Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
sobota, 26 kwietnia 2014
Czy można kochać papieża
Podnoszą się głosy, że Papież Polak na świętość nie zasługuje.
Że ponoć nie był idealny.
Otóż nikt nie jest. Nikt nie jest w stanie. Nawet On.
Lecz "święty" nie oznacza idealny. Święty to nawrócony. Idealnie nawrócony.
I to byłoby na tyle.
Nim nastał Papież Polak, nikt w kategoriach miłości papieży nie postrzegał.
Papieża się słuchało, szanowało, nieledwie bało; a i to pośrednio, nikt przecież na własne oczy go nie oglądał.
Różnych w historii kościoła papieży mieliśmy, nie o tym będzie tu teraz mowa.
Lecz nawet dwaj wielcy swą dobrocią i mądrością Ojcowie Święci, którzy Wojtyłę poprzedzili, nie byli zwani kochanymi. Nikt się po prostu ...nie ośmielił.
Gdy Papież Polak objął Stolicę Piotrową, uczynił to w duchu pokory, wiedząc, że jest to służba.
On pierwszy zaprotestował przeciwko noszeniu go w lektyce.
To on wprowadził zwyczaj mówienia w pierwszej osobie, zamiast, jak było do tej pory, "My".
Nie były to czcze formalności, lecz jego koncepcja Bożej posługi..
On pierwszy postanowił podróżować. Po to, by już nikt nie czuł się pominięty.
Dosłownie w oczach topniały serca dostojnych hierarchów a skostniałe, zdawało się, struktury, zadziwiająco okazywały się elastyczne. Na każdym kroku nowy papież przełamywał lody wielowiekowych zaszłości, wnosząc ze sobą ujmujący uśmiech, błyskotliwy dowcip, sztukę dyplomacji, osobisty urok.
Każdy, kto miał to szczęście, by znaleźć się choćby na moment w jego pobliżu, mógł odnieść niekwestionowane wrażenie, że jest dla Papieża ważny.Bo każdy człowiek dla niego był ważny.
Ujmował się za tym, co chore i słabe - zgodnie z literą Ewangelii. To niezbywalny obowiązek.
Zamach na jego Urząd i osobę stał się kamieniem milowym na drodze do przyszłej świętości.
Ten stosunkowo młody jeszcze mężczyzna, emanujący siłą i sprawnością, zahartowany wojną i ciężką pracą wysportowany góral, musiał każdego dnia mierzyć się ze słabością schorowanego ciała.
Niełatwo było pełnić obowiązki następcy Piotra, podczas gdy zdrowie z każdym rokiem bardziej odmawiało mu posłuszeństwa.
Wiele jeszcze lat swego długiego i ze wszech miar owocnego pontyfikatu spędził "na pierwszej linii", będąc wszędzie tam, gdzie powinien. I wszędzie tam, gdzie obecność jego procentowała zniesieniem, bądź choćby złagodzeniem skutków zła.
O jego zasługach na rzecz ojczyzny wiadomo wszystkim, nie ma potrzeby teraz o tym pisać.
Wszak rozumiemy, jakiej trzeba rozwagi, żeby w bezkrwawy sposób przewrót polityczny niezłomnie przeprowadzić.
Wszyscy Papieża szanowali.
Może w głębi ducha nawet i ci, którzy dla pokrycia zmieszania publicznie się z niego naśmiewali.
Był naszą chlubą, podziwem przejmowała jego znajomość kilkunastu języków i ogromna wiedza.
Lecz dla mnie ewenementem na niespotykaną dotąd skalę była miłość, którą potrafił sobie zaskarbić.
Kochali go ludzie prości - za to, że opowiadał się po ich stronie.
Kochali go ludzie wielkiego umysłu - ponieważ wskazywał im światło na drodze służby innym.
Pokochali go nawet ci, którym się zdawało, że serce ich dawno funkcji kochania się wyzbyło.
Że zastygły w ich żyłach strumienie życiodajnych płynów, co arterie serdecznej dobroci mogłyby zasilić.
A potem, gdy służba dobiegła kresu, gdy już nie sposób było podjąć codziennego trudu, dał wszystkim taką lekcję, że dech nam zaparło. Bo kiedy już się zdawało, że nic więcej nie był w stanie dla nas zrobić, On podarował nam ...nadzieję. I dobrze na przyszłość miłością swą uposażył.
Dawały się słyszeć głosy protestu, żeby nie filmować tego cierpienia.
By nie żenować ludzi widokiem słabości.
Oszczędzić dobre imię Ojca, zachowując nieskażoną pamięc jego dawnej siły.
Że lepiej, aby z urzędu zrezygnował. To wszak nie godzi się, by tak chorego eksploatować.
Wszystko to marność. I bez znaczenia.
Bo możność osobistego udziału w umieraniu Papieża była zaproszeniem do odbycia rekolekcji życia.
Widok tego człowieka przygiętego do ziemi cierpieniem, zdawałoby się, ponad ludzką miarę, dawał nam siłę, by podnosić się z upadków. By wzrastać na duchu i ciele.
Cieszyć się tym, co nam podarował - w wielkość przekuwając swoją słabość.
Świat wstrzymał oddech - nic odtąd nie będzie już takie, jak przedtem.
Bo na tym właśnie polega świętość. Zwycięstwo ducha wywodzić ze słabego ciała.
Bo chrześcijaństwo nie jest kultem siły. Ono promuje to, co słabe, chore, czy ułomne.
W tym jego wielka i ponadczasowa siła. Jak siła kropli, która drąży skałę.
Mówił nam: nie lękajcie się. Zatem się nie lękajmy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
pięknie napisałaś! Podpisuję się pod każdym słowem... :***
OdpowiedzUsuńW tej sprawie Twoja opinia jest dla mnie wiążąca.
Usuń"Bo na tym właśnie polega świętość. Zwycięstwo ducha wywodzić ze słabego ciała."
Usuńsą też mali święci... tacy codzienni ... którzy w ten sposób żyją na codzień i którym na pewno postawa Ojca Świętego pomaga w ich zmaganiach....dziś takim przykładem dla mnie jest Siostra Judyta ...
Ba! Siostra Judyta może być wzorem.
UsuńMoja znasz, wiec nie bede sie powtarzac.
OdpowiedzUsuńAleż wimy, wimy, rozumimy:-).
UsuńZ przyjemnością przeczytałam Twój wpis, Errato, bo choć w świętość żadnego człowieka nie wierzę, to przypomniałaś mi emocje jakich doświadczałam żyjąc w czasach Jana Pawła II.
OdpowiedzUsuńZależy, co rozumie się przez świętość. To nie ma nic wspólnego z ogłaszaniem kogoś Bogiem na modłę japońskich cesarzy.
UsuńTo były niezapomniane chwile. Dla każdego coś ze sobą niosły, niezależnie od wyznawanego światopoglądu.
Eratto podzielam zdanie Emki pięknie napisałaś ....
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ilonko. Brakuje mi Twoich wpisów. Są za rzadkie:-)).
UsuńZ grubsza podzielam Twoje zdanie, choć tak jak Gosianka nie wierzę, że człowiek ma prawo decydować o tym, że ktoś staje się świętym. Kult świętych jest jednak ważnym elementem katolickiej religijności, jest też antropologicznie uzasadniony. Człowiek chyba potrzebuje uczynić sobie "zaświaty" przestrzenią bardziej ludzką, bliższą. Pewnie jest w tym coś z pogaństwa - i nic w tym złego.
OdpowiedzUsuńPapież nasz jest postacią wielowymiarową, po ludzku bogatą. Popełniał zapewne błędy. Nie sądzę, aby świadomie popełniał niegodziwości. Nie zgadzam się różnymi jego poglądami. Czułam w nim pewną otwartość, taką jakby wszechogarnialność. Wiem, że można go kochać.
"Człowiek" weryfikuje tylko kandydatury pod kątem wzorców, jakie mają dla żywych stanowić.
UsuńO świętości decyduje życie ludzkie. Wszyscy powinni takimi być. Póki co, ci zweryfikowani mają stanowić przykład do naśladowania.
Papież był wyjątkowy, kochany nie tylko przez rodaków. W moim osobistym odbiorze był zbyt wielki i przez swą doskonałość niedostępny, bym potrafiła tak zwyczajnie, po ludzku go pokochać. To, że popełniał błędy i w niektórych (zwłaszcza "politycznych") decyzjach nie był dla mnie wyrocznią, w niczym mojego szacunku i podziwu nie umniejsza. Nikt mu nie dorówna. Żaden papież nie był i nie będzie taki, jak On. Co z kolei nie wyklucza, że ktoś może ich pokochać.
Ja kocham.
Pierwszy akapit - rewelacyjny!
OdpowiedzUsuńReszta też oczywiscie piękna i cenna, ale ten pierwszy ogromnie mi się podoba.
I naszły mnie refleksje o tym jak bardzo zmienił sie świat od Jana XXIII przez Jana Pawła II po Franciszka... Nie umiejszając roli tych niewymienionych
Bo Jan XXIII rozpoczyna listę wielkich i ważnych papieży naszych czasów. Zwłaszcza z powodu Vaticanum II.
UsuńPapież niewątpliwie był dobrym , wielkim człowiekim. To jest dla mnie najwazniejsze... natomiast nie do końca popieram stwianie pomników, wielkie ceremonie i modlenie się do "pośredników".... trochę mi to pachnie "bałwochwalstwem" i nie zgadza się z przykazaniem " nie będziesz mieć bogów cudzych przede mną". Czasem mam wrażenie, że w powodzi obrzędów, ceromoniałów, modlitw do świętych ginie gdzies sam Bóg.... a on nie potrzebuje pośredników...
OdpowiedzUsuńdzisiaj przy śniadaniu nawet o tym dyskutowliśmy, mój mąz stwierdził, że dobrze jest miec "znajomych", także w niebie... no właśnie, znajomości... to takie ludzkie.... nie potrafimy wyjść z naszego ludzieko pojmowania Boga i ciągle ubieramy Go w nasze ludzkie cechy... ale cóż, jesteśmy tylko ludźmi, a Papież był jednym z lepszych na tym świecie, jest wart wielkiego szacunku i naśladowania oczywiscie!
Chyba nie warto wychodzić z naszego ludzkiego pojmowania Boga. Wszak ludźmi bez wątpienia jesteśmy:-))).
OdpowiedzUsuńNie potrzebujemy, a nawet nie wolno nam mieć żadnych pośredników, poza Jezusem, który jedynym jest.
Dobrze jest mieć takich świętych "znajomych". Jakby co, przydadzą się:-))). Jako dziecko myślałam, że święci są jakimiś nadludźmi. To nieprawda. W gruncie rzeczy Święci, to po prostu ludzie. To dla nas krzepiące, bo my też tacy w żałozeniu jesteśmy.
Świetnie to ujęłaś.
Zdarza nam się prosić innych ludzi, tych obok nas, o modlitwę. I tak samo, dokładnie tak samo jest ze świętymi - modlitwa "do nich" to tak naprawdę prośba by sie modlili za nami - tak jak w litaniach "módl sie za nami". Czasem mówimy, że modlitwa tego czy innego znajomego "jest skuteczna", prosimy o modlitwę wielu ludzi. No przecież nie dlatego, że coś na Panu Bogu wymusimy w ten sposób (to byłby zabobon). Po prostu wierzymy słowom "Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie".
UsuńWłaśnie tak. Im więcej ludzi za nas się modli, tym mniej się czujemy w swoich troskach opuszczeni.
UsuńTo nie ma nic wspólnego z bałwochwalstwem. Może zresztą kiedyś, w dawniejszych czasach symptomy tego w pobożności ludowej się zdarzały.
Ja takich bliskich sobie świętych uważam za przyjaciół:-).
piękny wpis:))
OdpowiedzUsuńDzięki:-))).
Usuńnie mogę tego skomentować, gdyż pewnie uzana bym byla za trolla ;) a przecież nim nie jestem. i bardzo lubię Twoje teksty. pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJuż skomentowałaś:-)). Zawsze można.
UsuńA ja mam gdzieś tę kanonizowaną (kandyzowaną?) świętość. Nie obchodzi mnie, czy "św." znalazło się przed Karolem Wojtyłą czy też nie. Był święty za życia i to się liczy. Nie czczę pomników i nie cenię wielkich fet na jego cześć. Po prostu cieszę się, że był i wielu ludziom nie tylko wytłumaczył, ale i pokazał jak żyć.
OdpowiedzUsuńMożna i tak. Myślę, że bez tej kanonizacji też pozostałby dla nas kimś ważnym. Trudno o nim zapomnieć. Największym pomnikiem jest ten, który procentuje w żywych ludziach, nie zaś ten z kamienia.
UsuńZawsze zresztą nam o tym przypominał.
No. Bardzo przyjemny post. Bez utyskiwania. Ciekawie i lirycznie.
OdpowiedzUsuńRekolekcje życia wszyscy wtedy odbyliśmy, tylko niektórzy już zapomnieli.
Pozdrawiam
Ma się rozumieć, że bez utyskiwania:-)))!
UsuńKiedyś... długie lata nad drzwiami mojego pokoju wisiały słowa
OdpowiedzUsuń"Pamiętaj, że dla niektórych ludzi jesteś jedyną Biblią jaką przeczytają"
Staram się pamiętać... on nigdy nie zapominał...
Kościołowi otworzył drzwi, ludziom otworzył oczy i serca...
Zapraszam na mój dzisiejszy wpis o JPII
Pozdrawiam cieplutko
Oby już na zawsze pozostały otwarte. Też o Nim napisałaś? Zaraz przeczytam:-).
UsuńWzruszyłam sie Errato. Tak, jak GosiAnce przypomniałaś mi tamte emocje. A myslałam, ze natłok piany i kadzenia z TV wszystko juz we mnie zagłuszył. Jednak nie...Dziekuje, Ci wrażliwa, mądra dziewczyno!:-)***
OdpowiedzUsuńJa za to wzruszyłam się teraz:-). Jak dobrze wiedzieć, że są ludzie, którzy odczuwają podobnie...
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam.
Pięknie powiedziane:)
OdpowiedzUsuń:-)))*
UsuńCzytałem teaki zgrabny tekst Jacka Żakowskiego z którym się zgadzam. Kochaliśmy naszego Papieża zamiast go słuchać.
OdpowiedzUsuńMoże by spróbować mniej kochać a bardziej zrozumieć?
Pozdrawiam
Nie chwaląc się, właśnie to o sobie powiedzieć mogę. Zawsze starałam się Go słuchać, lecz nie do końca umiałam "kochać" tak doskonała osobę.
UsuńBo swietosc, to kochanie Boga i czlowieka do konca, a w tym KOCHANIU Jan Pawel II nie mial sobie rownych w naszych poplatanych czasach.
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Wszystko się przewartościowało. Ale jest nadzieja, że może znów się zmienić, na lepsze tym razem:-)*
UsuńA ja wiążę w głowie Twój wpis z odźwiękiem, jaki pozostawiły na mnie na niektóre komentarze - dziewczyny, a co z Dniem Wszystkich Świętych, obieraniem patrona dla swojego dziecka na Chrzcie i dalej kolejnego przy okazji Bierzmowania. Bujda z tymi Świętymi? A modlitwa wierzę w Boga? - Wierzę w świętych obcowanie? To po co to wszystko?
OdpowiedzUsuńSerdeczności, Errato, myśl nad tymi marzeniami, czekam :))
Dzień Wszystkich Świętych, to dzień tych, którzy z tego świata odeszli i dostąpili zbawienia. Nie chodzi tylko o tych, których beatyfikowano, bądź kanonizowano. Patrona obiera się dla chrzczonego dziecka właśnie po to, by oddać je w opiekę modlitewną temuż świętemu. To coś w rodzaju patronatu medialnego:-)). Taka praktyka wynika z wyłącznie tradycji.Nie ma potrzeby jej przestrzegania. Chrzest sam już wystarczy. Moja anarchistyczna natura zawsze ma na to jedną odpowiedź. Święci zawsze nosili zwykłe, nieświęte imiona. One stały się święte dopiero w wyniku kanonizacji. Każdy ma taką możliwość, niezależnie od tego, jak się zwie. Logiczne.
OdpowiedzUsuńChyba, że ktoś odczuwa szczególne pokrewieństwo duchowe i mentalne z którymś z nich.
Ach, niemal poczułam, jakbym znalazła się w sklepie z marzeniami. Wystarczy takowe wyartykułować i masz!
Pobawmy się, czemu nie; dajmy im twórczy upust:-))). Może Kaczka zechce się przyłączyć:-).
Dziękuję, Errato, za ten wpis. Bardzo, bardzo piękny i ważny.
OdpowiedzUsuńChciałam złożyć w ten sposób hołd Komuś, kto nam tak wiele ofiarował.
UsuńWłaśnie o to chodzi. Niektórzy czasem myślą, że świętość to jest coś ponadludzkiego. A ona jest bardzo ludzka. I ma źródło właśnie w słabości i zmaganiu się z nią. Ale nie tylko słabości fizycznej, wynikającej z choroby itp., ale również słabości wynikającej z ludzkiej natury. Jan Paweł II spowiadał się co tydzień. Ktoś pomyśli, z czego on miałby się spowiadać. No miał z czego. I świętym został. Takie proste.
OdpowiedzUsuńTacy święci są dla nas najlepszym wzorem. Ktoś "ponadludzki" byłby nam obcy i na tyle daleki, że nie mógłby mieć odpowiedniej siły oddziaływania. Choć jeśli o moich osobistych odczuciach mowa, uważam JPII za osobę niezmiernie doskonałą; na tyle, że mam trudności z odniesieniem jego postawy do własnej sytuacji.
UsuńPieknie napisalas! wszystko co powiem, wypadnie blado przy tym...
OdpowiedzUsuńBo tak właśnie czuję:))).
Usuń