Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

sobota, 30 sierpnia 2014

Urodziny

Moje. Kolejne.

Podziwiam swojego brata. W każde urodziny dziękuje rodzicom.
Za swoje życie.
Teraz ten zwyczaj przejął mój syn.
Nie potrafię pojąć. Jakże tak - dziękować.
Czy ja też podziękuję? Kiedykolwiek.
Nawet gdy nie będą żyli.
Retorycznie i egzystencjalnie.

Dziś są moje urodziny.
Pierwszy dzień reszty mojego życia.
Tej gorszej - starszej - reszty.
A ja nieustannie chcę jeść swoje ciastko. Nieważne, czy już większość zjadłam.
Bo jeśli nie smakowało...

Dziękować, znaczy przyjąć.
A przyjąć, znaczy dać zgodę.
Na przeszłość. I na to co jest.

Nadmiar i brak.

Wymuszona pokora i wyrafinowane ego.
Pożądliwość oczu i nieczułe zmysły.
Niewczesne talenty i spóźniona miłość.
Wirtualna otchłań wyobraźni i skończoność bytu.
Byt i niebyt.  
Gorące krzesła i za krótka kołdra.
Duma i uprzedzenie.
Powszednie klepanie biedy.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki

Za każdym razem to już inna rzeka. To nieuchronność.
Nie sposób wskrzesić zapamiętanych wrażeń, by przeżyć powtórnie.
Przekonałam się o tym wczoraj. Po raz kolejny.
Nic to, nadzieja na niemożliwe zawsze towarzyszyć mi będzie. 

Dwa lata temu. I wczoraj.
Dwa pobyty w tym samym mieście.
W jakże innym znajduję się położeniu.
Inne myśli, wrażenia, uczucia, nadzieje.

Mosty. Bramy. Kościoły.
Modlitwa nad rzeką. Kamienie.
Tęskność przed czasem.
Zapatrzenie. Zamyślenie. I łza pod powieką.
Tęskność po czasie.

Tam być czy tutaj.
I tam, i tutaj.
Nie być tu, nie być tam...

Ze wspomnieniami się rozstać, nadzieje pożegnać.
Nowy rozdział zacząć.
Już czas...

Na co komu dziś wczorajsza miłość
na co komu dziś wczorajszy sen .
Po co dalej pić to samo piwo
kiedy czujesz ,że uleciał gaz.

("Na co komu dziś" - Lady pank)

piątek, 22 sierpnia 2014

Jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę

Nie, nawet nie bierzemy teczki. Bo to malutka, ot, tycia-tycia wycieczka jest.
Do mojego ukochanego miasta.
Ja to mam szczęście.
Gdybym miłością pałała do jakiegoś Rzymu, Paryża, czy Krakowa nawet...
Miałabym spory problem. Przy moich skromnych środkach.
Tymczasem, mówisz - masz.
Sto osiemdziesiąt na południe w tę - i tyleż samo w drugą.
Dwie i pół godziny drogi.

Dziką roślinnością blog mój zarasta, lecz cierpliwości.
Od poniedziałku znów dziać się zacznie.
Ponieważ jutro... jadę na wycieczkę z córką.
Zgodnie z długą krótką tradycją - z okazji moich urodzin.
To trzydziestego sierpnia.
Dwa lata temu, w rocznicę "okrągłą" byłam tam po raz pierwszy.
Trochę się boję. Lecz tak już mam.
Wykpijcie moje strachy.
Bo jakaż dla ducha uczta.

Zero zdjęć. Zero zwiedzania.
Nienawidzę zdjęć. Nudzi mnie "zwiedzanie".
Ważne, żeby pobyć. A jak się oczy ma, to widzi się, co trzeba.

Schyłek lata przywodzi mi na myśl wspomnienia.
Tchnie nostalgią utraty, ale też nadzieją.
Krążą myśli wokół miejsc ukochanych.

Tak, tak; relacje będą.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wstrząśnięte, niezmieszane

Ostatni tekst pozostawił niedosyt. Zarówno we mnie, jak też (zważywszy na komentarze), również i w odbiorcach.
Gwoli wyjaśnienia, nie tyle były to fragmenty, co raczej skróty. Taka quasi synteza.
Przyjmijcie jednak prawdę, że jestem raczej mistrzem krótkiej formy.
Lecz, owszem, będzie tego więcej. Szykuje się również i dłuższy tekst.

Przykłady można by mnożyć; prawdziwe przesłanie, jak to zwykle u mnie, oscyluje gdzieś pomiędzy wierszami.
Wszystko to preludium przed tym głównym tekstem.
Prezentacje zainspirowane są wydarzeniem "uaktywniającym".
Lecz zanim osobny o tym post - rzutem na taśmę małe co nieco.

***
Poznali się przez internet. Mieszkali w różnych miastach. W prostej linii sto czterdzieści dziewięć.
Potem ogromna radość. Okazało się, że w dawnych czasach uczyli się w tej samej szkole, tyle, że w równoległych klasach. Wspomnieniom nie było końca. A to o dawno niewidzianych kolegach, to znów o zmarłych nauczycielach. Dobrze jest znać kogoś, kto znał nas w młodości. Potencjalnie znał, bo nie kojarzyli siebie z tamtych czasów.
Po Jubileuszu Szkoły uznali, że warto spróbować.
Dzwonił kilkanaście razy dziennie. Czasami wcześnie rano, gdy smacznie jeszcze spała.
Po to jedynie, by podzielić się wieściami z pracy. Jak większość absolwentów ich szkoły, oczywiście był inżynierem. Słuchając, wyobrażała sobie, jak zimno jest na budowie, którą wizytował.
Lubiła być powierniczką takich najprostszych, codziennych wydarzeń.
Nie chciała, by przepraszał za wybudzenie, solennie w duchu postanawiając, że zmieni tryb życia ze względu na niego.
Dzielił się z nią wszystkim, co aktualnie przeżywał, swoją muzyką, perypetiami rodzinnymi, sukcesami w pracy.
Bliscy dziwili się, że toleruje taką znajomość. Angażującą do granic możliwości, podczas, gdy znali ją jako niezależną samotniczkę.
Aż nagle choroba jego matki.
Tak dobrym cieszyła się zdrowiem staruszka  - lecz wszystko do czasu.
Szpital, operacja, krótkie domowe chorowanie.
Wreszcie nieunikniony koniec.
Smutek, depresja, milczenie. Tak nienaturalne dla niego.
Brak odpowiedzi na wiadomości. Zaczęła poważnie się niepokoić.
Nareszcie wszystko stało się wiadome.
Nie powiem, zachował się elegancko. Mógł przecież, jak to się praktykuje, bez słowa zniknąć na zawsze. Umarłoby śmiercią naturalną i cześć.
Zakończenie jest dość typowe. I dość trywialne, niestety.
Po pogrzebie matki pocieszyła biedaka ...sąsiadka, w której współczujące ramiona wpadł.
Wybacz - napisał na koniec - widzisz, Kochana, jak to życie nam pisze scenariusze...

No, to ...z Bogiem, poczciwy człowieku - pomyślała sobie. Ciekawe, ile jeszcze takich "scenariuszy" bezwolnie będziesz realizował.
___________________________________________________
I znów, jak to u mnie, obiecanki cacanki. Czemu nie piszę?  
Deprecha, panie, deprecha....

Obiecuję poprawę. Módlcie się, trzymajcie kciuki, wróżcie z fusów etc. etc.

I co okaże się dziś?  

sobota, 16 sierpnia 2014

Fascynacje

Lubują się co niektórzy w powtarzaniu takich oto komunałów.
Fascynacja cielesna przemija, zostaje przyjaźń, i powinność.
Na tychże więc a priori winno się budować związek.

Ja zaś powiadam, nie ma większej bzdury!

Jedyne bowiem, co zdolne jest  być sprawczą siłą związku, to ...cielesność właśnie.
Wtedy to rzuca się ojca i matkę...
Nieważne, że praca i że mieszkanie...
Że dziecko niepełnosprawne.
Wszystko na jedną kartę.
Losy ludzkie na szalę.
Dla cielesnej fascynacji dalekosiężne plany.

Ponoć w ułamku sekundy ludzie już wiedzą, czy chcą ze sobą być.
Obyż tylko zechcieli zachować się wtedy uczciwie.
Odwrócić się na pięcie.
Sorry, jednak to nie ty.

A nie, że zegar biologiczny.
Może nikt inny się już nie pojawi.
Wreszcie mężczyzna, który mi zapewni... Cóż stąd, że łysy i z brzuszkiem.
Ona tak świetnie gotuje.
Dobry "materiał" na żonę.
Czas wreszcie się ustatkować.
Może i niezbyt piękna, lecz wartościowa i wykształcona.
Świetnie się dogadujemy.

Takie bla bla, tytułem uzasadnienia.

Gdy brak tego prawdziwego (jedynie uczciwego!) między ludźmi motywu, rzadko udaje się stworzyć związek. Bo jeśli nawet skleci się "z rozsądku", z reguły wypala się szybko.

***
Nigdy nie znałem kogoś takiego, jak ty.
Chcę, żebyś matką moich dzieci była.
Tak pisze do dziewczyny chłopak.
Bo wyjątkowa. Tak bardzo, że nieważne nawet, jak wygląda. 
Lecz sprawa jakoś się opóźnia w czasie. Z przyjazdem facet coraz bardziej się ociąga.
Bowiem w tak zwanym "międzyczasie" już zdążył inną się zafascynować.
A jak już się zafascynował, głowę stracił, i stan cywilny w tri miga odmienił.
                                                                         
***
Z każdym dniem kocham cię bardziej - mówił kobiecie mężczyzna dojrzały.
Jakimże frantem byłem, kiedym za młodu na urodę patrzył.
Teraz rozumiem, że liczy się serce, a także pracowite ręce.
Jesteś wspaniałą osobą, każdy może mi pozazdrościć.
Niestety, proza życia... Brak pracy i mieszkania.
Bądźmy w kontakcie - za chlebem muszę jechać.
Cóż, wzmiankowana proza życia. Kontakt się urywa, bo pożywka marna.
Tymczasem na horyzoncie pojawia się taka, która go zauroczyć władna.
I już w starym piecu diabeł pali.
O tej "wartościowej" wkrótce zapomina, przekonując się dowodnie, że fascynacja w każdym wieku działa. Gdy jest, nikt nie pyta, co z pracą, czy mieszkaniem.
Te jakoś, o dziwo, potem znajdują się też. 

***
Nasza przyjaźń nigdy się nie skończy. I zawsze będziesz dla mnie ważna.
Jakże dumny jestem, że zwróciłaś na mnie uwagę. Nigdy nie znałem tak fascynującej kobiety.
(Fascynującej osobowością i intelektem, dodajmy tytułem złośliwego wtrętu.
Ździebko zgorzkniali jesteśmy i już robimy się czepialscy.)
Ach, gdybym towarzyszki szukał, chciałbym... marzyłbym... nie śmiałbym marzyć...
Teraz o tym nie myślę. Dzieci są całym moim światem.
Popłynę z nimi w Wielki Rejs.
Ja to mam "szczęście", myśli kobieta. Zawsze przede mną czyjaś matka, ojciec, albo dziecko.
Lecz jak się pewnie domyślacie, pełnia sezonu, wszędzie wczasowiczek moc.
Już na horyzoncie zjawiła się taka, która jest jak młode wino...
Tak oto wypaliła się znajomość oparta na porozumieniu intelektualnym.
Śmiercią naturalną uświerkając.
                                                                              
***
Wielbicieli zawsze było po horyzont. Bo to kobieta ozdobna wielce jest.
Taka, co cieszy ludzkie oko.
Lata mijają - ona wciąż na fali. Piękna, powabna, wiecznie młoda.
Dopóki "czyjaś" - łakomym kąskiem jawi się facetom.
Aż umarł mąż i wielka wokół się zrobiła pustka.
Już żaden z nich nie myśli, by pojąć ją na zawsze.
Ani, by choć na jedną noc.
Jest bowiem z tych, co rozpalają jeno męskie oczy, trzewia ich zostawiając zimne.
                                                                          
***
Spotkanie długo było wyczekiwane. Najpierw ożywiona korespondencja, potem całe miesiące telefonicznych rozmów. Więź, co zdawała się ich łączyć, poetycką przepełniona była alegorią.
Gdy ją zobaczył, stwierdził, że mu się podoba.
Choć jakiś przebłysk podpowiadał mu, że się nie nada.
Bowiem "w te klocki" raczej cienka będzie. Podczas, gdy on się pornosami karmi.
Tymczasem bardzo był zdesperowany.
I mimo, że spędzili z sobą noc, to wkrótce znalazł sobie inną.
Jej zaś nie pozwalał odejść, ponieważ ...cenił jej intelekt.
Zupełnie tak, jak dwulicowy mąż, co profit czerpie z żony, a zdradza ją z kochanką.

Wszelkie podobieństwo przedstawionych zdarzeń i postaci do sytuacji rzeczywistych jest zamierzone, a nawet wykreowane.                                                                                

wtorek, 12 sierpnia 2014

Jak to z tym naszym pisaniem jest

Wielu z nas ostatnimi czasy gnębi jakowaś niemoc.
To skarży się Dosia, to znowu inszy ktoś, mnie samej nieskromnie nie wykluczając.
Wszystkiemu winien ogórkowy sezon, bądź te nieludzkie upały.
Kryzys kryzysem pogania.
Jak ja to wszystko rozumiem.
Bo z moim pisaniem to jest tak.
Najpierw post goni post. Myśli się kłębią, wprost nie nadążam z ich spisywaniem.
Przecież blogowe inspiracje... Albo te gorące newsy...
Przybywa wersji roboczych, kolei swej czekających.
Trzeba trochę ogładzić, literówki poprawić. Gotowe!
I tutaj zaczynają się schody. Gdy opadają emocje, już widzę dziury w całym.
Tracę kontenans.
Nagle jak spod ziemi zjawia się gorący temat i post nieledwie pisze się sam.
Aż znów mnie coś z rytmu wytrąca - i pas.
Nie kontynuuję rozpoczętego wątku. Nieważne, że obiecałam.
C'est la vie.
Taka już moja uroda niemota.

Teraz o twórczości prawdziwej.
Wena, bądź jest, bądź też jej nie ma.
Cóż na to poradzić, że jest się wybrańcem bogów.

Niełatwe mają czasy ci, którym akurat teraz tworzyć przyszło.
Odbiorcy się wykruszają. Wydawcom należytej motywacji brak.
Jakbyśmy całkiem zobojętnieli na inspiracje płynące z intelektu i duchowego piękna.
Trudno jest przebić ten mur znieczulenia.
Przechodzić trzeba niczym przez igielne ucho.

Bez mecenatu szanse mierne. Stąd przedsięwzięcie Polak Potrafi.
Pomaga utalentowanym twórcom. Stwarza możliwość wsparcia dzieła w trakcie jego powstawania.
Tak, by dać szansę stworzenia produktu finalnego.

Nasza Koleżanka Lucyna potrzebuje teraz takowego wsparcia.
Bez naszej pomocy nie uda jej się zrealizować projektu. A to poważna sprawa.
Nie dość, że jest jest nauczycielem akademickim, to jeszcze sama postanowiła zrobić dodatkowy dyplom. Tomik wierszy pod tytułem PrzenikaNieWiem, to właśnie jej praca dyplomowa z Projektowania Graficznego.
Unikalny jest nie tylko merytorycznie, posiada również wielce oryginalną formę.
Sami zobaczcie:


                                                                  Prawda, że rarytas?

Ach, jaka szkoda, że nie dysponuję większą sumą.
(Jak wygram te miliony - w które nie gram...)
Lecz tak czy owak, jak babcię kocham (a bądźcie pewni, kocham ją bardzo), zakupię dla siebie tomik.
Kto żyw, niechaj śpieszy zamówić jeden - albo i drugi - jako miły prezent.
Oj, warto, mówię, warto...
Pisałam kiedyś, jak wielką nam Lucyna uczyniła frajdę.

W zamierzchłych czasach komuny, gdy słowo pisane ceniono, udany debiut zapewnić mógł stałe miejsce w panteonie twórców. Pisarz, to był prawdziwy gość!
Obecnie niby się go ceni, niech jednak pisze "po kosztach" albo i własnym sumptem wyda.

Teraz, jeśli chcesz pisać, rób to, człowieku, społecznie. Najlepiej zaś - po godzinach.
Spędzonych w uniwersyteckiej auli, bądź przy fabrycznej taśmie.
A bodaj nawet na poszukiwaniu pracy - bezrobotnym będąc.

Ciężka, niewdzięczna harówa.
Tak, panie dzieju, w nieodpowiednich nam przyszło żyć czasach.
Lucyna tudzież jej podobni, bo za późno się urodzili.
Ja, bo los zbyt późno zdolnością mnie uposażył...

niedziela, 3 sierpnia 2014

Tak, tak, to również nasze

(Nasze udziały w tym przedsiębiorstwie.)

Parę dni temu własnym postem obiecałam odpowiedzieć na poruszony przez Antoniego problem.
A potem prawdziwa u Pandemonii bomba.
Wszystkie problemy z tego samego pnia zresztą.
Żyjemy w systemie naczyń połączonych.
Od "ciężkich tematów" ucieczki nie ma. Chyba, że ucieczka z życia.
Dojrzały człowiek nie zachowa twarzy kryjąc głowę w piasku.
Potworności nie znikną jak za dotknięciem różdżki.

Nie da się uzgodnić istnienia kary śmierci w nowoczesnym humanitarnym duchu.
To sem prosto ne da.
Czym inszym jest bowiem, gdy się nóż człeku w kieszeni otwiera, kiedy in flagranti przestępcę zastaje.
Mordercę. Gwałciciela. Pedofila.
To zdrowy, w pełni ludzki odruch, kark takiemu skręcić. By się zadość pokrzywdzonemu stało.
Albo też pospolite ruszenie za zbirem, coby na gorąco takowego powiesić.
Toż takie "ludzkie". Zdrowy ruch oddolny, prosty, prymitywny zew ludowej sprawiedliwości.
Stary, poczciwy lincz, ni mniej, ni więcej.
Dlatego też cywilizowane narody winny takie wypracować mechanizmy, które skutecznie go uniemożliwią. Ten sam stróż prawa, który jako cywil gołymi rękami zbira mógłby ukatrupić, z chwilą gdy wkłada mundur chronić go musi, niczym cenny skarb.
Bynajmniej nie po to, by go w majestacie prawa powieszono.
Po to zaś, żeby izolować.

Już zgoła inaczej rzecz się ma, gdy w zgodzie z literą "prawa", z zimną krwią, w gumowych rękawiczkach tudzież chirurgicznej masce, z pomocą przeciwbólowego środka życia kogoś pozbawiamy. (Wszak higienicznie i humanitarnie musi być, jakby co.)
Tak, tak, to my pozbawiamy. Nie jakiś tam anonimowy Janek. Albo Franek.
My, którzy obecność takich praw tolerujemy.
To zawsze jakoś w nas, choćby rykoszetem, godzi.
Stajemy się gorsi, a więc na duchu szkodę ponosimy.
Czymże bowiem innym jest zamiana ról ofiary z katem.

Tymczasem pojawił się jeszcze moralny dylemat taki.
Relacjonuje Antoni:
Śmiertelny zastrzyk to w istocie mieszanina trzech składników. Jednym z nich jest Tiopental Jest on używany do pozbawienia więźnia świadomości, dwa następne składniki - do wywołania paraliżu i ostatecznie zatrzymania akcji serca.




Miało być bezboleśnie, humanitarnie, jak na światłe społeczeństwo przystało.
To co tu teraz robić.
Nie litować się, że będą cierpieli - wszak ich ofiary cierpiały bardziej.
Czy może jednak powinno być moratorium. Dopóki rzecz się nie wyjaśni. Dopóki nie znajdzie się inny producent. Bo prędzej, czy później, się znajdzie.
Swoją drogą, z dręczenia, torturowania i zabijania,uczyniono całkiem dochodowy przemysł i to na całym świecie. Niewyłączając nawet tych krajów w których własny naród zostałtragicznie doświadczony. (To znów Antoni).

Może Unia powinna jeszcze sprawę przemyśleć. Bo jakże to tak, na żywca uśmiercać.
Może nie warto mieć tak "wrażliwego" sumienia?
Nie tędy droga. Idąc tym tropem odpowiedzialność przerzucamy na producentów środków stosowanych do uśmiercania.

Lecz cóż nam wyłania się jasno z całego tego galimatiasu?
Otóż widać jak na dłoni cały absurd stosowania kary śmierci.
Bowiem nie w tym rzecz, by wynaleźć bezbolesny środek do jej stosowania.
Nie załatwiłaby tego za nas nawet czarodziejska różdżka.
Chodzi tylko i wyłącznie o to, by z niej zrezygnować.
W imię dobrze pojętego własnego interesu.
W imię zachowania swojego człowieczeństwa.