Tymczasem kobieta niespodziewanie musiała towarzyszyć mamie u lekarza, zaproponowała więc, by pojechał sam. Uzgodnili, że zje coś na mieście, a po drodze wpadnie jeszcze do lumpeksu, poszukać stylowej chusteczki na głowę. Z tą bowiem - z uwagi na łysinkę - nie rozstawał się za dnia i w nocy. Wieczorem spotkają się już na miejscu, czyli we wskazanym klubie.
Przybiegł mocno spóźniony, tłumacząc się nowo zawartą znajomością. Bo oto właśnie poznał wielce prominentnego jegomościa, którego syn podjął nieudaną próbę samobójczą. A przecież dobry chrześcijanin nie przejdzie obojętnie wobec bliźniego w potrzebie.
- Patrzcie no państwo - dobry Samarytanin się znalazł - rzuciła z przekąsem, poirytowana, że spóźnią się na występ.
- Nie gniewaj się, Lenuś, sprawa się przeciągnęła, bo jeszcze chciałem mu psa wyprowadzić.
- A szczotkę włożyć w tyłek, by schody zmieść przy okazji to już nie?
- Ach, gdybyś widziała ten jego dom - jeden z trzech, które ma na Głównym Mieście - na pewno nie miałabyś mi za złe. To bardzo zamożny człowiek, a jednak głęboko nieszczęśliwy.
- I wyobrażasz sobie, że mi tym zaimponujesz? Won mi sprzed oczu, pieczeniarzu jeden! Obawiam się, że będziesz sobie musiał na noc lokal zmienić - rzuciła porywczo. Rób zresztą co chcesz, ja w każdym razie idę na spektakl. W przypływie dobrego humoru porwał ją na ręce, z fantazją wnosząc do środka.
Po zakończonym występie przenieśli się do baru, beztrosko gwarząc niemal do północy. Poznał też resztę jej rodziny - siostrę, brata, siostrzenicę oraz jej narzeczonego.
W pewnym momencie przyuważył młodego, siedzącego samotnie przy barze, mężczyznę - smutek zapijającego winkiem. Postanowił niezwłocznie się do niego przysiąść, w lot zapomniawszy o swym towarzystwie. Zapewne po to, by go umoralnić - z przekąsem pomyślała Lenka. Jak też i załapać się na darmowego drinka, którego w przypływie wdzięczności chłopak mu nie poskąpił.
- Co za palant! - syknęła cicho jej siostrzenica.
Tymczasem w otwartych drzwiach ukazał się nowo poznany przyjaciel Marka, nalegając usilnie by go ten przedstawił Lence. Jak również i syna - niedoszłego samobójcę.
Obydwaj zresztą znajdowali się w stanie jednoznacznie wskazującym na spożycie...
Teraz już Lenka rozsierdziła się na dobre i bezzwłocznie zarządziła odwrót.
Z Markiem, albo i bez - jego wybór. Bo może ma ochotę zmienić lokum, przenosząc się do nowo poznanych "przyjaciół". Jeżeli tak, nie będzie miała sumienia stać mu na drodze do szczęścia.
W drodze tłumaczył się tudzież kajał, próbując łagodzić konflikt. Postanowiła przeczekać do jutra, chłodem zbywając delikwenta. Pościeliła mu polowe łóżko u siebie w pokoju (pora była zbyt późna, by przeszkadzać matce), sama wkrótce przewracając się na drugi bok.
Zdążyła jeszcze usłyszeć, jak pod nosem mamrocze pretensje. Alkohol w dawce terapeutycznej rozwiązał mu język i pomógł dać wyraz rozgoryczeniu. Nie w smak mu było, że jej siostrzenica wtrąca swoje zdanie, zaś sama Lenka zbyt długo rozmawia przez telefon z siostrą.
Lecz tak naprawdę powód był zupełnie inny. W zetknięciu z rodziną Lenki Marek poczuł się kimś pospolitym, a tego żadną miarą nie potrafił znieść. Bowiem gdziekolwiek do tej pory się pojawiał, skupiał na sobie powszechną uwagę, brylując, prężąc się i tokując. Zresztą zdążyła to już kiedyś zauważyć gdy przechodzili razem ulicą. Wystarczyło jej na moment zatrzymać się przed wystawą, by już za chwilę nastać go na ożywionej pogawędce z przygodnie poznanym człowiekiem. Miał szczególny dar przyciągania do siebie nowych ludzi - najwidoczniej fascynował ich ten jego specyficzny urok beztroskiego globtrotera. Był takim typem człowieka, co to znalazłszy się w obcym mieście bądź kraju, nigdy nie zginie, zawsze zdobywając nocleg i zatrudnienie.
Ojciec Marka był kierownikiem skupu w Pegeerze. Rychło wpadł w alkoholizm, zaniedbując z kretesem rodzinę. Po jego śmierci rozpiła się również i matka. Syn ich nie zdążył skończyć żadnej szkoły, wcześnie opuścił dom, imając się przeróżnych prac, głównie zresztą za granicą.
Mimo to - zgodnie z maksymą podróże kształcą - trudno byłoby zarzucić mu brak ogłady. Miał szlachetną powierzchowność, wysławiał się poprawnie, zaś lata przebywania poza krajem zaowocowały biegłą znajomością trzech języków.
Członkowie rodziny Lenki zajmowali eksponowane stanowiska w mieście. Ktoś był prezesem radia, ktoś inny organizował Festiwal Szekspirowski, jeszcze inni zajmowali się public relations.
Ona sama nie przywiązywała wagi do zweryfikowanego dyplomem wykształcenia. Nie czuła zbytniej przewagi nad samoukami, którzy wykazywali się umiejętnością logicznego myślenia i wrażliwością na sztukę.
Wprawdzie nie miała zwyczaju nikogo etykietować, jednak pełne jawnego resentymentu brednie autorstwa Marka poruszały ją do żywego. Czegoś takiego nie zamierzała tolerować, toteż cieszyła się, że jutro będzie już po wszystkim.
cdn.
cdn.
I ciągle brak końca tej znajomości tudzież historii ! Postaram się być cierpliwa :)
OdpowiedzUsuńTo Ty z tych krótkodystansowych?:))
UsuńZ dalekodystansowych, tylko jak już czytam to aż sie kurzy i nikt przerwać nie może... :))
UsuńA u Ciebie muszę pracować nad cierpliwością.
Muszę to wziąć pod uwagę:).
UsuńA mnie po tym Twoim opowiadaniu koszmary męczą! :P Naprawdę! Śniło mi się, że z mężem do jakiejś sekty "chrześcijańskiej" trafiliśmy, a później stamtąd uciekaliśmy, bo spodobałam się guru i chciał mnie wziąć za żonę:DDD
OdpowiedzUsuńNiech mąż doceni ten skarb, który ma za żonę:)).
UsuńEhhh ta Lenka! Bylo dziada od razu pognac na cztery wiatry, bo to jakas sliska osobowosc.
OdpowiedzUsuńMówisz? Widocznie to dla niej taka znajomość "ostatniej szansy":))
Usuńczekamy w zawieszeniu na finał ... :) Celowo przeciągasz ... Ani Lenka, ani ten jej pożal się Boże Mareczek -znajomość "ostatniej szansy" nie zyskali mojej sympatii ... chcę tylko wiedzieć jaki będzie finał . ;)
OdpowiedzUsuńJakby to tylko pisano o ludziach sympatycznych!:)
UsuńNie tyle ważny finał, co tok narracji. Finał zresztą jest w trybie ciągłym. Tak, jak i samo życie.
Jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził?:))
pewnie masz rację , kiepska ze mnie czytelniczka a i niecierpliwa jakaś :) Mimo to wpadnę na finał :)
UsuńChlebem i solą:))
UsuńDziwny on jakiś. A ona niezdecydowana. Węszę jednak zwrot akcji. Bo przecież nic nie jest czarno-białe.
OdpowiedzUsuńNie jest, oj, nie jest czarno-białe. "Dziwność" ludzi ma szanse objawić się w półdystansie.
UsuńBo na użytek ogółu większość z nas jawi się zwyczajna / normalna.
Robi się coraz ciekawiej .... ;)
OdpowiedzUsuńDzięki:) Przywracasz mi wiarę w człowieka. To znaczy, blogera, rzec chciałam.
UsuńErrato, czytam wszystko na bieżąco i ciekawa jestem zakończenia, ale powiem ci że ta Lenka mi podpadła z tym "pieczeniarzem". Jakoś mi to zgrzytnęlo.
OdpowiedzUsuńZdaje sie że ta znajomość ma potencjał, tylko nie wiem czy on zostanie wykorzystany. Buziaki.
Bo to kawał pieczeniarza, jak się okazało. Bogaty gość zawsze mu imponuje. Przy takim wiele skorzystać można.
UsuńZastanawiam się, czy happy end będzie taki jak myślę, że będzie happy ;)
OdpowiedzUsuńA, to ciekawe, co rozumiesz przez to:))
UsuńNapiszę, gdy historia dobiegnie końca. Jej urokiem jest to, że Ty wiesz o bohaterach wiecej niż my...
UsuńW takim razie uzbroję się w cierpliwość:).
UsuńCo za komiczny TYP! Czekam na c.d.!
OdpowiedzUsuńJa też. Tylko jakoś weny brak:))
UsuńPrzeczytałam wszystko jednym tchem, wreszcie miałam na to spokój.
OdpowiedzUsuńNo powiem Ci, że historia ciekawa i bardzo wciągająca. Tacy ludzie jak Marek często są bardzo pociągający i chce się z nimi spędzać czas, ale na poważny związek są zbyt rozkojarzeni wszystkimi innymi ludźmi wokoło. :)
Zajrzę, jak napiszesz c.d.!
Miło mi. Będę zbierać wenę. Trochę wyszłam z rytmu - codzienne sprawy mocno mnie zaabsorbowały - jednak wkrótce się ogarnę:)).
Usuń