Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozwiązanie zagadki

Na wstępie - mea culpa - jak zwykle po czasie.
Innymi słowy, musztarda po obiedzie.
Do rzeczy jednak.

Które z tych czterech stwierdzeń jest nieprawdą.
Tak zostało sformułowane pytanie.
Zgodnie z zasadami logiki, możliwości jest kilka.
Fałszywe mogą być wszystkie. Albo i żadne z wymienionych.
Nieprawdą może być jedno, albo też i więcej z nich.
Zmyłka? Jeżeli nawet, to nie do końca zamierzona.
Wszelako sam tytuł rzuca niejaki cień wątpliwości.
Bo tak to już (ze mną, ale też i do pewnego stopnia z każdym z nas) bywa.
Święta prawda i g(...)o prawda.
I cała gama pośrednich odcieni tychże.

Jako, że do zabawy przystąpiłam na ochotnika, pozwoliłam sobie nieco swobodniej podejść do jej reguł. Nie tyle szło mi o typowanie zwycięzców, ile o nasze wzajemne poznanie.
Próbując odgadnąć co prawdą jest, a co fałszem, daliście wyraz swoim przekonaniom.
Wszystko oczywiście z przymrużeniem oka. O to przecież chodziło.
Teraz z kolei ja uchylę rąbka tajemnicy.

1. Tylko raz byłam na pasterce.
Już po opublikowaniu zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to dwa razy.
Wziąwszy pod uwagę dystans czasu, raz, czy dwa, to w gruncie rzeczy prawie to samo.
Tyle, że "raz" bardziej przemawia do wyobraźni.
Jak zatem należy to stwierdzenie potraktować. Dosłownie, czy metaforycznie.
Opowiadam się tym za drugim, w moim odczuciu bliższe jest prawdy.

2. Będąc dzieckiem marzyłam, że zostanę baletnicą, łyżwiarką figurową i piosenkarką.
Tak właśnie, z grubsza biorąc, było. Kto by tam jednak dociekał, czy każda z trzech szacownych profesji na serio było przeze mnie pod uwagę brana.
(Ujmując rzecz matematycznie, jedna nieprawdziwa składowa przesądza o nieprawdzie całej frazy.)

3. Uwielbiam wycieczki rowerowe.
Nie dość, że nie mam roweru, to nawet nie umiem na takowym jeździć.
Zatem wreszcie choć jedno "najprawdziwiej" nieprawdziwe zdanie?
A jednak i ono zawiera cząsteczkę prawdy. W skrytości ducha bardzo czegoś takiego pragnę.

4. Spośród wielu cech najbardziej zazdroszczę innym fizycznej urody.
Jedyne stwierdzenie, które w całości, bez zastrzeżeń należy uznać za prawdziwe.

Reasumując, najbliżsi ideału Jamesa Bonda są ci z Was, którzy postawili na punkt trzeci.

wtorek, 20 stycznia 2015

W każdym kłamstewku tkwi zalążek prawdy

Spodobała mi się ta nasza, ostatnio praktykowana, zabawa. Taka quasi spowiedź.
Można do tablicy zostać wywołanym - albo też samozwańczo się wywołać.
Co też niniejszym skwapliwie czynię.

Zgaduj zgadula, co pokaże szklana kula.

Chociaż na dobrą sprawę odpowiedzi wcale nie trzeba szukać w jej czeluściach.
Znacie mnie już na tyle dobrze, by pokusić się o prawidłowe typowanie.
Zatem do brzegu.

Które z tych czterech stwierdzeń jest nieprawdą:

1. Tylko raz w życiu byłam na pasterce.
2. Będąc dzieckiem marzyłam, że zostanę baletnicą, łyżwiarką figurową i piosenkarką. 
3. Uwielbiam wycieczki rowerowe.
4. Spośród wielu cech najbardziej zazdroszczę innym fizycznej urody.

Ciekawa jestem, jak sobie z typowaniem poradzicie.
Chętnie poznam Wasze osobiste wersje tej zabawy.

piątek, 16 stycznia 2015

Za późno? Czy też nigdy nie jest.

Z mamą i siostrą poruszyłyśmy dzisiaj parę ważkich kwestii.
Rozmowa była całkiem zwyczajna. O życiu, pracy i postawach ludzkich.
I teraz pytam, czy może za późno.
Za późno dla człowieka.
Na życie za późno.
Bo z jednej strony lekką ręką komunałem szermujemy.
W stylu: "póki żyjemy, na nic za późno".
Jeszcze wszystko nadrobić, wszystko wynagrodzić, wszystko spełnić, wreszcie.

Potem zaś wypominamy. Albo rozliczamy.
Że jedna taka w siedem miesięcy po ślubie. A to wcale wcześniak nie był.
Inna zaś rodziła w wieku już "babciowym".
Ktoś tam maturę później zdał, niż cała reszta.
Ów zaś studia skończył "z poślizgiem". Dwudziestoletnim.
Ktoś się zakochał, w latach będąc bardzo nadliczbowych.
Zaś pewien nieborak niezbyt się w długim swoim życiu napracował.

I choćby na rzęsach stanąć miał teraz człek, choćby zrozumiał, dojrzał po czasie, na zawsze będzie już dla bliźnich be.
Bo teraz inną już formułkę, jak ciężkie działo przeciw niemu wytaczają.  
Jest czas rodzenia i umierania...

Walec przyjedzie, to wyrówna.

Czyliż umierać już nieszczęśnikowi trzeba?
I tylko śmierć przynieść może zapomnienie?
Przyzwolenie? Wybaczenie?
Wszakże o zmarłych to nikt już źle...

Najnowsze odkrycie

Z moim słuchaniem muzyczki jest tak, że jak już coś szczególnie mnie zachwyci, nie mogę słuchania zaprzestać. Takoż i sprawa ma się z najnowszą moją fascynacją.
Tego, oraz czterech "sąsiednich" utworów słucham nieledwie na okrągło.


Przyznawać mi się tu, a chyżo, od kogo z Was tę inspirację zapożyczyć sobie mogłam.

Sami Yusuf - młody, obiecujący Azer. Urodzony w Iranie, wykształcony w Wielkiej Brytanii.
Co za przepiękny głos. Co za talent.
Ale, ale; gdzie moje maniery. Zapomnieć o najważniejszym. Już się poprawiam.
Ależ on jest przystojny!

środa, 14 stycznia 2015

O zupce i kawce

Niektórzy z nas blogi swe prowadzą na modłę pamiętników.
Taka była w założeniu pierwotna formuła tychże.
Obecnie króluje nam dowolność; każdy człek pisze sobie tak, jak chce.
I tego się trzymajmy - jak mawia mój przyjaciel - do końca świata i jeden dzień dłużej.

Co rusz ktoś z nas, waląc tak zwaną pięścią w stół, zmienia formułę swego blogu.
Niektórzy robią to ukradkiem, niektórzy czują zaś potrzebę ogłoszenia tego wszem i wobec.
Czemuż by nie - to może być zachętą do pisania kolejnego posta.
Jak też okazją do rozmowy.

Zbuntowała się nam Iwona.
Wot, nadojeło pisać, że zjadła zupkę i wypiła kawkę.
I już nie będzie nam awizować swojej powszedniości.
Stanowczo protestuję - ogromnie lubię taki wirtualny udział w Twojej codzienności.
Ponadto, jeśli zupka będzie ogórkowa, to do pełni szczęścia niewiele mi trzeba.

Nawiasem mówiąc, takie gawędziarstwo, wbrew pozorom, jest nie lada sztuką.

To może teraz - dla odmiany - o codzienności zacznę pisać ja?

Bo i czemu nie o kwiatkach, kotkach, czy roślinkach - niedawno sondowała mnie Iwona.
Ano, głównie temu, że takowych do kompanii nie posiadam.
To może wobec tego o tej tytułowej zupce tudzież kawce.
O kawce, prawdę powiedziawszy, już tam kiedyś było.
Nie piję, bo nie lubię. Ot, i nie ma o czym gadać.
Co się zaś tyczy zupki, to całkiem insza inszość.
Bo do jedzenia zupy, zwłaszcza tej wzmiankowanej ogórkowej, nieustającą żywię słabość.

Pytała mnie Iwona (blogerka empatyczna wielce), dlaczegóż to nie mogę.
Skąd me opory.
Nie wdając się w szczegóły - z dwóch powodów ważkich.
Trudno przyszłoby się przełamać, bo nie nawykłam pisać w taki sposób.
No i nie spodobałoby się to moim "fanom".

A gdyby tak - w myśl porzekadła Wolnoć Tomku - posłać ten cały fan-klub na zieloną trawkę?
(Zważywszy, że już i tak wziął sobie samozwańczo wolne.)

Oświadczam zatem uroczyście, że nie raz i nie dwa, o takich rzeczach u mnie jeszcze będzie.

Bo gdy o pisanie idzie, nie tyle jest ważne o czym, ile w jaki się sposób pisze.
Z uwagi na powyższe - skromną żywię nadzieję - w niejednym przyjmą mnie klubie.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Nie "przeczytam 52 książek w 2015 roku"

(W nawiązaniu do popularyzowanego ostatnimi czasy na Fejsbuku hasła.)

Książki czytam, rzec można, nałogowo. Ba, bez czytania już nie wyobrażam sobie życia.
Od zawsze widzę w swoim otoczeniu książki.
Rodzice czytali nam od dziecka, kupując co wartościowsze z dostępnych na rynku, pozycje.
Dla mnie i mojego rodzeństwa obcowanie z literaturą stało się imperatywem.
Pociąg do słowa pisanego to bardzo dobry w moim przekonaniu "posag".
Wyrabia styl wypowiedzi, wyczula na rytm zdania, wizualizuje prawidłową ortografię.

Nie raz i nie dwa na "nielegalnym" czytaniu nakrył mnie ten czy ów nauczyciel.
Wstyd przyznać, nawet rodziców zdarzyło mi się w błąd wprowadzić, gdy miast odrabiać lekcje,  książkę w otwartej szufladzie miałam. (Przy czym bynajmniej nie był to podręcznik.)

By się wywiązać ze studenckich obowiązków, ostry narzuciłam sobie rygor.
Poprzysięgłam, że poza czasem wolnym nie tknę żadnej innej, oprócz "naukowej", książki.
Ach, jakże ciężko było mi w tym postanowieniu wytrwać.
Choć prawdę napisawszy, zdarzało mi się ten czy ów pokrętny chwycik zastosować, aby proceder niecny móc realizować czasem.
Za to w wakacje odbijałam sobie z nawiązką.

Skąd więc ten tytułowy bunt, niejeden chciałby już zapytać.
Że niby taka ze mnie buntowniczka?
To też; nie ukrywam. Lecz główny powód jest zupełnie inny.
Twierdząc, że czytam, mam na myśli - czytam ustawicznie.
Gdy kończę jedną, już za drugą się rozglądam.
Książek nie czytam jednak szybko. Każdą się za to delektuję, uroki doceniając wszelkie.
Niekiedy czynię przerwy, pogłębiając kontekst dzieła. W internecie - dlatego dłużej to czytanie trwa.
W tym miejscu wyznać muszę, żem "zdrajczynią", bo papierową formę na rzecz e-booków bezpowrotnie porzuciłam.
Książka książce nierówna. Pod względem ilość stron, ale też i treści.
Czy wobec tego jest zasadne, by przeczytane książki według wierszówki mierzyć jakiejś?

Zatem nie stanę do wyścigu.
Bo choć pasjami czytać lubię, to jednak w żadnym razie "na wyprzódki".
Ja wcale nie zamierzam przeczytanych książek liczyć.
A gdyby jednak, z czystej ciekawości?
O ile nie zapomnę, bądź się w liczeniu nie pogubię.

sobota, 10 stycznia 2015

Starość w wersji Wieprza, czyli siedem śmierci głównych

Genialne! Cudowne! Obłędne!
Tak właśnie zareagowałam, przeczytawszy wpis  Czarnego(w)Pieprza.
To, co racicą naskrobał, o (siedmiu) rodzajach śmierci za życia traktuje.
Która to śmierć jest konsekwencją starzenia się duchem.
Tego zaś powinniśmy strzec się, niczym ognia.
Nie mając pełni władzy nad starzeniem ciała, mamy poniekąd obowiązek pielęgnować w sobie młodość ducha.

Gorąco Wam polecam tę przesympatyczną wersję W(p)ieprza. Dowcip jest nie do podrobienia.
A oto skrótowa prezentacja siedmiu tych wariacji.

1. Śmierć przez zatkane uszy.
Grozi nam wtedy, gdy zamykamy się na muzykę (głośną). Twierdząc, że na nas nie działa.
Już nie pamiętamy, jak nas to jarało kiedyś. Czyli za tak zwanych "młodych" czasów.

Ja nawet nie wiem, jaka muza modna była w "moich" czasach, dowiaduję się tego teraz, z internetu.
I przyznać muszę, że to mnie nie jara. Za to i owszem, muza całkiem nowa, odkryta w ostatnich latach.
Ach, jaka ulga - skostnienie mi nie grozi.

2. Śmierć przez zasuszenie.

Wolne żarty! Podążanie za modą jest imperatywem dla mnie.
Moja dewiza: kto jest niemodny, ten dobrowolnie skazuje się na "niebyt".

3. Śmierć przez zgnuśnienie.
Chodzi tutaj o nasze priorytety. Niechęć do tego, co nieznane, nowe.

Nie, to mi raczej nie zagraża. Już prędzej muszę się wystrzegać "gadżeciarstwa".

4. Śmierć przez zaniedbanie.

Niedoczekanie! Ja nawet do piwnicy, czy śmietnika, w pełnym udaję się makijażu.
Żartuję; nie chadzam do piwnicy, śmieciami zaś administruje moje dziecię.
Lecz coś na rzeczy mimo wszystko jest.
Wszak w windzie albo korytarzu zawsze się można natknąć na sąsiada.
Albo też, w wersji znacznie gorszej, sokole oko sąsiadki.

5. Śmierć przez zdementnienie.
Czyli "to już nie dla nas".

Ta fraza nie ma szans przez moje usta przejść.
Nic w moich oczach takie dobre nie jest, aby nie mogło jeszcze lepszym być.

6. Śmierć przez niekochanie.

To mi nie grozi. Otóż, ja jestem permanentnie zakochana.
Do upadłego, bezgranicznie, dożywotnio.
Lecz zakochania mego obiektami przeróżne bywają dobra.
(Ach, słynna moja trójpolówka.)

No i punkt ostatni, czyli:

7. Śmierć przez brak marzeń.

Ależ oddawanie się marzeniom jest gwoździem programu każdego mojego dnia.

Reasumując powyższe, nieuchronnie grozi mi długowieczność.
Nie zamierzam również "starzeć się z godnością", ani też - tym bardziej - bez.
Starzeć się bowiem nie zamierzam wcale.

czwartek, 8 stycznia 2015

Cudze rozmowy

Nie znoszę głośnych rozmów w przestrzeni publicznej.
W pociągach, autobusach, poczekalniach.

Choć znam i takich, co uszami strzygą
w nadziei, że częścią staną się społecznej tkanki.
Wtajemniczenia dostępując jakowegoś.

Nikczemnym jawi mi się wszystko, co zakłóca moją ciszę.
Co się wybija ponad zwykły gwar i szum silnika.

Nie ma znaczenia treść, ni sposób prowadzenia rozmów.
Po równo irytują mnie prostackie, jako i te ugrzecznione
w kulturalny sposób prowadzone konwersacje.

Pospolite przechwałki.
Zatroskanie matek o postępy szkolne własnych pociech.
Powszednia krzątanina emerytów wokół własnej osi.
Zachwyt licealistek nad harcerską piosnką.
Przegląd płac w sektorach budowlanych.
Praca nad rzeźbą ciała i redukcją wagi.
Repertuar kin, oper, teatrów.
Gadka-szmatka, co tam sobie ktoś nowego sprawił.
Za ile wykupił, albo też wyremontował.

Wszystko to w jednakim stopniu jest mi wstrętne tudzież obce.
Wytrąca z rytmu własnych myśli, obligując do porównań i weryfikacji.

Bo jadąc pociągiem, tramwajem, autobusem, własnym chcę się poddać inspiracjom.
Zmiennym widokiem się delektując, wzrokowca dopieszczając w sobie.

Będąc człowiekiem osobnym odgradzam się murem dousznych słuchawek.
W złudnym poczuciu autonomii wobec naszej powszedniej, przymusowej nieledwie, gremialności.

środa, 7 stycznia 2015

Małe "niedyskrety"

Przeglądając informacje, których udzielacie w odpowiedzi na parę niedyskretnych pytań, zastanowiło mnie, jak owe odpowiedzi mogłyby wyglądać u mnie. 

1. Dwa obowiązki domowe, które lubię wykonywać:
Pranie i mycie klozetu. 

Dwa obowiązki domowe, których nie lubię wykonywać:
1. Zmywanie naczyń - zawsze czekają na zmiłowanie.
2. Aż nie wiem co wymyślić - niczego więcej nie robię. 
(Ewentualnego odkurzania zawsze się ktoś z doskoku podejmie.)

Czy lubię gotować? Jeśli tak, to jaka jest moja ulubiona potrawa:

Miewam czasami prawdziwe kulinarne zrywy. Ostatnio króluje faszerowana papryka.

3. Moje dwa triki a'la Perfekcyjna Pani Domu:

Raczej a'la nieperfekcyjna. Wycieranie podłogi nogą umieszczoną na "jednorazowej" szmatce.

4. Dwóch ulubieńców domu:

Ja i moje Dziecię.

5. Mieszkanie czy dom:

Mieszkanie. Zdecydowanie

Kto prowadzi domowy budżet:

Sam się prowadzi. Kiepsko, bo to lekkoduch jakowyś jest. 

Pedantka czy bałaganiara

Nienawidząca bałaganu bałaganiara.

Jak wyglądałby mój wymarzony dom:

Duże mieszkanie w starej kamienicy w sercu mojego ukochanego miasta*. 
Zasiedlone pamiątkowymi przedmiotami. Eklektyczne, łączące tradycję z nowoczesnością.

Tradycja wyniesiona z domu, którą praktykuję do dziś:

Gromadzenie niepotrzebnych przedmiotów.


Ciekawi mnie, jakie podejście do tych spraw bliskie jest Wam, mili czytacze.
____________________________________
Któreż to? (do trzech razy sztuka:) 

sobota, 3 stycznia 2015

Dobry człowiek

Określenie dobry człowiek nie robi na mnie wrażenia zazwyczaj.
Prawdę powiedziawszy, mam alergię na nie.
Za bardzo jest wyświechtane. Bo skoro "dobrzy" są wszyscy, w istocie dobry nie jest nikt.
Tak to już działa. Trzeba jakiegoś wyróżnika.
Kiedy tak usiłuję przywołać myślą ideę człowieka dobrego, zadaję sobie mnóstwo pytań.
Jeśli ktoś wiele od siebie wymaga, dba o rodzinę, pomnaża dobytek, świadczy pomoc starym rodzicom, wspiera tę czy inną charytatywną akcję, wystarczy to, by nazwać go dobrym?
Nie jestem przekonana.
Bo wprawdzie człowiek ów świadczy innym wiele dobra, lecz większość z nas w gruncie rzeczy, zwłaszcza zaś swym bliskim, nie skąpi dóbr wszelakich. Już bardziej adekwatne będzie nazwanie go człowiekiem dzielnym. Tudzież odpowiedzialnym.
Zdarza się jednak, że ktoś taki z racji niewątpliwych zasług, ma się za lepszego.
Pogardę serwując tym, którzy mieli nieszczęście potknąć się i upaść w drodze. Ba, nie tylko im, bo nawet tym, którzy mniej siły mając, nie są zdolni do tak ciężkiej jak on pracy.
To wielka pokusa, osądzać bliźnić podług własnych zasług i osiągnięć.

W moim pojęciu dobry człowiek to nie tyle taki, który świadczy dobro, ile taki, który sam jest dobrem.

Być dla innych dobrem znaczy przede wszystkim nie osądzać.
Już raczej sprawiać, by ktoś poczuł się lepszy.
Wszak żaden zysk nie przyjdzie z potępienia.
Być źródłem pokoju, akceptacji, duchowego piękna.
Nienachalnie udzielanej rady. Zachęty do wyciszenia.

Był pośród nas taki właśnie ktoś.
Co więcej, myślę, że ... jest nadal.
Bo dobro nie kończy się z chwilą, gdy człowiek, który je ucieleśnia, swoje życie kończy.
Judyta. Siostra Judyta. Misjonarka.
Odeszła fizycznie - pokonana przez nowotwór kości.
Niepokonana duchowo - silna tym nadprzyrodzonym Dobrem, któremu wierzyła do końca. Powierzając nie tylko siebie, lecz także i nas. Będziemy pamiętać.
Dar, który my, blogerzy z Jej kręgów, otrzymaliśmy całkiem przypadkowo, zostanie już w nas.
Niech trwa, owocując dobrem samym.

Blog Siostry Judyty, z którego treścią miałam zaszczyt się zapoznać, powinien być (przynajmniej mam taką nadzieję) dostępny w sieci na dotychczasowych zasadach. Tym z Was, którzy nie mieli okazji go śledzić, polecam gorąco. Nie uświadczycie tam kazuistyki, patosu, natrętnej dydaktyki. Doświadczycie za to pogody ducha, dojrzałej mądrości, zachęty, by dostrzec piękno w każdym aspekcie życia. W innych ludziach, w samym sobie.

La vie est belle i ja też

Judyto, cieszę się, że miałam szansę Cię znać.