotykanych strumykach. Faktycznie horror.
UsuńNiektórzy jednak widzą w tym wielkie przeżycie. Ale to może dotyczyć ludzi towarzyskich, nie takich odludków, jak ja:)).
Errato, wybacz , że nie zajmę stanowiska toalety na pielgrzymkach, bo zupełnie inna myśl zaprzątnęła moją głową.
OdpowiedzUsuńW czasach gdzie najeżdża się na kościół i katolików, Ty manifestujesz swoją wiarę i przynależność do kościoła.
Jesteś wielka :-)
Z moją mamą kiedyś byłam na pielgrzymce. Jest to niesamowite przeżycie
Może nie tyle gloryfikuję Kościół, bo temu odrobina zdrowej krytyki wyjdzie tylko na dobre, ile bronię prawa do własnych przekonań. Wprawdzie nikt oficjalnie praw takowych nikomu nie odmawia, lecz daje się zauważyć z lekka pogardliwy stosunek do ludzi wierzących. Jeśli ostracyzm dotyczy rozdźwięku między wiarą, a postępowaniem ludzi ją praktykujących, to jest zrozumiały. Jeżeli jednak wynika z samego tylko faktu wyznawania (jakiejkolwiek) religii, to będę się temu z całą mocą przeciwstawiać.
UsuńPiękne wspomnienie - być na pielgrzymce z mamą.
A czy wiesz że w dawnym Związku Radzieckim można było zwiedzać muzea i jego okolice, ale przybytku dla potrzeb cielesnych tam nie było. :) W całym wielkim muzeum nie było gdzie usiąść na chwilę zadumy. :)
OdpowiedzUsuńNa pielgrzymki nie chodzę, nóg mi szkoda i mało towarzyska, wręcz odludek jak Ty jestem, ale patrzę z podziwem na pełne poświęcenie wędrowców. Fajnie poczytać w domu :))).
Już nie te czasy, nie ten wiek. Ale trudno mi wyobrazić sobie Ciebie jako odludka:).
UsuńW Związku Radzieckim, to zrozumiałe:).