Z cyklu: Błaznowanie przy śniadaniu
Jak to już u nas w takich razach bywa, od słowa do słowa zeszło nam na Sylwestra Stallone i jego zmarłą w tym roku matkę, Jackie. Jak okazało się, Julian zupełnie nie kojarzył wyżej wzmiankowanej damy.
Po oglądzie wizerunku, z właściwym sobie taktem i poczuciem logiczności spytał - a czy zdaniem krytykujących Jackie bez tych operacji wyglądałaby lepiej? Otóż nie w tym rzecz, prawda jest bowiem taka, że nikogo to nie interesuje. Nie jest istotne jak by wyglądała, a tylko żeby znała swoje miejsce i nie wychodziła z przypisanej roli. Bo - zdaniem bliźnich - starsza kobieta warta jest tylko tyle, ile korzyści można z niej wycisnąć. Tym jeno uzasadnić można jej dalszą egzystencję. Powinna robić swoje i nie pchać się na afisz. W przeciwnym razie wezmą na języki, wykończą hejtem, na taczkach wywiozą. I jeszcze w mediach taki tekst: Czyja matka tak się oszpeca? No właśnie, słowo klucz to tutaj "matka". Czyli potraktowanie funkcjonalne, nieledwie przedmiotowe. Redukowanie kobiety do roli matki albo babki - zazwyczaj tak się to odbywa. Moim natomiast zdaniem, każdy o własnym wyglądzie niechaj decyduje sam. Zaś rolą bliskich jest bezgraniczna akceptacja rzeczonego.
- Ach - rozmarzyłam się - gdybym tak miała kasę której nie posiadam, jakże by pięknie było móc podążać taką drogą. Planować kolejne etapy upiększania, mieć kontrolę nad progresją wiekową. Tak, ja doskonale wiem że to może uzależniać, ale już oczami duszy widzę ten finalny efekt łał!
Tymczasem spieszę wszystkich uspokoić - jako że biedna jestem jak ta mysz kościelna, nie dla mnie botoks tudzież face lifting, żegnajcie też usteczka glonojada.
To teraz już tak całkiem na poważnie. Podoba mi się ten przyjazny, ciepły, a przede wszystkim podmiotowy stosunek Sylwestra Stallone do matki. A jego brat, Frank, tak napisał po jej śmierci: Dziś rano bracia i ja straciliśmy matkę - Jackie Stallone. Była matką czwórki dzieci Tommy'ego, Sylvestra, Frankiego i mojej zmarłej siostry Toni Ann. To niezykła kobieta - codziennie trenowała, była pełna odwagi. Zmarła we śnie - tak, jak chciała. Trudno było jej nie lubić - była ekscentryczna i ekstrawagancka.
W tym miejscu powiem, że choć jej niektóre pasje są mi obce, to ona sama wzbudza moją sympatię. Bo ja zazwyczaj potencjalnie lubię niekonwencjonalnych ekscentryków - w opozycji do nudziarzy i poczciwców. I nie oceniam Jackie poprzez pryzmat niefortunnych operacji - jeśli już ktoś miałby się za co wstydzić, to raczej autor tej metamorfozy, czyli chirurg (nie)estetyczny.