Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

niedziela, 25 maja 2014

Finka z kominka - wprawka 6


Zamek na łonie. Quasi psychologiczna bajka z domyślnym morałem

Jak będę duży, zostanę królem i zbuduję swojej królowej ogromny zamek. Sam go zbuduję, wierzysz mi, dziadku? Tak mówił chłopiec przemierzając z dziadkiem leśne ostępy. Potrafili tak godzinami łazić po lesie rozmawiając i ciesząc się sobą nawzajem. Bo i po prawdzie tereny, które do nich należały, były ogromne. Mój dziadek jest najbardziej zajebistym facetem pod słońcem - myślał sobie Chłopiec - żaden z kolegów nie ma takiego. Kiedy Chłopiec był jeszcze całkiem małym chłopcem, ogromnie lubił słuchać czytanych mu przed snem bajek. Te zaś były różniste, a to Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy, to znów bajki Braci Grimm, albo też Andersena. A wszystkie one zaludniały chłopięcą wyobraźnię chłopca, kolonizując magicznymi obrazami. I wyrabiając nawyk magicznego myślenia.
Lata biegły, Chłopiec rósł, studiował i podróżował. Z dalekich krajów przywiózł średniej wielkości kapitalik, otworzył sklep z materiałami budowlanymi. Jak widać (ciepło, ciepło) nie do końca pozbył się swoich marzeń. Ani też o nich nie zapomniał. Za to wszyscy inni w jego otoczeniu zapomnieli. Umarł ubóstwiany dziadek, w spadku mu zostawiwszy spory kawał lasu. I to był strzał w dziesiątkę.
Chłopiec, który tymczasem stał się dorosłym mężczyzną, postanowił iść za ciosem.
I zaczął wdrażać w życie swoje dziecięce marzenia. Rozpoczął budowę, rzec można ze sporym nawet rozmachem. Początkowo utrzymywał to w tajemnicy, lecz któregoś dnia nie wytrzymał i pochwalił się swoim najbliższym. Nadzieja zdawała się go uskrzydlać, po roku wyrosły znad fundamentów kilkumetrowe mury. Nie było łatwo, zdarzały się przestoje, spowodowane brakiem płynności finansowej. Jak to w życiu, raz na wozie raz pod wozem.
Po pięciu latach w obliczu nieprzewidzianych trudności znów musiał wyjechać za granicę. Nie było komu budowy doglądać, istniała obawa, że plan się załamie. Przyjaciół już nie miał, zajęty pielęgnowaniem własnej idee fixe dawno utracił z nimi kontakt. Nikt na dłuższą metę nie wytrzyma z dziwakiem pochłoniętym nierealną pasją.
Jednak po dwóch latach odnowił kapitał, zatrudnił kilkunastu bezrobotnych i zdawało się, że wreszcie wyjdzie na prostą.
Wreszcie miał chwilę oddechu, by móc rozejrzeć się za kandydatką na przyszłą panią budowanego zamczyska.
Wybranka jego miała błękitne oczy, dołeczki w policzkach i najczarowniejszy uśmiech pod słońcem. Nadto zdawała się zachwycona całym przedsięwzięciem. Oczy błyszczały jej jak gwiazdy, gdy Chłopiec oprowadzał ją po krużgankach. Albo gdy razem wspinali się po krętych schodkach, by z góry spogladać na swoje leśne włości.
On zaś z dumą rzucał pod stopy Ukochanej wszystko, co posiadał.
W takich chwilach chcieli zapomnieć o całym tym zostawionym na chwilę świecie, oddając się planom i marzeniom. O wszystkim tym, co nastąpi potem. Innymi słowy bajkowa sielanka. Tak w rodzaju "żyli długo i szczęśliwie". Nie wyobrażali sobie, by mogło być inaczej.
Lata mijały, początkowy entuzjazm zdawał się przygasać, wypierany przez potrzeby pilniejszego rzędu. Ukochana zaczęła jakby niknąć w oczach, trawiona jakąś tajemną chorobą. Miast czarownego uśmiechu na ustach jej przeważnie gościł grymas bólu. Któregoś dnia po prostu zamknęła na zawsze oczy.
Rozpaczał przez rok po tej stracie; sam niemal podążył w jej ślady. Nie mógł uwolnić się od poczucia winy, żałował swoich zaniedbań. Po co jej było wielkie zamczysko, skoro marzyła o małym domku.

Wreszcie ogarnął się i oprzytomniał. Pojechał do lasu i długo się błąkał się po nocy.
W nagłym impulsie pojął, że w pogoni za mrzonką prześlepił to, co było w zasięgu ręki. Miłość i proste, spełnione życie. Radowanie się drobiazgami, smakowanie każdego dnia.
Zrozumiał, jak nierozsądnie jest kurczowo trzymać się marzeń dzieciństwa w ich niezmienionym kształcie. Zamiast wykorzystywać potencjał, przekuwając je w dojrzałe plany. Adaptując do zaistniałych warunków.
Kto dziś na dobrą sprawę buduje wielkie fortece, skoro nawet te, które z dawien ocalały, niszczeją kruszone zębem czasu. Nieuchronnie popadając w ruinę.

Postanowił odzyskać swoje życie, na zawsze pożegnać się z mrzonką. Jeszcze nie wiedział, co konkretnie zrobi, w końcu jest dopiero na początku drogi.
Nieraz żałował, że nie ma wnuka, dla którego on sam byłby ukochanym dziadkiem.
Lecz takie, widać, były jego losy.
Chciał wreszcie uczynić coś dobrego dla innych. Może nawet zostać wolontariuszem w hospicjum.
Może... Może...
Od tamtej pory jakoś nie ciągnęło go do lasu, pragnął usunąć sprzed oczu ten pomnik utopii.
Wiatry hulały w krużgankach, w oknach popękały szyby, erozja zaczęła drążyć mury. Budowla chyliła się ku upadkowi, w każdej chwili grożąc zawałem.
Jeszcze przez jakiś czas przyjeżdżali turyści, nacieszyć oczy "cudactwem".
Zdarzało się, że zabłąkany wędrowiec stawał jak wryty na widok przerażającego dziwa, którym jawił się zamek na łonie przyrody. Tak, jakby ten obcy twór jakoś psuł jej harmonię.
Czasami zwiedzeni jakimiś opowieściami ludzie zaglądali w to uroczysko, dziwując się, kto też wpadł na tak groteskowy pomysł. I żywił Chłopiec nadzieję, że więcej żaden dzieciak się nie zainspiruje.

Co począć tym z żywym wyrzutem sumienia?
Najlepiej, gdyby go rozebrać i rozdać materiały potrzebującym.
Po kilku latach skrzyknął grupkę bezrobotnych, aby pod jego kierunkiem rozebrali ruinę. Niech przynajmniej jakiś pożytek będzie z tego kamienia. Niech stanie się budulcem dla potrzebujących. 

Widać, niekoniecznie warto spełniać młodzieńcze marzenia w niezmienionym kształcie.

Ten wpis bierze udział w konkursie na blogową wprawkę - Finka z kominka 6.

Nosił wilk razy kilka...

27-letnia Meriam Yehya Ibrahim, obywatelka Sudanu, matka 20-miesięcznego synka, będąca w ósmym miesiącu ciąży, została skazana na karę śmierci przez powieszenie. Obecnie przebywa w więzieniu, oczekując na wykonanie wyroku. Ma on zostać wykonany po urodzeniu przez nią dziecka i zakończeniu karmienia piersią. A jakby jeszcze tego było mało, ma przedtem być poddana chłoście.

Za co tak okrutna kara? Czy popełniła jakąś szczególnie ciężką zbrodnię?
Otóż nic z tych rzeczy. Ona po prostu ośmieliła się ...wyznawać swoją wiarę.
Zaraz, zaraz, mamy dwudziesty pierwszy wiek, czyżby więc komukolwiek z nas można jeszcze było odmawiać prawa do wolności sumienia i wyznania?
A i owszem. W niektórych państwach wyznaniowych.
Wszędzie tam, gdzie zasady religii przekładają się na struktury prawne.
Jeśli do tej pory nie interesowaliśmy się tym zagadnieniem, może nas mocno zdziwić, ile jest państw opartych na takiej strukturze. Choćby i w Europie; wśród nich Wielka Brytania, Dania, czy Norwegia.
Lecz nie we wszystkich źle się dzieje. Wszak nowoczesne normy współżycia społecznego wymuszają wypracowanie odpowiednich procedur. Takich jak tolerancja i wolność religijna.
Zagwarantowana w konstytucji lub umowie między państwem a wyznaniami.
Tak właśnie w nowoczesnym świecie być powinno.
Ustawodawstwo nie może pozostawać w sprzeczności z treścią Karty Praw Człowieka.
W świecie islamu prawo większości krajów opiera się na zasadach szariatu.
Czyli zakłada nierozdzielność życia świeckiego od religijnego, regulując władzę, obyczaje, oraz codzienne życie muzułmanina. To bardzo istotny element ich kulturowego dziedzictwa.
W imię jego obrony wdrażane są drastyczne z naszego punktu widzenia zasady.

Religia zawsze pełniła strategiczną rolę. Była skutecznym instrumentem utrzymywania politycznego status quo.

Dawniej mordowano chrześcijan.
Krzyżowano ich i palono żywcem. Lwom na arenach rzucano ich na pożarcie.
Potem mordowali chrześcijanie.
A to nawracanie "pogan", to znów wojny krzyżowe, albo hiszpańska konkwista.
Teraz znów muzułmanie prześladują chrześcijan.
W majestacie koranicznego prawa. W imię reguł szariatu.
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

Czy warto bronić tzw. "kulturowego dziedzictwa" za wszelką cenę?
Moim zdaniem, nie. Ale to jest moje zdanie.
Widać, za mało w sobie mam tolerancji.
Lecz trudno mi wykrzesać z siebie tolerancję wobec poniektórych "kultur".
Nowoczesne ustawodawstwo powinno być świeckie, rozdzielność kościoła od państwa musi stać się faktem.
Ku czemu świat zmierza i ile jeszcze ofiar zbierze, nim zapanuje totalny konsumpcjonizm.
Lecz nie na długo, bądźmy spokojni; wszak wszystko płynie.
Na gruzach starego zawsze rodzi się nowe. Co nam przyniesie?

Chociaż minęło wiele dni od przeczytania tej bulwersującej informacji, nie mogę przestać myśleć o Meriam.

niedziela, 18 maja 2014

Gra w klasy?

"Klasizm to kulturowa forma rasizmu – niechęć już nie do odmiennych rasowo, ale właśnie klasowo. Mamy w Polsce antysemityzm bez Żydów, rasizm bez kolorowej ludności oraz ukryty klasizm bez obecności klasowego języka w debacie publicznej. Co wcale nie znaczy, że żyjemy w społeczeństwie bezklasowym. Wręcz przeciwnie: gra w klasy toczy się każdego dnia."

Powyższy cytat, pochodzi z felietonu pod tytułem Klasizm nasz powszedni, autorstwa Piotra Żuka.  
Dobrze jest dzień zacząć od przeczytania świetnego tekstu. Czy miałby to być ciekawy post blogowy, artykuł w cenionej gazecie, bądź też felieton ulubionego autora, obojętnie.
I właśnie dziś, gwoli przytomności dziecięcia mojego, tak właśnie zaczęłam dzień.
Do przeczytania wzmiankowanego tekstu gorąco wszystkich zachęcam. Felieton znanego wrocławskiego socjologa, Piotra Żuka, w celny sposób opisuje charakterystyczne zjawisko socjologiczno - kulturowe. Autor stawia tezę, że nasze oceny określonych zjawisk społecznych diametralnie się różnią w zależności od tego, jakiej klasy społecznej dotyczą.
"To samo zachowanie może mieć zupełnie inną etykietkę i może być poddawane różnej ocenie opinii publicznej w zależności od kontekstu klasowego."
Jakże to wiele wyraża. Urzeka mnie celny dowcip autora, ukazujący absurd takiej sytuacji.
Jednocześnie zaś jej niekwestionowany realizm i kategoryczność.
Bo na dobrą sprawę nic to pod słońcem nowego. Wszak dawno już temu ludowa mądrość wyartykułowała znane powiedzonko. Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie.
Spodobał mi się ten zwłaszcza fragment, który dotyczący intymnych relacji między ludźmi.
Osoby pochodzące z wyższej klasy średniej tworzą wolne związki partnerskie.
W odniesieniu do klasy niższej funkcjonuje określenie konkubinat. Znamienne.
Warto przeczytać ten kapitalny tekst.

Aż szkoda, że ...nie mój:).

______________________________________________________________
Piotr Żuk (ur. 1972 r. we Wrocławiu) - socjolog, specjalizujący się w socjologii polityki oraz ruchów społecznych; nauczyciel akademicki związany z Uniwersytetem Wrocławskim.

poniedziałek, 12 maja 2014

Eurowizja. Z brodą, czy bez...

Nie przypuszczałam, że będę u siebie pisać o Eurowizji.
Bowiem z racji bojkotu mediów nie miałam zielonego pojęcia o niej.
Dopiero parę wysoko zorientowanych osób skutecznie mnie oświeciło.
Od czego mamy YouTube. Mówisz - masz, braki nadrobione.
Teraz powiem krótko i do rzeczy. Albo też długo i zawile.
Wiadomo, że "o gustach..." Dlatego ja nie o tym. Czyli nie o gustach ludzkich.
Tylko o swoich własnych.
Jeszcze do wczoraj oglądu nie miałam, jak to ludziska się ekscytują.
Z dwóch, z grubsza biorąc, powodów.
Bo po pierwsze, porażka naszej reprezentacji. I po wtóre, zwycięstwo jakiejś "kobiety z brodą".
Poszperałam w internecie, posłuchałam wykonawców i cokolwiek powiedzieć już mogę.
Nic a nic mi się nie podoba ten "nasz" rodzimy teledysk.
Wulgarny w wyrazie, aczkolwiek nie z powodu kilku par kształtnych piersi. Tudzież paru ładnych dziewczyn, niczym w kadrze przedwojennego filmu. 
Po mojemu to marne disco polo w wykonaniu osóbki przybierającej wyuzdaną pozę.
Jakby już nie było stać nas na nic więcej.
Po prawdzie zresztą nie było i po co. Poziom tej nudziarskiej imprezy z roku na rok się obniża. 
Teraz o zwycięzcy. Czy też - sądząc z imienia - zwyciężczyni raczej. Dla mnie bez różnicy.
Słuchałam tej piosenki nie patrząc, kto śpiewa. I była najlepsza.
A że przebranie wykonawcy nie wszystkim do gustu przypadło... Cóż, to był konkurs piosenki - nie zaś wybory Miss Universum - jeśli ktoś nie zauważył.
Kobieta z brodą? To ci dopiero sensacja! Małoż to się ich widzi? Ja widywałam siostrę zakonną z brodą. Do czasu jednak. Ktoś poszedł po rozum do głowy i zrobił krótki proces.
Pielęgnacja urody to wprawdzie marność. W tym względzie zakonnice szczególną swoim przykładem spłacać muszą daninę.
Lecz z drugiej strony ...teraz przecież ten "gender".

To wprawdzie z innej bajki, lecz nie mogę się powstrzymać. Muszę się tym z Wami podzielić:

niedziela, 4 maja 2014

Haiku

Wszyscy piszą haiku, chcę i ja.
Haiku, to taki wzorowany na klasycznym japońskim utworek, będący właściwie wypowiedzeniem.
Aby, pisząc w innych językach, zachować ducha tej sztuki, nie ma potrzeby stosowania japońskiego metrum. 
Haiku składa się z 17 sylab, które dzielą się na trzy części znaczeniowe - po 5, 7 i 5 sylab.
Stosując minimalizm estetyczny i operując paradoksem, w nienachalny sposób skłania się odbiorcę ku subtelnej refleksji.

Oto cztery pierwsze, z lekka nieśmiałe próby:

przepłynęło mi
życie między palcami
wieczór nadciąga           

***
trzecia nad ranem
przerwanego snu twego
requiem o brzasku    

***
plon obumiera
który z dawien przejrzały
ziemię użyźnia 

***
Drzewo słońca śni
księżycem malowany
sen co przemija

Kolejne haiku pojawiać się będą w odnośnej zakładce.

czwartek, 1 maja 2014

Pionowe pasy

W czasach, gdy obie z siostrą byłyśmy w wieku "licealnym", żywo się interesowałyśmy modą.
Lecz nie było to wcale takie proste.
Nie dlatego tylko, że w tych gierkowskich, siermiężnych czasach nie było w sklepach zbyt bogato.
Dla wysokich i szczupłych. Taka to fraza zdawała się obowiązywać w tamtych latach.
I jako, że moja siostra nie była wysoka, ja zaś nie byłam szczupła, tym trybem wszystko co modne, poza naszym zasięgiem się zdawało. Zresztą w dobrym tonie było powzdychać sobie w koleżeńskim gronie, że ..."to nie dla nas".
Wszystko w tamtych czasach było dla wysokich i szczupłych.
Nieważne, mini czy maxi. Szerokie, czy też wąskie. Ważne, że aktualnie modne.
Dla tych "nieidealnych" pozostawały ...pionowe pasy.
Czyżby ich przywdzianie mocą czarodziejskiej różki przemienić miało zakompleksionego kopciuszka w bajkową królewnę?
Otóż nic z tych rzeczy. Rola ich była z gruntu inna. 
Stanowiły synonim wygnania na peryferie mody.
Znak pokornego przyjęcia na siebie roli tła. Ktoś przecież za tło dla tych "modnych" robić musi.
Czy tamte dziewczyny bardziej były zakompleksione, niż te obecne? Tak mi się zdaje.
Bo panował powszechny kult bicia się w piersi za rzeczywiste bądź domniemane niedoskonałości.
Gdy ktoś promował siebie, powszechnie miano mu to za złe, tupet imputując i brak samokrytycyzmu.
Obecnie, mimo, że kult młodości i pięknego ciała sięgnął chyba zenitu, mamy spory margines tolerancji dla inności.
Kiedyś wszyscy musieli być pod sznurek. Ten, kto od normy odbiegał, uważany był za odmieńca.
W najlepszym razie litościwie traktowany jak niewidzialny.
Owo dotyczyło takoż walorów fizycznych, jak i sposobu ubierania.
Gdy w modzie było mini, to obowiązywało wszystkich.
Kto nie chciał bądź też nie mógł nosić, nie liczył się w rankingu. A więc skazywał się na niebyt.
Niebyt w sferze atrakcyjności i bycia na topie.
Nosiło się gremialnie jak na komendę, raz spódnice (jednej rzecz jasna długości), a raz spodnie.
Najpierw skórę, potem dżins, tudzież insze utensylia.
Wszystko pod rzeczony "sznurek", broń Boże wyłamać się z konwencji.
Dlatego cieszmy się, że żyjemy w nowych, lepszych czasach. W których równouprawnione jest wszystko. Gdzie moda służebną rolę pełni wobec ducha.
Bo nawet gdy coś lansuje się, jako "modne", nie ma żadnego musu, by to nosić.
Dawniej też nie było - ktoś może wejść mi w słowo.
Przymusu, owszem, nie było; lecz ten, kto się nie stosował, po prostu nie był modny.
Kto nie jest modny, sam skazuje się na (wizualny) niebyt. A któż na dobrą sprawę chce być niewidzialny? Myślę, że nikt; nawet ci, którzy deklarują całkowitą obojętność wobec trendów mody.
Zdobyczą światłych czasów jest zgoda na indywidualną adaptację tego, co się proponuje, do indywidualnych upodobań. Lecz zgoda owa nie jest dana z góry, trzeba ją wywojować niezłomnością woli.
Zeszłej wiosny, jako hit modowy, lansować zaczęto legginsy i spodnie w pionowe, czarno-białe pasy.
Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, tu i ówdzie dały się słyszeć głosy, że to nie dla każdego.
Że trzeba spełniać określone kryteria. Wszak moda nie może promować wszystkich.
Pozwolę sobie walnąć przysłowiową pięścią w stół!
Pionowe pasy mają "otyli" nosić - lecz tylko wtedy, gdy te nie są modne.
Natomiast kiedy w modę wchodzą, mają se odpuścić.
By grzecznie do nich wrócić, gdy już się znudzą uprzywilejowanym.
Żyć przyszło nam tu i teraz.
Nie warto nic odkładać - do czasu, aż schudniemy, wygramy w Totka, czy też odchowamy dzieci.
Dlatego przyjęłam zasadę, że tylko i wyłącznie ja decyduję, w czym "korzystnie" mi jest, albo też
"do twarzy". Sama dla siebie jestem modową Alfą i Omegą.
"Życzliwych" uprasza się o niewychodzenie przed orkiestrę.
I to pod sankcją pokazania środkowego palca.
Donoszę, że cały ubiegłoroczny sezon z wielkim powodzeniem paradowałam w tych supermodnych, obcisłych legginsach w pionowe, czarno-białe pasy.
Licząc, że cokolwiek pogrubią mnie w tych rejonach, które dla odmiany pogrubienia się domagają.
Tak, tak - to stwierdzone empirycznie - takie pasy miast wyszczuplać, właśnie ...pogrubiają.


Miłych czytelników proszę o głosy na moją rzecz, które można oddać TUTAJ.
Jak również klikając na obrazek finka z kominka, znajdujący się w prawym górnym rogu strony.
Termin głosowania upływa w tę sobotę, o godz, 23:59.

Wpis konkursowy można przeczytać TUTAJ.