Dzisiaj, uprzedzam, zebrało mi się na wywody bardzo osobiste.
Jeśli ta "wiwisekcja" będzie przyczyną czyjegoś zakłopotania, to i cóż - takie jest życie.
Czytając wywiad z Urszulą Dudziak (nie, nie ten najnowszy, jeno taki, do którego jest bezpłatny dostęp) nie mogłam uniknąć refleksji. Niektóre były z takich, które przez głowę tylko mi przelatywały, inne zaś z tych, co to zapadają w pamięć, serce, myśli.
Znakomita artystka, niebanalna osobowość, fascynująca kobieta,
Nie bądźmy jednak naiwni. Na ten, owszem, fantastyczny, wygląd artystki pracuje cały sztab ludzi.
Lekarzy (ach, te hormony), chirurgów plastycznych, stylistów. Czyli, krótko mówiąc ...pieniądze.
Nie, nie chcę tu wchodzić w rolę malkontentki - to tak dla jasności tylko.
Na koniec padło pytanie. Czy kompleksy są potrzebne - niechby i jako motor rozwoju.
Odpowiedź może cokolwiek zadziwić.
Oczywiście, że tak! Są konieczne. Ale tylko po to, by je pokonać!
W potocznym rozumieniu tak zwane kompleksy oznaczają wstydliwe tematy związane z ekspozycją społeczną, cechami wyglądu bądź charakteru, poruszenie których wywołuje u danej jednostki lęk, wstyd, czy też niepokój.
Lepiej ich nie mieć, ale jeśli już je mamy... Czy mogą być siłą sprawczą, motorem naszego sukcesu?
Ależ tak, mogą. Jeżeli w twórczy sposób przekujemy braki na tę siłę napędową, może ona stać się "krwiobiegiem zastępczym", pomagając okrężną drogą obchodzić to, co zdaje się na pozór nie do przejścia. Jeśli czegoś nie możemy siłą, bierzmy to sposobem - tak pokrótce można by to streścić.
Czy i ja również mam kompleksy? Otóż nie sądzę.
Bo jeśli nawet mam świadomość pewnych braków, trzeba koniecznie je tak określić?
Nie mam na przykład złudzeń odnośnie swej urody.
Takowej nie posiadam i od dość dawna zdaję sobie z tego sprawę.
To nie jest kompleks, a stwierdzenie faktu.
Czy stąd wynika, że mam się za osobę gorszą? Otóż spokojnie, wartość swoją doskonale znam.
Tudzież świadoma jestem swych niepodważalnych zalet.
Przecież nie łudźmy się, z racji urody i tak mniej atrakcyjną kobietą jestem.
To empirycznie potwierdzony fakt. Tyleż bezsporny, co nieubłagany. Amen.
Bo wprawdzie mózg najseksowniejszą częścią ciała, tyle, że...męskiego jeno.
Z tym trzeba się nauczyć żyć.
Mnie się, jak dotąd, nie udało.
Nie tracę nadziei, że jest na to sposób.
Sęk w tym - jestem tego niemal pewna - że takowy nie istnieje.
Wszelako to asekuracyjne słówko "niemal"...
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Cieszę się, że wartość swoją znasz, jak piszesz. W tym cała podstawa :))
OdpowiedzUsuńMa się rozumieć! :))
UsuńNie masz kompleksow? A wlasnie, ze masz! Samo stwierdzenie, ze nie masz urody, to juz jeden wielki kompleks, jako ze nie ma kobiet brzydkich, a bywaja zaniedbane, o co akurat Ciebie nie podejrzewam.
OdpowiedzUsuńJa sama skladam sie ze zlepka kompleksow i podejrzewam, ze kazda z nas ma cos za uszami, mniej lub wiecej. Powiadaja niby, ze nie wolno byc powierzchownym i przejmowac sie wlasnym wygladem, tylko pokaz mi taka, ktora jest w pelni zadowolona.
Ależ wiedziałam, ze tak napiszesz. Wszyscy odrzekamy się od kompleksów, tymczasem w gruncie rzeczy wszyscy je mamy:). Poprawność wymaga, by głosić odkrywcze prawdy typu "powierzchowność się nie liczy", tymczasem liczy się, i to zasadniczo.
UsuńZagladam tu czasem, a dziś się "ujawniam", bo ciekawi mnie jakie znaczenie ma ta powierzchowność (oprócz... powierzchownego)?
UsuńMiło mi Cię poznać, Tesiu:).
UsuńPowierzchowność, według mnie, wcale nie jest taka "powierzchowna":). Ona ma o wiele głębsze znaczenie, ponieważ ujawnia nasze wnętrze. Wyobraźmy sobie dwóch ludzi, każdy o innej osobowości, w identycznych ciałach. Jestem przekonana, że nie wyglądaliby tak samo.
Ciało, wraz z tym, co w sobie kryje i co sobą wyraża na zewnątrz, jest naszą wizytówką. Według tego klucza nas oceniają.
:-) Właśnie bywa różnie z tym ujawnianiem. Zauważyłam, że pierwsze wrażenie bywa bardzo mylne, dlatego wydaje mi się, że nie zwracam wielkiej uwagi na powierzchowność. Co do urody, to pozostaję pod wrażeniem tekstu o Irenie Kwiatkowskiej, której to odradzano naukę w szkole aktorskiej, bo bez odpowiedniej aparycji nie będzie miała sukcesów w zawodzie. Może i miała trudniej, ale z lepszym skutkiem :-). A kto ma w pamięci liczne piękności, które z pewnością także opuściły mury tej uczelni przez kolejne dziesięciolecia? Przychodzi mi do głowy też inna znana aktorka Nina Andrycz. Uchodziła za piękność, a moim zdaniem nią nie była. Była tylko osobą świadomą swego uroku. A tak na koniec - ja akurat wierzę, że nie ma kobiet brzydkich. Są tylko takie, które nie trafiły na dobrego fryzjera/dobry kolor włosów i fryzurę, odpowiednie dla siebie kosmetyki i noszą ubrania w niewłaściwym kolorze i fasonie :-). I z jakichś powodów nie spojrzały nigdy z miłością na twarz odbijającą się w lustrze... A można :-).
UsuńPierwsze wrażenie może być mylne, ale to chyba z tego powodu, że koncentrujemy się na informacjach o osobie. Może zatem warto zaufać intuicji? Ona (prawie) nie zawodzi. Podobno badania wykazały, że już w ułamku sekundy ludzie wiedzą, czy sobie odpowiadają, czy też nie. Późniejsza weryfikacja (w tym informacyjna właśnie) jest jedynie racjonalizacją naszych pierwotnych spostrzeżeń.
UsuńTo prawda, że pani Irena Kwiatkowska była utalentowaną aktorką komediową i wspaniałą osobą. Nie wiemy tylko, czy w życiu prywatnym była tak po ludzku szczęśliwa i zadowolona ze swoich możliwości. Mam na myśli, rzecz jasna, tylko te damsko męskie możliwości:). Lecz, wbrew pozorom, nie są to wcale tak drugorzędne sprawy, jak to się powszechnie usiłuje nam przedstawiać.
Moja intuicja zwykle podpowiada, że im dalej od nieskazitelnej urody, tym bliżej do cech, które mnie pociągają :-). Już zwłaszcza w przypadku mężczyzn. Jeśli chodzi o kobiety z mojego otoczenia, to zauważyłam, że te nadzwyczaj piękne nie mają łatwo. Między innymi z tego powodu, że interesują się nimi nieciekawi mężczyźni. Także z tego, że otoczenie uważa, że skoro są piękne, to... już wystarczy :-). Co do I.K. to wyczytałam, że miała bardzo oddanego męża, którego uznawała za swojego największego przyjaciela i uważała się za osobę życiowo usatysfakcjonowaną. A co konkretnie masz na myśli pisząc: "Lecz, wbrew pozorom, nie są to wcale tak drugorzędne sprawy, jak to się powszechnie usiłuje nam przedstawiać."? Oczywiście zgodzę się, że olśniewająco pięknym jest łatwiej w pewnych sytuacjach, ale czy w "ogólnożyciowym bilansie" ma to duże znaczenie - nie jestem przekonana. Może jeśli podasz przykłady, to zrozumiem to lepiej :-).
UsuńWidzę, że dosyć trudno jest nam dojść do jakiego-takiego konsensusu:)). Może to wynikać też z nieoperowania tymi samymi pojęciami. Niektóre z nich są trudno definiowalne. To, co podoba się jednemu, może zupełnie nie odpowiadać drugiemu itp. Ogólnie biorąc troszkę upieram się przy poglądzie, że wygląd jest decydujący. A czy musi być to wygląd "piękny"? Wcale niekoniecznie. Po prostu nie powinien być odpychający. Jeśli zaś idzie o sprawy damsko męskie, musi być (z jakichś powodów) pociągający. Nie zawsze te powody są czytelne w sferze świadomości. Nawet i dla nas samych, często, gęsto:)).
UsuńZawsze się zbieram, by o tym napisać, ale to potwornie trudne. Z powodów nazewniczych, głównie.
Ooo, napisz o tym koniecznie! Ja także miałam ochotę to zrobić m.in. w zwiazku z niedawno przeczytanymi książkami. Nie dyskutuje dla samej dyskusji, tylko chce zweryfikować swoje przekonania na ten temat, bo mnie interesuje ( a rozmowa temu sprzyja :-). To w jakim dokładnie sensie wygląd jest decydujący? I chodzi o to, co myślą o nas inni, czy o to, co myślimy o sobie my?
UsuńP.S. Bono z U2 jest bardzo pociągający :-). Bez względu na wygląd (co nie oznacza, że jest brzydki albo zbyt niski :-). Fajnie śpiewa, nie jest głupi i takie tam...
UsuńErrato, wpadnij proszę do mnie na chwilę, bo nie chcę tak Cię tutaj komentarzowo nachodzić, a zamieściłam krótki wpis na temat tego, czego nie umiałam przekazać w komentarzach :-). Może napiszesz, co o tym myślisz?
UsuńJestem teraz poza domem, więc trudno mi się pisze z komórki. Wpadnę do Ciebie i przeczytam:).
UsuńDobrze, że podałaś konkretny przykład, bo inaczej mogłybyśmy tak "do upadłego":))
UsuńPowiem Ci, Tesiu, że dla mnie ten Bono z U2 (właśnie go sobie w internecie po raz pierwszy obejrzałam), jest zaledwie znośny. Lecz nic, a nic niej jest dla mnie pociągający. Popatrz, jak różne są gusta ludzkie. Może i dobrze, bo inaczej byśmy się o tych przystojniaków pozabijały:)).
Fajnie, że możemy sobie tak miło porozmawiać, wcale mnie nie "nachodzisz".
UsuńJa bardzo lubię takie dyskusje w komentarzach, więc spoko:)).
A mnie się wydaje taki wspaniały... :-D. O to właśnie chodzi, że wystarczy podobać się jednej osobie (najlepiej sobie), aby uznać się za wystarczająco ładnego :-) Czy też ładną.
UsuńDzięki za tą rozmowę :-).
Przez całe zycie miałam kompleksy z mankamentami w wyglądzie mym zwiazanymi. Ocenianymi głównie jako mankamenty przez rówiesników mych, bo mnie samej by wcale nie przeszkadzały, gdyby mi ich nie wytykano. Dojrzawszy i zmądrzawszy nieco zaakceptowałam nareszcie siebie a nawet zaczełam sie sobie podobać, zrozumiawszy iż to ,co mi wmawiano tylko złośliwościa było oraz stereotypową oceną ograniczonych umysłowo osobników. O, jakże mi z tym dobrze! Owszem, pewnie mogłabym sporo zmienic na lepsze w swej sylwetce, ale mi sie nie chce, nie uznaję za ważne kilku, kilkunastu kilogramów mniej. Twarz mam, jaką mam. To ja. Odbicie uczuć, przezyć, doswiadczeń życiowych. Oto moja mapa. Kto umie czytac, ten czyta i akceptuje. Kto nie umie widzi zmarszczki wokół oczu i nosa, piegi, siwe włosy itd. Twarz to brama do tego, co w środku. Zwłaszcza oczy i usmiech, charakterystyczna mimika. Tego nie powienno sie oceniać w ogóle w kategoriach urody, bo gusta są rózne, ale jako twarz, która cos mówi o jej właścicielu. Mówi o jego charakterze, wrażliwosci, typie osobowości.Kto umie czytać, ten wyczyta to, co najwazniejsze.Opinia analfabetów nie powinna nas w ogóle dotykać.
OdpowiedzUsuńCiepłe pozdrowienia zasyłam Ci Errato o kolejnym, goracym poranku!***
Nie wiem do końca, na ile takie "uświadamianie" nam, że coś jest nie tak wpływa na zachwianie wiary w siebie. Albo czy bez tego i tak byśmy zauważyli swoje mankamenty. Chyba nie, z tym, że nie ma sposobu, by się przed tym zabezpieczyć - wszak nie żyjemy w izolacji. Może gdyby ludzie nauczyli się szanować innych, nie raniąc ich niepotrzebnie... Chociaż nie, tego i tak nie ma sposobu uniknąć. Dowiedzielibyśmy się prędzej, czy później. Nawet poprzez uzmysłowienie sobie, że nie możemy czegoś, na czym nam zależy. Ponadto widzimy to w ludzkich oczach - jako informację zwrotną.
UsuńNasza Twarz jest czymś w rodzaju identyfikatora, znakiem rozpoznawczym dla samego siebie. Sęk w tym, że ja nie identyfikuję swojej twarzy. Za każdym razem przeżywam szok, kiedy się okazuje, że ta osoba na fotografii to jestem ja. Już łatwiej mi przychodzi zaakceptowanie swojej niedoskonałej figury, z ogromną aktualnie nadwagą.
To pewnie kwestia zdefiniowania - czy coś nazwiemy kompleksem czy po prostu problemem. Choć nie wiem, czy to to samo...
OdpowiedzUsuńMam z niektórymi rzeczami problemy, a nie jestem pewna, czy określiłabym je jako kompleksy. A na pewno utrudniają bycie.
Ale też sądzę, że z pokonywania kompleksów (czy też specyficznych problemów) może wyjść coś dobrego. Na przykład wiele dzieł sztuki powstaje w ten sposób. Taki rodzaj sublimacji jest czymś dobrym, bo daje coś nie tylko twórcy, ale i odbiorcy, może trafiać w jego czułe punkty i pomóc mu w zmaganiu z sobą i światem.
Na pewno jest to kwestia definicji właśnie. Jak zwał, tak zwał, problem jednak pozostaje:)
UsuńTak, jak perła powstaje poprzez dostanie się ziarenka piasku do muszli, tak i wiele dzieł sztuki miało swój początek w osobistej tragedii twórców. To bardzo smutne, lecz znamienne.
Zgadzam się z powyższym komentarzem, że to wszystko kwestia nazewnictwa. Potocznie moje urodowe braki nazywam kompleksami. Choć zupełnie nie sprawiają mi one problemu, nie spędzają snu z powiek i nie zajmują myśli. Wiem, że są i tyle. Trudno.
OdpowiedzUsuńZnacznie bardziej potrafi gnębić mnie moja niewiedza, np braki z geografii czy historii- ale na to jest rada, bo wiedzę można uzupełnić.
Najtrudniej było mi się jednak pogodzić z zerowymi talentami w niektórych dziedzinach. Z oporem strasznym idzie mi nauka języków, słoń mi na ucho (i gardło przy okazji) nadepnął, pióra lekkiego Pan poskąpił, wyczucia rytmu i koordynacji ruchowej też brak. I to są sprawy, które mnie drażnią, czasem wpędzają w te prawdziwe kompleksy, zaniżają poczucie własnej wartości. Ale i z tym żyć się da, doceniając swoje zalety.
Może jednak całkiem niepotrzebnie pozwalasz, żeby te "braki" Cię zatruwały. Niby nie myślisz o nich w sposób ciągły, lecz chyba muszą gdzieś tam w środku boleć. Tymczasem nie ma żadnego obiektywnego powodu, żeby tracić choć maleńką cząstkę życia na odejmowanie sobie czegoś z pełni. Widuję przecież zdjęcia z Waszych blogowych spotkań. Wiedz, że na tle swoich koleżanek to właśnie Ty wypadasz najkorzystniej;). Jeśli nie wierzysz, zapytaj mamę:).
UsuńBraki w dziedzinach, na które mamy wpływ, należą już do całkiem innej kategorii. To w dużym stopniu od nas zależy, czy potrafimy się z nimi uporać. Jeśli coś sprawia nam trudności, możemy nad tym popracować, ciesząc się z najmniejszych nawet sukcesów. Trudności z nauką języków? To również i moja słabość, a więc tutaj doskonale Cię rozumiem:)).
Swoje wady i słabości często nazywamy kompleksami. Chyba każda z nas ma jakiegoś mola co ją gryzie. Ja też kilka takich moli mam. Ale nie nazywam ich kompleksami. Jest więcej problemów na świecie niż zamartwianie się o za dużo tłuszczyku w biodrach, nie taki wzrost, nie taki kolor oczu...ważne jest by zaakceptować siebie takim jakim się jest.
OdpowiedzUsuńBuźka.
Jeżeli potrafimy podchodzić do swoich braków z dystansem to znaczy, że nie są one kompleksami. A jeśli dodatkowo stwierdzamy, że nie przeszkadzają nam cieszyć się życiem, to już sukces murowany. Wtedy świat stoi przed nami otworem, a my jesteśmy prawdziwymi szczęśliwcami.
UsuńLepiej wzoruj się na byłym Prezydencie i mów, że masz plusy dodatnie i plusy ujemne
OdpowiedzUsuńŁatwiej przełknąć.
Pozdrawiam
Kto wie, może po uporaniu się z paskudztwem zacznę tak właśnie postrzegać swoje wady i zalety.
UsuńOby tylko zbytnio nie pomylić jednych z drugimi:)). Są bowiem tacy, którzy twierdzą, że je mylę:).
Kompleksy to moja specjalność :-) Mam ich całą wielką masę. Bardzo dużo mówi sie o własnej akceptacji, pokochaniu siebie. Mam 20 kg więcej i siebie takiej nie pokocham, wprost przeciwnie nie czuję się kobieco. Przeszkadza mi to bardzo, ale to bardzo. Zaniedbałam się, bo dużo pracuję, dużo pracuję bo potrzebuje na utrzymanie. I to takie koło zamknięte.
OdpowiedzUsuńPróbowałam pokonać swoją nieśmiałość robiąc wystawę, kosztowało mnie tak wiele emocji, że w końcu doszłam do wniosku, że wolę być nieśmiała aniżeli robić kolejną wystawę.
Z góry zdecydowałaś, że się "takiej" nie pokochasz.
UsuńJa wiem, że wszyscy mamy jakieś granice, to przecież całkowicie naturalne.
Na ile Ci pomogę, jeśli teraz napiszę, jak postrzegam Twoją postać?
Widzę Cię tylko na paru fotografiach, tych, które u siebie zamieszczasz. Mam jednak pewien obraz na podstawie "materiału porównawczego" w postaci (nielicznych wprawdzie) osób z Twojego otoczenia.
Choćby i z tej wystawy, którą nam, bodaj w zeszłym roku, zaprezentowałaś.
Jak dobrze zrobiłaś, przełamując tę wrodzoną nieśmiałość. Wszak wyglądałaś prześlicznie w tej swojej czerwonej sukience. Byliśmy pod wrażeniem! Co tam 20 kilo, skoro i tak wyglądasz świetnie. To tylko informacja, nie zaś osąd. Sylwetkę masz proporcjonalną, więc możesz nosić to, co chcesz. Zwłaszcza sukienki, których na przykład ja nie mogę obecnie nosić wcale. Pomyśl o tym, jak ładnie prezentujesz się w pracy, jak postrzegają Cię współpracownicy i pacjenci. Nie jesteś w żadnym razie zaniedbana, skoro tak w każdy poniedziałek prasujesz sobie na każdy dzionek inną:)). I już ostatni argument, i to taki nie do obalenia: Bogumił - bingo! Musisz uwierzyć w siebie, choćby z racji tego, ze on Cię podziwia. Ament.
Kazdy chyba ma jakies mniejsze lub wieksze defekty. Pytanie wlasnie czy wyrosnie z nich kompleks ciezkiego kalibru, ktory zrujnuje nam zycie czy tez bedzie to taki zdrowy dowod na to, ze nikt nie jest doskonaly; taki elementy dzieki ktoremu, nie bedziemy w zyciu grac robi samochwaly z wiersza Brzechwy.
OdpowiedzUsuńZachowanie tej równowagi jest bardzo trudnym wyzwaniem. Zależy po równo od nas, jak też i od czynników obiektywnych.
UsuńKiedyś byłam oceanem kompleksów.
OdpowiedzUsuńPocząwszy od urody przez mózg do umiejętności.
Kiedyś się ocknelam
Ludzie przeważnie są zwykłej urody
nie każdy ma mózg który pozwala na skończenie politechniki i porozumiewanie się kilkoma językami.
Ciągle się za kilka rzeczy nie lubię. Ale jak to powiedziała moja przyjaciółka - nadrabiam innymi rzeczami. I ciągle pracuję nad tym żeby albo polubić albo się poprawić.
Ty, Rybciu kompleksów oceanem? Trudno mi w to uwierzyć. Lecz jeśli tak, to możesz się podziwiać.
UsuńBo przeszłaś ogromny kawał drogi, by stać się tą, którą jesteś teraz. Niezłomną, szlachetną, empatyczną.
Zapewniam Cię jednak, że wcale nie musisz niczym nadrabiać. Bo taką, jaką jesteś, lubimy Cię najbardziej:)).
A mózg masz, że ho, ho!
To ci powiem że tylko tak dobrze na blogach wyglądam:pp
UsuńTak na ucho? Ja też:)).
UsuńJa zauwazylam,że z wiekiem mam jednak zdecydowanie mniej kompleksow dot.tzw.urody:)) Co niekoniecznie musi oznaczać,że jestem coraz piękniejsza:))),bardziej moze skiepścił mi się wzrok:)))
OdpowiedzUsuńBo z wiekiem stan wzroku pogarsza nam się właśnie po to, by litościwie skryte były nasze niedoskonałości.
UsuńPrzed nami oczywiście, bo przed całą resztą niekoniecznie:)).
Każdy z nas przechodzi sam ze sobą przez życie. Dobre samopoczucie pojawia się gdy potrafimy siebie zaakceptować. Uroda urodą piękność często nie idzie w parze z mądrością i zdarza się że uroda staje się przeszkodą na drodze że przyciąga złych ludzi bo ładna kobieta więc trzeba ją mieć, zaliczyć. wszystko ma swoje dwie strony blaski i cienie.
OdpowiedzUsuńAkceptujmy siebie a świat i ludzie nagle staną się życzliwi.
Miałam "brzydką" koleżankę, ale cóż za piękne oczy miała, nie pamiętam jej wyglądu, ale oczy ciepłe serdeczne pełne empatii, mimo upływu wielu lat mam przed oczami. No i tak to jest z urodą.
Dodam o kompleksach, że należy je pokonywać, kiedyś gdy miałam "wykład" dla kilku ludzi o mało mnie trema nie zabiła, nie wiedziała co powiedzieć, ciemność przed oczami, słów brakło. Zapamiętałam i uczyłam się, walcząc z sobą, mówiąc do kilku osób nawet, na rodzinnych spotkaniach nie milcząc jak zwykle i gdy następnym razem mówiłam do o wiele większej grupy ludzi, nie zabrakło mi słów, och jak byłam z siebie zadowolona. Wierzę że kompleksy należy pokonywać. :)
UsuńWiesz, Elu, to bardzo dobry sposób, tak trenować sobie w mniejszym gronie. Swego czasu miałam taką tremę, że aż mi gula jakowaś stała i głos wiązł w gardle, gdy się publicznie odzywałam. Nie powiem, bym tak całkowicie się z tym uporała, lecz już, na całe szczęście, jest zdecydowanie lepiej.
UsuńCo do urody, zawsze będę się upierać, że ona wcale nie mija. Szkoda, że nie znasz mojej mamy:)).
Oj tam zaraz nie mija, wszystko mija. :) Niestety bolesna to prawda, moja mam też ładna była, można zobaczyć Jej zdjęcie na początku bloga, ładna z niej była kobieta o zimnej surowej urodzie. A i tak oczy mojej serdecznej przyjaciółki mam w sercu. Nie poddawać się kompleksom, he he łatwo powiedzieć, ale tak trzeba.
UsuńPrzybyłam, zobaczyłam, skomentowałam:)). Śliczna.
UsuńWiedz, Elu, że to jest w moich ustach największy komplement. Bo pięknym to w sumie może być każdy / każda. To żadna wielka sztuka, wystarczy mieć tak zwane bogate wnętrze:)).