Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Inka

Zmierzając w stronę Kościoła św Jana, gdzie miał się odbyć chrzest córeczki mojej siostrzenicy musiałam co i rusz przebijać się przez jakiś uliczny zator. Przejścia były częściowo zablokowane, ruch sterowany ręcznie przez policję. Bo oto wczoraj w naszym historycznym mieście odbyła się uroczystość szczególna. W asyście Głowy Państwa, przedstawicieli Sejmu, Senatu i Rządu, tudzież całego sztabu zaproszonych gości złożono do grobów szczątki dwojga spośród naszych Bohaterów Wyklętych. Danuty Siedzikówny - Inki oraz Feliksa Selmanowicza - Zagończyka.
W oczekiwaniu na ceremonię Chrztu gawędziliśmy sobie luźno o tym.
Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba - napisała Inka w więziennym grypsie adresowanym do jej bliskich.
- Ale czy koniecznie trzeba było aż tak się zachowywać? - spytała trochę w powietrze moja mama.
Rozmawiała o tym rano z jedną z sióstr i obie doszły do wniosku, iż nie są przekonane, czy aby naprawdę warto było ponosić tak wielką ofiarę. Przecież to była bardzo młoda dziewczyna, mogłaby jeszcze i teraz dalej żyć...
- Teraz co najwyżej mogłaby być już starą, może nawet fajdającą w pieluchy, albo plotącą trzy po trzy kobietą - wypaliłam dosadnie, aczkolwiek wcale nie złośliwie. Na szczęście wszyscy posiadamy pokrewne poczucie humoru i nikt nawet specjalnie się nie obruszył. O ile bowiem niejednego z nas czeka na starość łóżko i pampersy, nie bez różnicy jest, czy dzieje się tak pod koniec spełnionego, owocnego życia, czy też takiego, w którym dominuje gorycz i porażka. Oraz towarzyszące im wyrzuty sumienia, których żadną miarą nie sposób zagłuszyć. Takie zaś prawdopodobnie byłoby życie Inki, gdyby jednak zadecydowała, że nie warto "zachowywać się, jak trzeba". Bądź też zwyczajnie, po ludzku nie wytrzymała - ot, choćby jak ci, przez których ona i Zagończyk trafili pod sąd.
To dzięki takim ludziom, jak Inka możemy cieszyć się naszą wolnością; również wolnością słowa, która paradoksalnie skutkuje teraz kwestionowaniem zasadności ofiar z ich własnego życia.
Zbyt wielu czuje się w prawie, aby perorować na ten temat. Zmienił nam się punkt widzenia, trudno już sobie nawet wyobrazić, by mogło zaistnieć coś takiego, za co by warto oddać własne życie.
Bo przecież mamy je tylko jedno. Po powrocie zamierzałam jeszcze omówić sprawę z Dziecięciem. (Jak bowiem nieraz już wzmiankowałam, najmędrszy to człek na tym świecie.)
Chciałam się tylko upewnić, ponieważ, jak trafnie przewidywałam, zdania nasze okazały się zbieżne.
- Rzecz w tym, że ludziom obce jest myślenie historyczne - mówi moje dziecię.
Tymczasem każde wydarzenie należy rozpatrywać w kontekście tych warunków, w jakich zaistniało pierwotnie. To  nie decyzja Inki była błędem, czy brawurą. Prawdziwą klęską były rządy tych, za sprawą których taka powinność zaistniała. Wszak właśnie ludzie, zdaniem których na utratę życia "zasłużyła", mają na rękach krew. 

Ciekawe, jaki mielibyśmy rzeczonej kwestii ogląd, gdyby chodziło o nasze własne dziecko.
To nie jest pytanie, bo nie odważyłabym się komukolwiek - nawet sobie samej - takowego zadać.

sobota, 27 sierpnia 2016

Modlitwa

Ci, którzy zachęcają do pełnienia dobrych uczynków często szermują argumentem, że każdy taki zwróci nam się stokrotnie, a co najmniej do nas wróci. Czy to przypadkiem nie wyrachowanie, tak czynić dobro z myślą o korzyści własnej? Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi dobro materialne.
Być może jest tu jakieś zagrożenie, chociaż w zasadzie myślę, że niewielkie.
Co najmniej zaś społecznie nieszkodliwe.
Jest jednak dziedzina, w której nie dość, że nie ma miejsca na egoizm, to wręcz "interesowność" taka z gruntu mile jest widziana.
Każda modlitwa daje mi radość podwójną. Po pierwsze, bo przyczyniam się do przysporzenia komuś dobra; po drugie, mam tę niezachwianą pewność, iż generuje dla mnie czysty zysk.
Takie dwa w jednym: tobie dam, a mnie ani na jotę nie ubędzie.

Dziś była za operację Ani.

_____________

Z ostatniej chwili: jeszcze o zdrowie dla Kudełka.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Post w tonie takim, jak na mój Urodzinowy przystało

Do moich kolejnych Urodzin niewiele już zostało ponad tydzień. I znów wycieczka do Ukochanego Miasta. (Ostatnimi czasy bywało tak w dwuletnim cyklu.)
Ta pierwsza - najważniejsza, z 2012 roku - cała była magią. I nie chodziło o atrakcje turystyczne, bardziej o klimat i grę wyobraźni.
Następna - z 2014 - była równie piękna; każda chwila spędzona tamże niosła moc pokrzepienia dla znękanej duszy. Choć prawdę mówiąc, czułam się już trochę jak w czapce niewidce.
Tymczasem wczoraj ...
Nic wprawdzie nie zapowiadało fiaska tego przedsięwzięcia. 
Dziś jeszcze co i rusz doświadczam promiennego deja vu. Lecz już po chwili doznaję pustki, ogarnia mnie poczucie niezdefiniowanej straty. Nie ma gwarancji, że jakaś atrakcja za każdym razem sprawi nam tę samą radość. Nie ma w tym powtarzalności. Wszystko zależy od kontekstu.
Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6,21). Słowa te najsensowniej oddają wszystko, co do powiedzenia mam. I może jeszcze: do trzech razy sztuka. Czwartego raczej już nie będzie. Bo tak na dobrą sprawę nawet nie ma po co.
- Pamiętasz, mówiłaś "zobaczyć Toruń i umrzeć" - wypomniała mi brak entuzjazmu córka:
- Owszem, lecz do "umarcia" niestety daleko. W tym chyba głównie rzecz.
Zważywszy bowiem naszą długowieczność, przyjdzie mi się pewnie kulać po tym świecie jeszcze ze trzydzieści lat. Zaś, co ciekawe, nieprawdą jest, że to nadzieja umiera ostatnia. Ona odpuszcza na którymś etapie, różnym dla każdego z nas. Potem już egzystuje tylko ciało - taki swoisty żywy trup. Żyje się w stanie agonalnym, niczym automat podejmując swoje obowiązki tudzież czynności umożliwiające.
Tak sobie myślę, ile osób - tu przede wszystkim mam na myśli ludzi młodych - nieubłaganie musi właśnie teraz umrzeć. A gdyby się zamienić z którymś z nich?
Idąc tym tropem myślowym załóżmy, że "oddajemy" swoje życie ...przyjmując je takim, jakie jest.
Oznaczałoby to długotrwałą agonię, a to zasadnicza różnica, czy umiera się szybko i bezboleśnie, czy też wręcz przeciwnie.
Ciekawi mnie, w którym momencie staje się już dla człowieka jasne, że się żadną miarą nie doczeka tego, na co liczy i w skrytości ducha całe życie "czeka"? (Nie mam tu na myśli biernego wyczekiwania, chodzi mi raczej o wartości, priorytety, które dla każdego są istotne.)
Dla mnie taki moment przypadł właśnie teraz. Nie mam na co liczyć, gdy o miłość idzie tudzież o pasjonującą pracę. Zatem, jeśli mam niezbitą pewność, że nie mogę już zrealizować swoich priorytetów, czy istnieje na tym świecie coś, co jeszcze teraz dałoby mi radość? Wygląda na to, że już nic, chociaż po zastanowieniu powiem, że ...pieniądze. Ostatni to już zresztą dzwonek dla nich. Bo wprawdzie owszem, pieniądz w każdym się przydaje wieku, lecz jednak cieszy nas do czasu jeno.

Kto wie, czy na stare lata nie pozostaje człeku już tylko radio Maryja i Telewizja Trwam, tudzież klepanie różańca. A co dla bezwyznaniowych? Może uniwersytety trzeciego wieku, odczyty i prelekcje. Gorzej natomiast, jeśli ktoś - jak ja - w żadnym z tych klimatów się nie odnajduje. Bo wtedy marny jego los.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

O wnioskach i przemyśleniach (1)

Moja wczorajsza rozmowa z siostrą dała mi pożywkę do przemyśleń.

Po pierwsze, nie warto bawić się w głuchy telefon, wszelkie ważne kwestie podejmując na gorąco. Choćby nawet i po to, żeby rozwiać (bądź potwierdzić) własne podejrzenia. Swobodna interpretacja czyjegoś nastroju, zwłaszcza w oparciu o relację osób trzecich nie sprzyja trafności osądu.

Zaś po drugie, skąd bierze się mit, iż pieniądze szczęścia nie dają.
Otóż dają, z tym, że jedynie na chwilę. Bowiem szybko się kończą, nie pozwoliwszy zaspokoić rosnących apetytów. Gdyby jednak założyć, że mamy nieograniczone konto, moglibyśmy dożyć setki wcale nie pytając, czy jesteśmy szczęśliwi. Tak się w życiu składa, że nie tylko czas to pieniądz, ale również ...pieniądz to praca. I to naprawdę absorbująca praca. Skonsumowawszy bowiem wszystko, co tylko do bieżącej konsumpcji się nadaje, zaczyna się człek ...nudzić. Po czym sam zaczyna tworzyć sobie "miejsce pracy". Stąd, zdaje się, pochodzą wszystkie ważkie przedsięwzięcia, wielkie projekty architektoniczne; stąd bierze się mecenat sztuki i fundacje pomocowe. 
Może by zatem - na mocy skrótu myślowego - uznać, że tylko praca może dać prawdziwe szczęście?
Że niby truizm i wyważanie otwartych drzwi?  Że każdy głupi dawno o tym wie?
Oj, nie wydaje mi się, nie wydaje...

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Jak to dosłownie "padłam" ofiarą

Praca, rozrywka i wypoczynek. Pomiędzy te trzy można z grubsza podzielić życie. Tak przynajmniej powinno być. Niestety, zdarza się, iż praca absorbuje do tego stopnia, że pozostaje już tylko ździebko czasu na regenerację sił. To ostatnie jest zresztą wskazane - w przeciwnym razie ekstensywna gospodarka własnymi zasobami prędzej czy później uniemożliwi nam sprostanie obowiązkom.
Rozrywka w tym kontekście jawi się już luksusem. Co nie jest na dłuższą metę dobre.
Bowiem dla naszej psychiki jest ona tym, czym dobre akumulatory dla każdego urządzenia.
Jednak nie każdy może sobie na nią pozwolić. I nie chodzi teraz o to, że kosztowna. Bo nawet rozrywka darmowa jest niekiedy wykluczona. To znaczy, niektóre osoby są z niej siłą rzeczy wykluczone. Albo też same muszą się wykluczyć. Jakie to osoby? Ano takie, które wszystkie swoje (skromne) siły zmuszone są zogniskować na pracy. Ponieważ tylko na pracę może ich wystarczyć. Przy dobrych wiatrach - po rozmowie z bratem takie akurat określenie na myśl mi przychodzi.

Moja córeczka dokłada wszelkich starań, by mi - tytułem odskoczni - zapewnić możliwie jak najwięcej letnich atrakcji. Stąd nasz sobotni projekt rodzinnej wycieczki do odległego o 50 kilometrów Tczewa. Dlaczego nie - wszak do tej pory znany nam był jedynie z przejazdów koleją.
W bliższym oglądzie miało się okazać, że nie ma tam zbyt wiele godnych naszej uwagi obiektów. Mieliśmy też spore trudności w namierzeniu lokalu gastronomicznego, który byłby godny "zaszczycenia". Można by rzec, taka Polska B. Aż nie do wiary, że niewiele dalej są Kaszuby - te zaś dosłownie tętnią życiem turystycznym.
Pomimo wszystko sama wycieczka i tak zapamiętana będzie pozytywnie jak też długo odgrzewana we wspomnieniach, kiedy to za oknem szarość i niepewność.
Przynajmniej mogłaby być. Zaś wszystkiemu winien ...Fejsbuk.
Krótko mówiąc, przydarzył mi się wypadek. Starając się stworzyć imponującą galerię na Fejsbuczka namiętnie pstrykałam telefonem fotki. Po czym zrobiłam spory krok do tyłu, a następnie raptowny zwrot o 180 stopni. Tym sposobem zderzyłam się z kantem granitowego słupa zagradzającego uliczkę pojazdom. W starciu z którym to słupem odniosłam kilka obrażeń. Koszmarny siniak o powierzchni 10 centymetrów kwadratowych na podbrzuszu i podobny, sześciocentymetrowy, na udzie. Ten ostatni wskutek upadku na ziemię. Telefon, co ciekawe, wyszedł z tego starcia bez szwanku. Nie ma to jak solidne zabezpieczenia. (Reklamę powyższych darujemy sobie ewentualnie.)
Do czego jednak zmierzam? Otóż wnioski ze zdarzenia są dla mnie jednoznaczne.
Tak, owszem, trzeba uważać. To też, jednak teraz mam na myśli co innego.
Jakże niewiele brakowało, bym pozostała całkowicie unieruchomiona. Moja kontuzja skomplikowałaby życie kilku innych, powiązanych, osób. Które w takim stanie rzeczy musiałyby przejąć moje obowiązki. Toteż ktoś, komu poruczono ważne zadanie powinien roztropnie gospodarować swoim czasem wolnym. Przeznaczając go głównie na relaks i regenerację sił. Rzecz jasna, zgadzam się, że osoba sprawna fizycznie tudzież zdrowa może sobie pozwolić na "aktywny" wypoczynek. W moim jednak przypadku musi to być jedynie coś, co nie nadwyręży resztek moich - szumnie powiedziane - sił.
Reasumując, jeśli do wyboru mamy pracę i rozrywkę, pierwsza z nich zawsze pozostaje priorytetem.
Dzielić czas pomiędzy jedną i drugą ma możliwość jeno taki, kto o sobie w pełni stanowiący.
Lecz choć lubimy mawiać, że to wolny kraj, prawdziwa wolność kończy się nam z chwilą, kiedy zobowiązujemy się rodzinnie. Bądź też zostaniemy siłą wyższą zobligowani.

A oto czarne (a właściwie fioletowe) na białym:

Sorki za striptiz, ale ...musiałam.

Zaś wszystkiemu winne jest poniższe zdjęcie:

Moja córeczka w towarzystwie kociewskiego tradycjonalisty,  Romana Landowskiego