Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Uwielbiam panacea wszelakie

Nie owijając w bawełnę - ciężkie dopadło mnie choróbsko.
Siostra dworuje ze mnie, jaką to antyreklamą zdrowego trybu życia jestem.
Nie palę, nie piję, odżywiam się witaminowo, kocham wszelaki ruch i spacery.
Tymczasem można by zapytać, co mi nie dolega.
Siostrze - mądrali - odpowiem, że gdyby nie mój zdrowy tryb, wspomniane przypadłości dopadłyby mnie jeszcze wcześniej.
No, może zresztą nie do końca taki zdrowy. Dopiero wszak przed trzema miesiącami zarzuciłam niecny swój proceder. Czyli żarcie słodyczy w hurtowych ilościach. 
 
Próby zaradcze w oparciu o rodzimy system służby zdrowia, póki co, spaliły na panewce.
Można by rzec, siedzę na beczce prochu.
Cóż począć, gdy jedynym wyjściem jest operacyjny zabieg, na który czekać trzeba parę ładnych (albo raczej niezbyt ładnych) lat.
Który w dodatku nie daje rękojmi, lecz tylko szansę.
W takich razach jedyną, bywa, nadzieją, jawią się człeku ...panacea.
Lubię sobie poczytać "cudownych" ozdrowień świadectwa.
Zwłaszcza, gdy nastąpiły po krótkiej, nieskomplikowanej, przede wszystkim zaś niedrogiej, kuracji.
Swego czasu pisałam o urynoterapii.
Spokojnie, bez obawy; ten temat dla mnie dawno jest zamknięty.

Eureka - Laminina!
Już, już, zdecydowana byłam - z kasy wyskoczywszy - zakupić ów cudowny, rewelacyjny, rewolucyjny wręcz, drogi specyfik... Tak drogi, że miesięczna kuracja pochłaniałaby dwie trzecie tego, co zostaje mi na życie. (Czyli, obiektywnie biorąc, nie taki znowu drogi. Tyle, że - bagatela - nie na moją kieszeń.)
Lecz tymczasem...
Trafiłam na pewien blog popularyzujący naturalne sposoby radzenia sobie z problemami zdrowia.
Zaskakujące, jak bardzo podatny jest człek na takie sympatyczne pranko mózgu.
Ach, jak kocham wszystkie te "nieinwazyjne", "naturalne" i "fizjologiczne" sposoby na odzysk zdrówka. Lektura takowa do śniadania stanowi najlepszy poranny brukowiec.
Tak oto uzyskałam informację o metodzie płukania ust olejem.
Metoda bynajmniej nie nowa. Z dzieciństwa pamiętam, jak stosowała ją moja mama.
Nazywała to żuciem oleju. Jak zwał, tak zwał.
Fiku miku - łyżka oleju do paszczy - i po krzyku.
Za to jakaż to dla zdrowia korzyść! W tym cała nadzieja.
Olej należy żuć na czczo. I to przez pół godziny! 
Dziś nastał ten wielki dzień. Olej zaaplikowany.
I tu zaczęły się przysłowiowe schody. Co począć z nadmiarem śliny.
Przełykać jakoś w tylnej części gardła? Tak się zdawało przesuszone, że niemal połknęłam zawartość.
Zemdliło mnie na tę myśl, odruchem grożąc wymiotnym. Że już nie wspomnę tu o konsekwencjach - same szkodliwe to substancje. Po pięciu minutach, pod sankcją udławienia się, musiałam skapitulować.
Naiwna, krótkotrwała nadzieja - bezcenna.
Czyżby ostatnią deską ratunku (patrz punkt pierwszy) miała być kosztowna kuracją lamininą?
Przy okazji - ktokolwiek słyszał, ktokolwiek zna?

Tu wieść z ostatniej chwili.
Właśnie odkryłam (dzięki wspomnianemu już blogowi), następny przecudowny środek.
Co godne uwagi, znacznie mniej uciążliwy w stosowaniu.
Chodzi o olej kokosowy, którego do tej pory - według klucza grupy krwi - starałam się unikać raczej.
Ciekawe, że nic nie napisano o tym.
Środek ów ma takie krocie zastosowań tudzież tyle chorób leczy, że gdybym chciała je wymieniać, zanudzilibyście się na śmierć.
Chyba, że i na nudę działa również.
Póki co, nie doczytałam, czy i moja przypadłość znajduje się w tym spisie.
W te pędy lecę czytać dalej.

Wprawdzie z chorobą nie ma żartów, lecz skoro nie ma też nadziei, pozwolę sobie potraktować ją z właściwym sobie, wisielczym poczuciem humoru.
Innymi słowy, ciekawi mnie, czy jesteście w stanie odgadnąć, jakież to paskudne choróbsko uwzięło się na mój organizm.
Gwoli ścisłości dodam, że nie jest to nowotwór, choroba Alzheimera, SM, ani też epilepsja.
Żartownisiów zaś uprzedzam, że nie jest to demencja, nietrzymanie moczu, ani hemoroidy.
Nie ten trop.

W oko wpadła mi jeszcze jeszcze jedna, wielce osobliwa koncepcja. W myśl której pokarmy winniśmy spożywać głównie na surowo. Ach, któż ogarnie wszystkie te rewelacje...
Całej niedzieli nie starczy mi na rozpracowanie co ciekawszych prezentacji tego blogu.

sobota, 8 listopada 2014

I znowu mamy listopad

Jakoś tak w zeszłym roku dotarło do mnie, że...od zawsze kocham listopad.

Iść szybkim krokiem wśród szelestu liści.
Ze schyłku snując mgliste i niejasne wątki.
Za światłem morskiej podążać latarni.
Kochanymi oczami kreować nadziei drogę.
           
Wolniutko podążam ze światełkiem w dłoni.
Dat wypatrując znaczących.
Kim byli - kim teraz.
Po tamtej będący już stronie.

Mądrością.
Wiedząc, czego nie wiedzieli.
Widząc, co było zakryte.
Pojąwszy, czego pojąć nie mogli.

Miłością.
Kochając, choć kiedyś krzywdzili.
Znajomi tak, jak dawniej obcy.
Tak bliscy, jak niegdyś dalecy.

Nadzieją.
Że drogi oświetlą
Łaski uproszą...