Innymi słowy, nie chwal dnia przed zachodem. W moim przypadku to przed wschodem raczej - wtedy to miały zostać ogłoszone wyniki. Może jednak od początku.
W minioną niedzielę zauważyłam wiadomość o konkursie na blogową wprawkę u Fidrugauki.
Miała to być trzecia już edycja tego prestiżowego (tak, tak!) konkursu, odbywającego się pod hasłem Finka z kominka. O północy upływał termin zgłaszania prac konkursowych. W nagłym porywie zapragnęłam wziąć w nim udział, mimo, że zostało już tylko niespełna dwie godziny czasu.
Yes! Udało się, pomyślałam, choć gdzieś w podtekście majaczyła obawa, czy aby zdołałam utrzymać się w konwencji. Była to bowiem moja pierwsza wprawka - o samym konkursie pojęcie miałam dość mgliste.
Sprawa miała rozstrzygnąć się niespełna tydzień później, tuż przed północą. Już na samym początku zdarzyło się parę organizacyjnych potknięć. Pomyłka, co do terminu, którą trzeba było edytować. To znów, co ważniejsze, trudności techniczne, w wyniku których niemożliwe było umieszczenie sondy na stronie mojej i paru innych osób. Nic wielkiego, to przecież czysto amatorskie przedsięwzięcie. "Amatorskie" od amo, amare - co nie umniejsza jego profesjonalizmu.
Jako, że owe potknięcia mogły znacznie obniżyć moje szanse w rywalizacji, starałam się obejść je "sposobem". Wkleiłam link do strony organizatora, potencjalnym głosującym objaśniając, co i jak. Uff, zadziałało!
Pozostało już tylko jedno - prosić o głosy. Mówisz - masz. Przynajmniej tak by się zdawać mogło.
Zauważyłam jednak, nie przychodzi mi łatwo prosić o takowe wsparcie. Dotyczy to, wyjąwszy tę najbliższą, nawet rodziny własnej. I nawet, jeśli na starcie miałam poczucie dobrej zabawy, ciesząc się z poznania tylu nowych, sympatycznych, błyskotliwych i dowcipnych osób, "euforia" zaczęła znacząco słabnąć.
Początkowo dworowałam sobie, jaki to "obciach" będzie, gdy zostanę z jednym tylko głosem - w domyśle moim własnym. Tymczasem nie przypuszczałam, z czym docelowo zmierzyć mi się przyjdzie. Jeden z przyjaciół, "wypocin" mych zagorzały wielbiciel, postanowił mnie wypromować.
Wszystko poprawnie, w konwencji konkursu. Wiadomo, przyjaciele naszych przyjaciół ...i tak dalej.
W pewnym momencie poczułam się zakłopotana poparciem liczebnie tak wielkim.
Co będzie, myślałam w popłochu, gdy sprawy przybiorą niespodziewany obrót i otrzymam ze dwieście, albo i trzysta głosów. Byłoby to kłopotliwe w obliczu faktu, że w tym konkursie zwycięstwo tradycyjnie przesądzane jest głosami rzędu dwudziestu, góra trzydziestu. Jest to bowiem wewnętrzny, bardzo elitarny konkurs. Nie mylić z nisko prestiżowym, bo tak w żadną miarą nie jest.
Już niemal w początkach mojej blogowej kariery marzyłam by móc wziąć w czymś takim udział.
Tytułem uściślenia, jestem blogerką młodą - tu z kolei nie mylić z wiekiem. Pod koniec marca obchodzić będę mini-jubileusz półrocznego zaledwie blogowania.
Ucieszyłam się bardzo, spotkawszy tu grupę zapaleńców z pokrewnym mojemu, jak mi się wydawało, poczuciem humoru. Sam fakt, że mogłam zgłosić akces, tak wielkim jawił mi się zaszczytem, że nie myślałam wcale o wynikach. To była zupełnie marginalna sprawa.
Tu znów dygresja. Wszystkie te blogi są bardzo dobre, większość zaś z gatunku tych, które w swojej erratyjskiej kategorii określam jako "najlepsze".
O tym zresztą mowa będzie w następnym poście.
Zmierzając do rzeczy; termin głosowania upłynął, sonda wciąż działała, nadal doliczając głosy.
Wiadomo, złośliwość bezdusznego ustrojstwa nie zna granic.
Myślałam, a pewnie i niektórzy z uczestników również, że termin wydłużono, zwłaszcza, że na początku też mieliśmy jakieś nieporozumienie organizacyjne.
Tu już dochodzę do sedna, czyli mojego tytułowego "witania się z gąską". Tuż przed (niedzielną) północą zobaczyłam bowiem, że na koncie mam największą ilość głosów. Posypały się gratulacje od blogowych koleżanek (które dopiero tego dnia poprosiłam o wsparcie!). Kładłam się spać w poczuciu sukcesu. Tu " z właściwą sobie skromnością" nadmienię (śmiejcie się, śmiejcie), że temat następnej wprawki miałam już w zanadrzu.
Rankiem zaś okazało się, że wszystko to się nie liczy, a termin jest terminem. I musimy na słowo uwierzyć organizatorce, bo ona za nic nie zamierza głosowania przedłużać. Czyli ważne jest tylko to, co do sobotniej północy każdy zdążył zebrać. Innymi słowy d*** Jasiu, czy jakoś tak...
W tym miejscu muszę przyznać, że dosyć się wkurzyłam. Nie dość, że się mnie detronizuje, to jeszcze na dobitkę obliguje do pokory. Mieszając porządek formy z porządkiem treści.
A to przecież nikt inny, jak tylko ja sama mogę (choć nie muszę), przyjąć coś "z pokorą".
Zabawa zabawą, lecz jakieś reguły obowiązywać powinny. Jak sądzę, nawet u przysłowiowej cioci na imieninach. I przywoływanie "zabawowych" argumentów jest całkiem nie na temat.
Innymi słowy odsądzona zostałam, jakkolwiek nie od czci i wiary, to jednak od poczucia dystansu tudzież humoru. Obwołana kimś, co to "strzela focha" i obrazę majestatu organizatorce imputuje.
I teraz muszę rozstrzygnąć, co z tym fantem zrobić. Możliwości mam trzy.
1. Nie bawić się w to dalej.
2. Wziąć udział, lecz zadowolić się jednym tylko głosem.
3. "Iść dalej w las", zabiegając wszelkimi sposobami o Wasze poparcie.
Przyznam, że najbardziej marzyłaby mi się zmiana formuły, w myśl której działałoby jakieś obiektywne jury, czy jakoś tak. Nie ja tu jednak rządzę, nie mnie reguły ustalać.
I jeszcze uwaga odnośnie spraw formalnych. Można było przyjąć inne rozwiązanie. Bo jeśli sonda działała dalej, powinno uznać się wyniki do momentu zatrzymania. Tak się z reguły w takich razach postępuje. Na pewno bowiem dzieje się to z mniejszą stratą. Celowo nie piszę "krzywdą", bo znów zostanę okrzyknięta drętwym babskiem bez poczucia dystansu do ..."zabawy".
I już na koniec (choć jeszcze nie taki ostateczny koniec:-). Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli mnie w tym przedsięwzięciu wesprzeć. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Bo udział w konkursie był dla mnie ogromnym zaszczytem, pominąwszy już całe to końcowe zamieszanie.
I jeszcze jedno. Nie pogratuluję zwyciężczyniom (są dwie) wygranej. Dlaczego? Bo taka ze mnie zazdrosna zołza? Nie, bo jakkolwiek zołzą jestem, to zazdrościć tutaj nie ma czego.
Otóż (po pierwsze) nie gratuluję dlatego, że wygrana jest nieadekwatna do "wsadu".
I to z samej istoty konkursowej formuły, funkcjonującej według zasady "krewni i znajomi królika".
Idąc tym tropem, zwycięzcy dziękować powinni swoim wyborcom.
Teraz o najważniejszym - bowiem po drugie - nie gratuluję z najbardziej oczywistego powodu.
Bo otóż gratuluję wszystkim (więc i sobie samej) czegoś zupełnie innego.
Gratuluję samego tylko uczestnictwa w tym konkursie. Jak też wspaniałych wpisów, dowodzących lekkości pióra i ( w przeważającej większości) ...wyczucia tematu.
Na sam już ostateczny i "końcowy" koniec, nie odmówię sobie pewnej satysfakcji.
Jakąś radochę muszę przecież z tego mieć. Czyż nie należy mi się w obliczu tej detronizacji?
Otóż, słuchajcie, słuchajcie / czytajcie, czytajcie.
Samozwańczo przyznaję własne, Erratyjskie Grand Prix uczestnikowi, który moim zdaniem zaprezentował najlepszy konkursowy wpis. Czyli taki, który dobry jest nie tylko sam w sobie, ale, co (moim zdaniem) ważne, adekwatny do tematu. Ten, który wyróżniłam, dodatkowo odznacza się niekwestionowanymi walorami artyzmu wyrazu.
Moim Laureatem jest ...Alcydło Kr.
Amen.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Alcydło jest poetką, to jasne, jeszcze nam będzie podpisywać tomiki poezji, zobaczysz.
OdpowiedzUsuńCzy to zamieszanie konkursowe to Twoje pierwsze rozczarowanie związane z blogowaniem? Przykro, pewnie, że przykro, ale to się zapomina bo radości jest więcej, powodzenia!
Rozczarowanie konkursowe na szczęście zupełnie nie dotyka naszej sfery blogowej:-))). Wszystkie te kontakty dotyczą innej sfery, czy jak to właściwie nazwać. Innego środowiska, które dopiero poznałam. Czy w jakiś sposób położy się cieniem na moim stosunku do nich? Sama jeszcze nie wiem - nie musi koniecznie tak być.
Usuńno masz! szkoda, że taka łyżeczka dziegciu.... a tak się cieszyłam, że mi sie jeszcze w ostatniej chwili udawało głosować!!
OdpowiedzUsuńNie powinniśmy o tym myśleć w takich kategoriach. Najważniejsze, że my wiemy jak jest. Cała reszta nie ma prawa zepsuć nam radości:-))).
UsuńWot, ruska technika! Co tu duzo gadac. :)))
OdpowiedzUsuńTy akurat o wszystkim wiesz, bo byłaś "w epicentrum":-))).
Usuńnie mam pojęcia o co chodzi, buziaki więc tylko przesyłam ... nie martw się za bardzo... :*****
OdpowiedzUsuńChodzi o ten konkurs Finka z kominka (u Fidrygauki). Buziaki***
Usuńto doczytałam....
Usuńnatomiast nie wiem o co chodzi z tym konkursem... nigdy tam nie byłam
i na razie nie mam chyba siły żeby zgłębiać tajniki :)
:***
Zawsze może być ten pierwszy raz:-). Gdybyś zechciała coś napisać na ogłoszony przez organizatorkę temat...
Usuńmhm... a jaka jest różnica pomiędzy przed (niedzielną) północą a sobotnią północą??? /prócz głosów rzekomych/
OdpowiedzUsuńmieszane uczucia mam co do takiej organizacji i zupełnie nie dziwię się Twoim emocjom...
Ściśle mówiąc, chodziło o "za pięć dwunastą", a więc wtedy sprawa jasna. Ach, te trudności organizacyjne potrafią za człowiekowi skórę zaleźć. Nic to, damy radę:-)))*
UsuńNo szkoda, człowiek uczy się jednak przez całe życie, również to internetowo - blogowe.
OdpowiedzUsuńTo prawda, wszystkie działania w internecie są namiastką tych realnych. I jako takie mogą stanowić doświadczalne poletko. Wezmę pod rozwagę:-).
UsuńPrzeciwności losu wzmacniają nas na przyszłość.
OdpowiedzUsuńTo taki truizm ale ja w niego głęboko wierzę
Pozdrawiam
Oczywiście, że tak. Nic takiego w gruncie rzeczy się nie stało:-)).
UsuńCo zrobić... Zdarza się. :*
OdpowiedzUsuńAno... Trzeba wyciągać ze wszystkiego wnioski:-).
UsuńJa mogę być spokojna, bo nie zaangażowałam się w to (choć głosowałam na pewną osobę), ale Ty masz dużo trudniej!
OdpowiedzUsuńNie zrażaj się, jeśli lubisz pisać to pisz i bierz udział/
Buziaki
Tak też postąpię. Tylko nie wiem, czy mnie jeszcze zdzierżą w tym klubie:-))).
UsuńZdzierżą, zdżierżą. Co mają nie zdzierżyć?
UsuńMy tam nie lubimy marnotrawstwa.
A dobry temacik wprawki przyjmniemy z radością :)))
Będzie nowy llicznik, a chętnych do głosowania na Ciebie - jak widać - na pewno nie zabraknie :)
Podejmę rękawicę, a wtedy ...miejcie się na baczności!
UsuńŻartuję, zostanę przy jednym głosie. Swoim własnym:-))).
No dobra…wzbudziłaś we mnie poczucie niesprawiedliwości i niemocy w starciu z pozbawioną poczucia humoru oraz dobrego zaplecza techniczego blogosferą…Przychodź kiedy chcesz! Zwycięski Puchar stoi, jak wejdziesz do pokoju, po prawej stronie, na półce. Możesz go sobie dotykać i głaskać ile tylko chcesz…Moe kazała mi się nim zaopiekować – u niej jakieś “królowe” chciałby zawłaszczyć :-)!
OdpowiedzUsuńDobra, wpadnę pogłaskać. A jeśli późną nocą, obiecuję, że nie będę straszyć. Słowo harcerza:-)).
UsuńJako że wypadłam nieco z obiegu, nie wiem za bardzo "o co kaman"...ale zrozumiałam, żeś odrobinę zniesmaczona i masz moje wsparcie :)
OdpowiedzUsuńO, jak miło mieć wsparcie Koleżanki. A, tak, trochę "się porobiło", ale ogarniamy:-)).
UsuńWidziałam wyniki o 21:30 (naszego czasu) i wtedy byłaś na prowadzeniu, ale co się potem działo? Nie wie nikt chyba prócz organizatorki. Najlepiej będzie robić zrzut z ekranu przy następnym razie, albo wyznaczyć strażnika texasu, który przypilnuje finiszu.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony nie dziwię się Twojemu rozczarowaniu, ale z czasem nabiera się większego dystansu do swojego życia blogowego ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Blogowe życie, jak każde inne. Posiadanie dystansu do życia też nie oznacza zgody na "wolną amerykankę".
UsuńW tym przypadku zgoda to akurat musi być, lecz aprobata już niekoniecznie.
Jeśli idzie o głosowanie, to nastąpiło nieporozumienie co do dnia. Powinno zakończyć się w sobotę, lecz ...nie zakończyło. A skoro trwało dalej, JEDYNĄ LOGICZNĄ konsekwencją powinno być przyjęcie do wiadomości jego wyników. Amen! Czy ktoś, kto stwierdza coś oczywistego musi być odsądzony od poczucia dystansu? Najwidoczniej. Zapewniam jednak, że byłabym równie, a nawet jeszcze bardziej upierdliwa, gdyby cała rzecz dotyczyła kogoś innego, nie zaś mojej osoby.
W kwestii owego "strażnika texasu" - dobry pomysł. Na dobrą sprawę, w obliczu niesprawnej maszynerii, już tej soboty powinien być na stanowisku:-))).
Nie było to jedyną logiczną konwencją, gdyż w sobotę był remis i w niedzielę rano też był remis, który ogłosiłam na facebooku. Nie myślisz chyba, że ogłaszałabym remis, wiedząc, że każdy może sobie zajrzeć i sprawdzić, że remisu nie ma.
UsuńPo prostu nie zauważyłam, że licznik się nie zatrzymał, tak jak to zwykł robić do tej pory, a nie zrobiłam skanu, bo miałam gości.
Nie siedzę całą niedzielę przed komputerem. Szczerze powiedziawszy nawet bym nie zauważyła, że licznik bije dalej, gdyby nie komentarz Skorpiona.
Napisałam rano mail z gratulacjami do dziewczyn, które w sobotę o północy i nawet wciąż w okolicach 9:30 rano miały po 33 głosy i poprosiłam je o nowe tematy, by ogłosić je wieczorem.
Przykro mi, że tak się złożyło, że w niedzielę zagłosowało na Ciebie jeszcze parę osób (co umożliwił im popsuty licznik), ale konkurs skończył się w SOBOTĘ. Tu nie ma żadnej niejasności.
W sobotę o północy nie byłaś zwycięzcą.
Uznałam, iż gorszą wersją byłoby odwoływanie zwycięstwa dziewczyn, które rzeczywiście nimi były o północy w sobotę i które już podały mi tematy, niż ogłaszanie Twojego zwycięstwa, które nastąpiło w skutek awarii licznika.
Wiem, że sytuacja jest niefajna i wyjątkowo niefortunna, ale spróbuj wreszcie zrozumieć moje argumenty.
Proszę ...
Teraz brzmi to zrozumiale. Oczywiście, że przyjmuję do wiadomości te argumenty. Trudno, może i lepiej się stało, bo temat, jaki wymyśliłam, mógłby okazać się niestrawny:-))).
UsuńHymmm.... nie wiem o co chodzi niestety, ale nie szkodzi :), mniej więcej ogarniam, rozumiem żal... Zasady powinny być transparentne... A tak to nie wiadomo... :(
OdpowiedzUsuńŻalu to nie mam nawet, jak na lekarstwo:-). Nie w tym rzecz. Z grubsza biorąc, nawet pies nie lubi, gdy mu kiełbachę spod pyska zabierają:-))),
UsuńTeż mam problem z tym, że nie wiem, o co chodzi... Już na którymś blogu spotykam się z tym hasłem, błądząc sobie tak wśród interesujących mnie duszyczek... i nie wiem. Aż sięgnę głębiej. Może zacznę od Twojego Grand Prix, tak więc dziękuję za wskazanie drogi :)
OdpowiedzUsuńTu mowa o konkursie na wprawkę u Fidrygauki, pod hasłem Finka z kominka. Właśnie ruszyła jego czwarta edycja. Może się przyłączysz?
UsuńWłaśnie dodałam Cię do swojej "czytelni". Czuję się wzruszona, zaszczycona i co tam jeszcze się w takich razach mówi:-)
Odważna! ja tam nie wtajemniczam rodziny i znajomych bo oni nic o moim pisaniu nie wiedzą:))) oprócz węża mojego ślubnego (dzięki temu mogę się na nich mścić opisując ich wszerz i wzdłuż...rech, rech, rech).
OdpowiedzUsuńDla mnie najfajniejszą rzeczą jest, że poznałam nowych ludzi i całkiem nowe blogi. CUDOWNIE!:)))) Piszcie dziewczyny, uwielbiam was czytać!!!
Zaczynam żałować, że ich wtajemniczyłam. Bo to na ogół ignoranci są. Tak czy siak pisać będę, bo bez pisania to...
UsuńHe, he, tez mam problem z tymi wszystkimi konkursami:0 Nieraz grzecznościowo brałam udział w "łańcuszku", nieraz z wielkim opuźnieniem, ale moja zasada było, ze dalej już go nie posyłałam. Na mnie się kończył.
OdpowiedzUsuń"ciekawe nie przekłada się u mnie na najlepsze" - o w łasnie! Podobnie jak ty zagladam do bardzo różnych blogów z bardzo różnych powodów. Mam też swoje "anty blogi", które traktuję jako ewenement socjologiczny, nie będę się dalej rozwodzić nad tą kwestją, bo właściciele owych blogów mogliby sie poczuć urażeni :) Niestety, paradoksalnie, blogi, które najbardziej lubie czytać odwiedzam raz na jakiś czas (ale za to dogłębnie:) gdyż lubie je smakować powoli. Tym samym najbardziej ulbione blogi - sa przeze mnie najbardziej... zaniedbane ): ale zawsze z przyjemnością nadrabiam zaległości ( jak u ciebie :) Zyczę słonecznej soboty, u nas cieplutko:)
Piszesz ciekawe rzeczy. Masz w pełni rację, często zaniedbujemy to, co w głębi duszy uważamy za najlepsze. Może zostawiamy "na koniec", by się tym w szczególny sposób nacieszyć, a potem zwyczajnie brakuje nam czasu. Kiedyś w ten sposób coś sobie tak "zostawiłam", że zupełnie zapomniałam wrócić. Na szczęście jednak nie tak "zupełnie", bo po miesiącu odświeżyłam pamięć:-). To była prawdziwa uczta duchowa.
Usuń