Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

niedziela, 29 maja 2016

Improwizowana sesja wspominkowa

Jako, że właśnie znów przypada mój tygodniowy dyżur u Mamy, postanowiłam jakoś uczcić te ostanie godziny pobytu z dziecięciem. Choćby przez wybór i wysłuchanie najbardziej reprezentatywnych utworów, kojarzących nam się z czerwcem sprzed pięciu lat. Dla mnie był to dosyć ważki okres; jak się okazało, dla mojego dziecka również. (Nieistotne, że dopiero jest końcówka maja.)
Pieczołowicie starałam się przypomnieć sobie czego najchętniej wtedy słuchałam, co mnie inspirowało, a nawet - co kojarzy mi się z tamtym czasem z perspektywy dni dzisiejszych.
Tu muszę ku mojemu zaskoczeniu przyznać, że mam w tej kwestii jedną wielką białą plamę. To dosyć dziwne. Nie zapamiętałam ani jednego utworu, który byłby dla mnie reprezentatywny. Czyżbym niczego nie słuchała wtedy? Dlaczego nic muzycznie mi się nie kojarzy z tamtym ważnym dla mnie czasem? Skoro nie pomógł nawet chronologiczny przegląd playlist na YouTube, musiałam ująć rzecz z zupełnie innej strony. Jakie utwory - z tych, których słucham obecnie - na myśl mi przywodzą tamten czerwiec. Miało być pięć - tak się umówiliśmy. Jak sądzę, te będą najadekwatniejsze:

1. Crusader (Saxon):


2. Fear of The Dark (Iron Maiden):


 3. Paranoid Circus (Lyriel):


4. Sleeping Sun (Tarja Turunen - Nightwish):


5. Jaki Zapomnieć (Jeden Osiem L):



Natomiast moje dziecię nie ma z tym najmniejszego problemu, twierdzi, że doskonale wie, czego wtedy słuchaliśmy razem. Oddaję mu zatem głos:

1. An Arrow From The Sun (Therion)


2. Gaia (Tiamat)


3. Like Some Snow (Summoning):


4. Pillbox Impressions (Sirrah):


5. 7 Days To The Wolves (Nightwish):


Wreszcie nabraliśmy ochoty na coś ponadczasowego, wspólnego dla nas obojga, czyli Draconian Trilogy (Therion):
1. The Opening
2. Morning Star
3. Black Diamonds
Niestety, nie udało nam się znaleźć jej w całości. Jako, że nie było czasu na poszukiwania, doszliśmy do wniosku, że posłuchamy sobie po moim powrocie. Kto zna ten piękny, trzyczęściowy utwór, ten rozumie, co i jak.

Miło jest spędzić popołudnie słuchając sobie wspólnie muzyczki. Jednak musi być spełniony pewien warunek: trzeba dojść do jakiegoś konsensusu. U nas jest to możliwe, choć pewne rozbieżności są. Dotyczą one jednak tylko preferencji szczegółowych, w ogólnym zarysie oboje kochamy ten sam gatunek muzyki - czyli szeroko pojęty metal.

A jednak muszę powiedzieć, że nie osiągnęłam celu, który pierwotnie nam przyświecał.
Zero wspomnień, zero sentymentu - cokolwiek by to oznaczać miało.
Słuchałam po prostu tak, jak się słucha każdego lubianego utworu. Może nie byłam dziś w nastroju, a może zwyczajnie, nie ma powrotu do przeszłości. Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki - za każdym razem to już inna rzeka.

Za tydzień sporządzimy sobie listę tych kawałków, których po prostu chcemy posłuchać. Bez podtekstów i doboru tematycznego. Pełna improwizacja - tak jest najlepiej.

________________
Do piątku nie będzie mnie w blogosferze, Trzymajcie się ciepło bądź chłodno; co złego, to nie ja.

wtorek, 24 maja 2016

Wieczorna rozmowa przez telefon

Siostra: Ratunku, jakiś robal wpadł mi do mieszkania i obija się o sprzęty. Wielki, brązowy i do lampy leci.

Ja: To pewnie chrabąszcz, one lecą do światła i trudno się potem takowego pozbyć. Parę dni temu słyszałam, jak obijają się o szybę i padają na balkon. Jeden nawet wleciał przez okno i opaliwszy skrzydła runął w dół, nurkując chyba w mojej torbie. Na drugi dzień ostrożnie próbowałam wytrząsnąć go z niej na balkonie. I nic z tego - już go tam nie było. Wolałam nie dociekać zbytnio, gdzież się robal podział.

Siostra: O, ale mam farta, udało mi się, mam go!

Ja: Jak to ...masz? Chyba go nie zabiłaś?!

S: Oczywiście, że zabiłam; a niby co miałabym zrobić? Zamachnęłam się ręką i trafiłam. Kto by pomyślał, że to takie proste.

Ja: Ręką? Jak to ...ręką; nawet nie żartuj sobie.

S: Przecież nie gołą, tylko uzbrojoną w kapeć. Lecz chyba jeszcze żyje, bo zbiera się do dolotu. Muszę go łapać, żeby przypadkiem nie zdążył.

Ja: Nakryj go szklanką i wyrzuć przez okno.

S: Żartujesz; wrzucę go do wucetu i cześć.

Ja: Nieeeeeee!!! Może jakoś wypłosz go i szybko zamknij okno.

S: No wiesz, coś ty taka litościwa, nad robalem każesz mi się litować. Zresztą, dobra, zrobię to dla ciebie, niech już ci będzie.

Ja: Tu nie chodzi o litość, tylko o obrzydliwość. Nie mogłabym znieść myśli, że ktoś spuszcza takiego ogromnego robala w sedesie. Co innego, gdyby to był jakiś mały komar. Zresztą za nic w świecie nie dotknęłabym insekta - nawet po to, by go unieszkodliwić. Za bardzo się ich brzydzę, żeby bodaj patrzeć na nie. Wszystkie, które tylko staną na mojej drodze, łapię do szklanek, podkładam tekturkę i wyrzucam za okno. Tak, tak, wiem, że już po chwili mogę mieć je z powrotem, lecz tak już musi być, nic nie poradzę na to.

(Szklankę traktuję potem jakimś naprawdę mocnym środkiem odkażającym.)
I co Wy na to?
Ciekawi mnie, jak postępujecie w przypadku, gdy jakiś robal naruszy Wasze terytorium.

wtorek, 17 maja 2016

Według klucza symboliki

Halina Poświatowska
***(lubię tęsknić...)

lubię tęsknić
wspinać się po poręczy dźwięku i koloru
w usta otwarte chwytać zapach zmarznięty

lubię moją samotność
zawieszoną wyżej
niż most
rękoma obejmujący niebo

miłość moją
idącą boso 
po śniegu

_______________

Samotność może mieć sens. Czytelny zwłaszcza wtedy, kiedy ziszczalności brak.

sobota, 14 maja 2016

Z Erratyjskich Inspiracji

Ks. Jan Twardowski 
Oda do rozpaczy

Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają nogę
asceci kopią
święci uciekają jak od jasnej cholery
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie

_________________

Niedorosły przed śmiercią.
Czyżby jeno czyściec rozpaczy mógłby do życia prawdziwie godnego nas przysposobić? Coś jest na rzeczy, ale ...może jednak mogłoby nie być

poniedziałek, 9 maja 2016

Dosyć okropny!

Rzecz miała miejsce, kiedy jeszcze byłam "młoda", piękna i naiwna. Choć nie było to tak znowu dawno temu, bo zaledwie jakieś cztery lata wstecz. W nadziei na spotkanie "tego jedynego", czyli poszukując kandydata na partnera życiowego, zgłosiłam akces do portalu randkowego. No i wkrótce już poznałam tam pewnego pana. Wymiana korespondencji trwała, znajomość nabierała tempa, facet wydawał się napalony zapalony, ja zaś niemal przekonana, że to wreszcie ten wyśniony osiągalny. Podczas rodzinnego spotkania pokazałam bliskim jego zdjęcie.
- To jest właśnie Michał - powiedziałam, oczekując ich reakcji.
Na widok tego łysiejącego, dobrze po pięćdziesiątce, pana, jedna z moich siostrzenic, z lekka speszona sytuacją, orzekła: hm ...dosyć okropny.
Poniekąd zrozumiałe; w oczach młodej osoby ktoś taki niekoniecznie musi jawić się ciekawie.
Jednak rzeczony Michał również miał siostrzeńca, ten zaś na widok mej z kolei foty wykrzyknąć mógłby: ale pasztet! Tak czy siak rychło mój entuzjazm opadł. Spławiłam dziada i było po sprawie.
Nie myślę obniżać poprzeczki li tylko z racji (koń by się uśmiał) wieku i niefartownego usytuowania.
Jest po temu racja? Ano, jak najbardziej; tyle, że skutkuje ...brakiem ziszczalności.
No i gitara!

"Dosyć okropny". Owo specyficzne określonko żyje teraz własnym życiem - jako narzędzie do weryfikacji mankamentów.

sobota, 7 maja 2016

Każdemu, kto ma, będzie dodane

Być, czy też mieć? Odwieczne pytanie.
Jasna rzecz - być; tak by się zdawało. Ale jak tu być, kiedy się nic nie ma?
Bowiem aby być, trza najsampierw mieć!
Taka jest kolejność - ot, chociażby z racji piramidy potrzeb.
Kto ma, temu będzie dodane...

niedziela, 1 maja 2016

Roszada mieszkaniowa to nie lada kłopot

Szukając odpowiedniego dla mojej potencjalnie powiększającej się rodziny, lokum, z konieczności  musiałam przyswoić sobie spory zasób wiedzy. Zdawałoby się, do tej pory nieistotnej i ogólnie biorąc, daleko poza obszarem moich zainteresowań. Ot, na ten przykład, kwestia zadłużenia. Czyli kredytu, innymi słowy. Powszechna obecnie praktyka wykupywania lokali na własność postawiła nas, właścicieli, przed koniecznością zrzeszania się w tak zwane Wspólnoty Mieszkaniowe. Ktoś przecież musi zawiadywać mieszkaniami - z całym dobrodziejstwem inwentarza. No i teraz dotykamy kwestii najważniejszej. Starzejące się budynki siłą rzeczy wymagają nieustannych napraw i modernizacji. Nie bez powodu Skarb Państwa pozbył się tego badziewia dobytku, cedując go na obywateli, dodatkowo jeszcze mydląc im oczy w aureoli dobrodzieja. Oglądając pierwsze z mieszkań w ofercie miałam okazję widzieć takie przykładowe ..."dobrodziejstwo". (Tak nawiasem, jest to tylko usankcjonowanie wcześniejszej - niesprawiedliwej - dystrybucji dóbr.) Do brzegu jednak.
W gestii każdej wspólnoty leży utrzymanie budynku we właściwym stanie technicznym, w tym docieplenie, remont dachu, malowanie części ogólnodostępnych. Wszystko to generuje - znaczne niekiedy - koszty, niosąc ze sobą konieczność zaciągania kredytów. I to cyklicznie - bowiem taki remont nigdy się nie kończy. Jak się nietrudno domyślić, my, mieszkańcy, żyjemy w stanie permanentnego zadłużenia. Pół biedy, jeśli są to niewielkie kwoty - w skali miesiąca kilkadziesiąt złotych. Zgoła inaczej ma się rzecz, kiedy przychodzi ponieść koszty rzędu kilkuset nawet złotych. Bo kamienica stara jest, bądź zabytkowa, miasto zaś partycypuje tylko w części. Z tego wszystkiego wyłania się dla mnie pewna prawidłowość. Duża wspólnota skutkuje małym udziałem lokatora w kosztach. Mała - wręcz przeciwnie. Powoli staje się jasne, że w moim zasięgu będzie już chyba tylko mieszkanie w wieżowcu. A tak pragnęłam od tego się odżegnać.
Póki co, jestem na etapie poszukiwań, chociaż z każdym krokiem mój entuzjazm słabnie.
Wygląda na to, że moje / nasze oczekiwania trudno będzie spełnić. Mam tu na myśli metraż, ilość pokoi, oraz stan techniczny. Nie zawsze spotykam się z akceptacją - nawet i ze strony bliskich. Ja to rozumiem, lecz pewnych standardów nie sposób pominąć.
Trzymajcie zatem kciuki, aby wreszcie się udało znaleźć takie, które wszystkich zadowoli.
Mieszkanie ma być duże, w idealnym stanie, musi też być usytuowane w kamienicy. Która, ma się rozumieć, w najbliższym stuleciu nie będzie wymagać remontu. Niedrogie w utrzymaniu i ogólnie biorąc takie, na które będzie mnie stać. Czyli (o, ja naiwna) bardzo, bardzo tanie.
Nawiasem mówiąc, gdzie mi będzie tak dobrze, jak teraz? Za darmo gaz (w ryczałcie, czyli praktycznie za darmo) i ogrzewanie liczone "od metra", czyli  de facto bez ograniczeń. Oj, popłaczę ja sobie jeszcze za tym swoim (znienawidzonym) mieszkankiem, popłaczę...

 Ot, właśnie z tego chciałabym się wymiksować. Niestety, coś za coś - jak mówią.