Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

Pomiędzy wierszami


Dla R.


1.

Co musi odczuwać matka, która traci syna tuż przed Wielkanocą, a ściślej rzecz ujmując, taka, której ktoś zabija dziecko? Marta, sama będąc matką, nawet nie byłaby w stanie poddać się takim dywagacjom. Zresztą i teraz, po kilku latach od owych wydarzeń, kiedy ząb czasu zdążył je cokolwiek stępić, pamięć o tej tragedii wciąż jej towarzyszy. Jak zresztą wielu innym, wbrew swojej woli uwikłanym w nią osobom. Gdybyż ten dzień mógł się nigdy nie wydarzyć...

Wiadomość o nagłej chorobie matki, która doznała rozległego udaru i wymagała od teraz pełnej opieki, spadła na Kubę niczym grom z jasnego nieba. Decyzja była błyskawiczna, musi natychmiast wracać - do kraju i do domu - żeby jej tę opiekę świadczyć. Nie widział innego wyjścia, uznał, że jest im to po prostu winien. Im, czyli obojgu rodzicom. Bowiem ojciec, emerytowany major wojsk inżynieryjnych, nieuchronnie miał utracić wzrok. Zwyrodnienie plamki żółtej osiągnęło takie stadium, że potrafił już tylko odróżnić dzień od nocy. Zatem Kuba pospiesznie uregulował sprawy zawodowe na Wyspie i odnajął swoją połowę domu kolegom. Zapewniano go, że w każdej chwili będzie mógł do pracy wrócić. Zdążył już zresztą zaskarbić sobie zaufanie przełożonych i ugruntować pozycję w firmie. Był kompetentnym i sumiennym pracownikiem, ponadto oprócz biegłej znajomości angielskiego posiadł w stopniu komunikatywnym również i miejscowy język, grecki.
Lecz tymczasem na jego głowie spoczął cały dom. W pierwszych tygodniach po wyjściu matki ze szpitala syn mył ją, karmił i ubierał, sprzątał mieszkanie, zmywał podłogi, robił pranie i gotował.
No, akurat w gotowaniu troszeczkę pomagał mu tata. O szóstej rano spotykali się w kuchni, wypalali w komitywie papieroska i jedli śniadanie, następnie Kuba czytał ojcu gazetę, po którą wcześniej zdążył polecieć do pobliskiego sklepu. Ogólnie biorąc, dzielnie sobie z tym wszystkim radził, zwłaszcza, że nigdy nie był skory do narzekań. Brał życie takim, jakie jest i kochał je bez względu na to, co mu przynosiło.
Rodzice byli skromnymi, uczciwymi ludźmi, toteż niczego specjalnego się nie dorobili. Było to znamienne, biorąc pod uwagę stanowisko, jakie ojciec piastował, w peerelowskim bądź co bądź, wojsku. W chwili obecnej zajmowali niewielkie, dwupokojowe mieszkanko w małomiasteczkowym bloku. Tu trzeba przyznać, iż z okien czwartego piętra widok na jezioro był zachwycający.
W tych warunkach, jak nietrudno się domyślić, trzeba było sporego samozaparcia, by utrzymać jako takie status quo. Nie wchodząc sobie wzajem w drogę i nie naruszając kompetencji. Jakoś im się udawało dzielić w zgodzie tę niewielką przestrzeń. Rodzice prowadzili tryb dzienny, Kuba raczej nocny - trzeba było egzystować trochę "na zakładkę". Na szczęście młody jeszcze organizm - mężczyzna dobiegał zaledwie czterdziestki - dość dobrze adaptował się do wszelkich trudów. I po takiej przesiedzianej przed komputerem nocy rankiem był rześki jak skowronek i gotowy do codziennych zajęć. Mus to mus. Po pewnym czasie rehabilitacja matki dała nadspodziewane dobre efekty; na tyle znaczące, by można już było planować spacery. Początkowo tylko wokół domu, zaś niebawem ojciec był nawet w stanie poprowadzić żonę do kościoła. Prowadził ślepy kulawego - żartowała sobie w takich razach matka, mozolnie artykułując pojedyncze słowa. Szło ku lepszemu - jako emerytowana pielęgniarka była bardzo zdyscyplinowaną, stosującą się do zaleceń lekarskich, pacjentką. Choć w jej przypadku nie mogło już być mowy o tym, żeby na spektakularny efekt liczyć. Mowa, mimo pomocy logopedy, zapewne pozostanie już niewyraźna. Najważniejsze, że rodzice - rówieśnicy tuż po siedemdziesiątce - przez całe życie niezwykle sobie oddani, po prostu mieli siebie nawzajem. I to się teraz liczyło najbardziej.
Po przejściu na emeryturę, dzięki przemianie ustrojowej, ojciec wreszcie mógł otwarcie praktykować swoją wiarę. Jak zły sen wspominając czasy, kiedy to w ścisłej tajemnicy chrzcił i posyłał do komunii dwoje swoich dzieci. Siostra Kuby, prawie o dziesięć lat od brata starsza, była dyrektorem banku w małym mieście pod Warszawą, zatem z racji obowiązków zawodowych mogła odwiedzać rodziców jedynie w weekendy. Czasami przyjeżdżała ze swoim siedemnastoletnim synem; spali wtedy wszyscy na karimatach w dużym pokoju. Było trochę ciasnawo, ale za to wesoło i nikomu nawet nie przyszłoby na myśl, że przecież równie dobrze mogliby zatrzymać się w hotelu. Na co dzień, kiedy rodzice udawali się już na spoczynek do sypialni, pokój stawał się nocnym królestwem Kuby.
Nie chcąc naruszać oszczędności, wykorzystywał swoje różnorakie zdolności informatyczne, poszukując korzystnych form zarobkowania. Naprawiał komputery i sprzęt elektroniczny, pisał programy, projektował strony, potrafił nawet wykonywać kosztorysy budowlane. Był również nieprzeciętnie zdolnym hakerem, choć trzeba przyznać, że nie nadużywał swoich możliwości. Poza tym wykorzystywał komputer do celów rozrywkowych. Sporadycznie grywał wprawdzie w jakieś gry komputerowe, lecz bardziej chodziło mu o nawiązywanie kontaktów z ludźmi z całego świata. Język nie stanowił wszak bariery, bowiem angielski  miał w małym paluszku. Grywał sobie w szachy i prowadził konwersacje, poszukując bratnich dusz. Ot, choćby na polu wschodnich sztuk walki (sam miał czarny pas karate). Inwestował też na zagranicznych rynkach, nie cofając się przed niewielkim, zawsze w granicach rozsądku, ryzykiem. W wolnych chwilach odwiedzał też różnorakie fora, głównie dla informatyków. Również dla elektroników (w tym krótkofalowców) i szachistów, zaś pewnego razu wszedł nawet w interakcję z miłośnikami literatury angielskiej. Jane Austen, siostry Brontë - tego rodzaju klimaty. Na jednej z takich właśnie literackich sesji Kuba poznał Martę.


2.                                                                   

Jej oczytanie i erudycja zrobiły na nim ogromne wrażenie, tym większe, że sam do tej pory szczególnych zainteresowań literackich nie przejawiał. W ogóle czuł że Marta po prostu, jak sam to określał, postawiła go do pionu. Wprawdzie, owszem, w domu zawsze było mnóstwo książek, zaś matka w sposób czynny zachęcała dzieci do czytania. Starała się kształtować słownictwo dzieci, dobierając im lektury stosownie do wieku. W przypadku Kuby ze średnim zresztą skutkiem. Chłopak wolał dziedziny techniczne, no i oczywiście język angielski, który przedkładał nad ojczysty. Wiadomo, angielski był nieodzowny w informatyce; później bardzo mu się też przydał w zagranicznych wojażach.
Kuba był pewien że nigdy nie poznał kogoś podobnego do Marty. A przecież nie można było o nim powiedzieć, by chował się pod korcem. Przeciwnie, zwiedził niemalże pół świata.
Kobieta wydawała mu się "dziwna" - w tym znaczeniu, iż niekonwencjonalna, magiczna, nieuchwytna.
Czuł dla niej ogromny respekt - niemal od pierwszej chwili, a raczej, należałoby powiedzieć, od pierwszej linijki, pokazała mu, że nie toleruje niechlujstwa językowego i bylejakości. Wymagała od respondenta stosowania znaków diakrytycznych i wielkich liter, zwracała baczną uwagę na interpunkcję i ortografię.
- Ćwiczenie czyni mistrza - tłumaczyła swoją biegłość w tej dziedzinie. Podobnie jak mama Kuby, uwielbiała czytać; była to jej najmilsza, nigdy nie ustająca rozrywka.
- Wyobraź sobie, że kiedy studiowałam, zrobiłam sobie takie przyrzeczenie, a mówiąc ściślej, wyrzeczenie. Czytałam wyłącznie książki naukowe, zaś literaturę jedynie w czasie wakacji bądź ferii (pod warunkiem, że sesję zaliczyłam w całości).
- Na pewno zawsze zaliczałaś w całości.
- Akurat! Mnie też zdarzyło się poprawiać. A wtedy nie było zmiłuj - żadnej rozrywkowej książki.  
Prawdę powiedziawszy, był nawet taki moment, że chciał się z tej znajomości wycofać, czując, że nie jest dla Marty dostatecznie dobry. Sam studiów nie dokończył i czuł się z tego powodu kimś mniej wartościowym, nieledwie zazdrosnym o jej wiedzę i klasę. Później był losowi wdzięczny, że nie uniósł się ambicją, pozwalając się prowadzić w sfery, których istnienia nawet nie podejrzewał.
Po pewnym, wcale nie tak znowu długim, czasie mógł się chlubić jej szacunkiem, będąc w pełni zasłużenie docenionym za przymioty, które uważała za kluczowe. Wszakże i on miał jej czym zaimponować. Posiadał niepospolite wręcz zdolności językowe - po kilku miesiącach pobytu w jakimś kraju bez najmniejszego trudu porozumiewał się z jego mieszkańcami. To nie jest mało, myślała Marta, która zawsze miała opory w posługiwaniu się językiem innym, niż jej własny. Angielski, owszem, znała, ale raczej w sposób bierny, czytając teksty, rozumiejąc mowę i pisząc niemal bezbłędnie - wszak intuicyjnie rozeznawała nawet obcą gramatykę. Tym niemniej skóra jej dosłownie cierpła, kiedy jakiś cudzoziemiec pytał ją o drogę czy godzinę. Kuba zadziwiał ją również pracowitością, niespożytą energią i radością życia. Tej ostatniej zdolności nawet nie potrafiła ogarnąć uczuciem - ona sama znajdowała się na skraju załamania i nie było tygodnia, żeby nie marzyła o tym, by się zabić. Lecz najwyżej ceniła w mężczyźnie opanowanie i wstrzemięźliwość oscylującą na pograniczu ascezy. Podziwu godna zdolność do wyrzeczeń obejmowała niemal wszystkie obszary jego aktywności.
Po dwóch miesiącach Kuba zorientował się, iż mimowolnie zaczyna uwzględniać Martę w swoich przyszłościowych planach. Robił to tylko podświadomie, bowiem już od samego początku zgodzili się, że ich znajomość nigdy nie wykroczy poza korespondencyjną przyjaźń.
- Poznaliśmy się na forum tematycznym, a nie na portalu randkowym. Każde z nas ma swoje własne życie i tego się trzymajmy - tłumaczyła. Gasząc w zarodku wszelkie pytania o konkrety, stwierdzała, że interesuje ją wyłącznie wymiana myśli, a nie informacji. Lecz teraz nawet i ona uznała, że jest jednak pewna kwestia, w której winni sobie coś wyjaśnić.
- My tu sobie niemal codziennie miło gawędzimy przez Internet, siedząc przed komputerem godzinę bądź więcej. Nie zrozum mnie źle, ale głupio by było, gdyby miało się okazać, że gdzieś tam za ścianą tęskni za tobą dziecko, albo i żona czeka z kolacją.
- O to możesz być spokojna, od ośmiu lat jestem już człowiekiem wolnym. Teraz mieszkam z rodzicami i opiekuję się mamą, która jest po udarze.
- Szczerze ci współczuję, nawet nie umiem sobie wyobrazić, na czym polega opieka nad kimś tak ciężko doświadczonym. Natomiast wracając do naszej kwestii, ja jestem wdową i mieszkam ze swoim dzieckiem. Ale ono już nie płacze za mną, wręcz przeciwnie, świetnie sobie daje radę.
Zatem wszystko już było jasne - oboje są wolnymi ludźmi, panami swojego czasu. O to tylko chodziło.
Lecz wbrew umowie Kuba nadal snuł marzenia o życiu z Martą na Wyspie. Rzecz jasna, dopiero kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Po ustaniu zobowiązań wobec rodzicieli. Kiedy nieopatrznie zdradził się z tym przed kobietą, ta zagroziła definitywnym zakończeniem znajomości. Nie, bo nie i koniec pieśni. Toteż więcej nie mówili o tym. Lecz tak poza tym rozmawiali dosłownie o wszystkim. Nie było dla nich tematu tabu, pod warunkiem, że nie wkraczali na grunt osobistych informacji. To znaczy, uściślijmy, informacji o Marcie, bo Kuba nie miał oporów, by jej opowiadać o swych osobistych sprawach.

Osiem lat temu, tuż po rozwodzie z Joanną, Kuba wyjechał za granicę. O pracę w takim małym, mazurskim miasteczku, zwłaszcza o stałą i dobrze płatną, wcale nie było łatwo. Zatem nie widział przed sobą innej drogi, jak zarobkowanie poza granicami. Świetnie znał angielski, niestraszna mu była fizyczna harówka, mógł się zatem imać niemal każdego zajęcia. Gdziekolwiek się zaczepiał, w krótkim czasie potrafił zaskarbić sobie uznanie i szacunek przełożonych, jak również - co szczególnie ważne - zasłużyć na awans. Zdążył zwiedzić kawał świata, był w Japonii, gdzie się trochę bawił w samuraja, ucząc się sztuk walki; również w Indiach tudzież Singapurze. Przez dwa lata studiował nawet w Cambridge, po czym przerwał naukę i pojechał do Niemiec, stamtąd zaś do Włoch.
W tym czasie żona złożyła wniosek o pozbawienie go praw rodzicielskich wobec ich córeczki, Marysi. Dlaczego to zrobiła, skoro wysyłał jej pieniądze na utrzymanie dziecka, nie mógł zrozumieć. Przecież porzuciła go i wyszła za mąż, żądając takich alimentów, że aby zaspokoić jej roszczenia musiał jechać za granicę. Sytuacja wyjaśniła się niebawem, po prostu chciała, by córka uznała jej nowego partnera za ojca i o Kubie zapomniała. Tak będzie dla wszystkich lepiej, tłumaczyła Asia, niech więc dla dobra dziewczynki zniknie z jej życia i usunie się w cień. Może już nawet zaprzestać płacenia alimentów. Nie było innej rady, nie miał możliwości, by o córeczkę walczyć, zatem dał sobie spokój. Ale pieniądze nadal wysyłał, to przecież jego dziecko, krew z krwi - żadne okoliczności tego nie zniweczą.
Na koniec odnalazł bezpieczną przystań na Wyspie. Miał wrażenie, że to już będzie jego docelowe miejsce. Może z czasem pozna jakąś dobrą kobietę, z którą mu się ułoży. Kto wie, może będzie jeszcze miał dzieci? Tymczasem życie znów go zaskoczyło, niespodziewane obowiązki spadły na niego ze zdwojoną siłą. Wszak już oboje rodziców domagało się jego synowskiego wsparcia. Kuba podszedł do tego ze stoickim spokojem. Jak zawsze zresztą.
Teraz nieśmiało snuł nadzieję, że może jednak Marta... Jest przecież matką, a więc mieliby też i dziecko. Ech, gdybyż tylko się zgodziła. Jednak na razie sama zainteresowana... wcale nie była zainteresowana. Co więcej, nie chciała o tym nawet słyszeć. Lecz on już tam swoje wie.

W sobotę poprzedzającą Wielki Tydzień miał już opracowany plan - co kupi i jakie, z pomocą ojca, przygotuje potrawy. Rano umył okna i pozawieszał firanki, wytrzepał dywany i ugotował obiad. Po posiłku poszedł nad jezioro, by zakosztować trochę powietrza. Był jakiś spokojny, myślał o Marcie i czuł, że dzięki jej mądremu wsparciu będzie miał siłę stawić czoła wszystkim obowiązkom.  Które w innych okolicznościach mogłyby mu się jawić nie do ogarnięcia. Oczywiście przesadzał, na pewno świetnie poradziłby sobie i bez niej. Tymczasem rozsadzała go taka radość, że gotów byłby bodaj całe jezioro okrążyć. Trzeba jednak było wracać, mama pewnie czekała na kolację. Potem będzie już miał całą noc dla siebie. I dla Marty.
Rodzice poszli wreszcie do sypialni, Kuba wziął długą, relaksującą kąpiel w wannie. To był jego stały, wieczorny rytuał, pozwalający na regenerację sił fizycznych i psychicznych.
Następnie zasiadł przed komputerem, żeby ogarnąć najpilniejsze sprawy. Liczył potem na krótką rozmowę z dziewczyną. Jako, że podczas pracy lubił słuchać muzyki, założył na głowę słuchawki. Stąd też nie od razu usłyszał niecierpliwe wołanie taty. W pierwszej chwili pomyślał, że jest potrzebny, by zaprowadzić mamę do toalety. Chodziło jednak o coś innego.
Matka miała dziś wyjątkowo ciężki dzień, trudności z krążeniem zaowocowały bezsenną wczorajszą nocą. Teraz miała nadzieję, że dosyć prędko zaśnie. Lecz nic z tych rzeczy - po klatce schodowej niosły się echem krzyki podpitej młodzieży. Awanturowano się do tego stopnia, iż wywiązała się bójka. Ojciec, uchyliwszy drzwi, trafnie to zinterpretował - skojarzywszy podejrzane, gwałtowne ruchy z odgłosami zadawanych razów. Bojąc się zainterweniować, podniesionym głosem zażądał, by Kuba natychmiast "raczył zrobić z tym porządek". (Cokolwiek by to miało w tym przypadku znaczyć.) Jako były oficer, nie znosił sprzeciwu, nawykły do tego, by każdy jego rozkaz był spełniany błyskawicznie. Fakt, że chłopak miał na uszach słuchawki i nie od razu ojca usłyszał, dodatkowo sprawę pogorszył.
Kuba wybiegł na klatkę i zobaczył dwóch bandziorów w akcji. Kopali po głowie i żebrach trzeciego, nie bacząc na to, że ów leżący nie dawał już oznak życia. Nie mając chwili do namysłu, Kuba z impetem ruszył na tego, który wydał mu się bardziej agresywny. Zastosował jeden z najskuteczniejszych ciosów karate. Był w tym przecież niezrównanym mistrzem.
Jednak realne życie w niczym nie przypomina filmu z gatunku sztuk walki. I skutki tej konkretnej akcji będą już nieodwracalne dla jej uczestników. Również i dla tych, którzy się pośrednio do niej przyczynili. Ojciec, gdy tylko zrozumiał, co tu się przed chwilą stało, dosłownie w oczach postarzał się o dziesięć lat. Zaś lekarz pogotowia nie miał nic więcej do roboty, jak tylko stwierdzić zgon. 


 3.                                                

Fragment rozmowy zarejestrowanej na serwerze popularnego, aczkolwiek dziś już nieistniejącego, komunikatora:


Ιάκωβος75
cześć, najlepiej będzie jeśli powiem to wprost
-------------
Ιάκωβος75
zabiłem człowieka

marti_kaa
Czy to jakiś żart? Jeżeli tak, to nieśmieszny.

Ιάκωβος75
nie 
nie żart
nie chciałem tego ale zabiłem
to się zdarzyło i się nie odstanie 

marti_kaa
O Boże! Jak to możliwe? Opowiedz mi wszystko po kolei. O ile chcesz i możesz teraz o tym pisać.

Ιάκωβος75
nie wiem czy chcę. 
tak, chcę ale muszę zebrać myśli. 
dopiero przed chwilą wróciłem z posterunku
zaczekasz godzinę?

marti_kaa
ok
-------------

Ιάκωβος75
już jestem
nawet nie wiem od czego mam zacząć
wczoraj w nocy była straszna awantura. U nas na klatce
dwóch opryszków, pijanych w sztok, znęcało się nad leżącym. Nie wiem o co poszło
znam ich trochę z widzenia. M. to małe miasteczko
rodzice już byli u siebie ale zbudziły ich hałasy na klatce
tata krzyczał żebym coś z tym zrobił bo mama nie może zasnąć
wyszedłem i...
zrobiłem co mogłem czyli rzuciłem się ich rozdzielić
no i rozdzieliłem tak, że jeden już nie żyje
nie chciałem tego!
uderzyłem chyba za mocno i stało się. To tyle. nie wiem co miałbym jeszcze dodać.

marti_kaa
Nie masz pojęcia, jak bardzo mi przykro. Głównie z Twojego powodu. Ale nie tylko.
Co musi teraz przeżywać ta nieszczęsna matka...Boże...

marti_kaa
Powiedz mi, co to są za ludzie, czy ten nieszczęśnik miał rodzeństwo i jak miał na imię.

Ιάκωβος75
Piotr
miał dwóch braci, słabo ich znałem. 
na policji okazało się że był notowany za różne przestępstwa
w tym za gwałt na własnej siostrze. Również napady, rozboje, kradzieże.
wiem że to nie ma znaczenia

marti_kaa
Oczywiście, że nie ma; i wiem, że to wiesz. 
Dla mnie - choć szczegółów nie znam - to jest kwestia obrony koniecznej. I mam nadzieję, że taką wersję przyjmie prokurator. A propos, jak się mają sprawy, czy już coś wiadomo? 
Może zresztą za wcześnie...
Spytałam, jak miał na imię, żeby się za niego modlić.

Ιάκωβος75
chyba za wcześnie.
tata rozmawiał dziś ze swoim przyjacielem z wojska. Pan Leon jest prawnikiem, ale zdaje się, że nie adwokatem, może radcą prawnym, czy też jakoś tak. Ma jutro do nas przyjść ze swoim znajomym, ponoć znanym karnistą. Będą razem opracowywać najlepszą linię obrony.

marti_kaa
Czyli jest tak źle? Sprawa może mieć nawet finał w sądzie?

Ιάκωβος75
nie wiem tego na sto procent. jutro znowu muszę pójść na policję
badają wszystkie okoliczności
to poważna sprawa

marti_kaa
No, tak; widziałam niedawno taki program w tivi. Facet dostał 25 lat za to, że śmiertelnie postrzelił dwóch bandytów, którzy się na niego rzucili z nożami. Był jakimś komandosem, czy wojskowym, a więc musiał mieć niezły refleks. Ktoś inny na jego miejscu byłby już trupem. Cóż, sąd uznał, że przekroczył granice obrony koniecznej. Nie pomogły odwołania, nawet Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy. Niedługo kończy mu się odsiadka, ale jego życie legło w gruzach. Całą młodość, najlepsze swoje lata przesiedział w zamknięciu. Nie widział, jak dorastają jego dzieci, żona go, zdaje się, opuściła. Jestem do głębi wstrząśnięta; trudno mi pojąć, że w tym kraju zamiast bronić praworządnych obywateli, bierze się pod ochronę bandziorów. Tyle się o tym mówi, opinia powszechna co i rusz jest bulwersowana, a i tak nic się nie zmienia. I to niezależnie od tego, jaka opcja polityczna akurat jest u steru. Ech, szkoda gadać...
Chociaż może jednak sędzia okaże zrozumienie. Ja bym okazała.

Ιάκωβος75
na to specjalnie bym nie liczył. Ale zobaczymy, co tam panowie uradzą jutro. 
jestem wykończony jakby przejechał po mnie czołg. 
dam znać co i jak. 
do jutra.

marti_kaa
Trzymaj się. Będę się modlić; choćby i o cud.

marti_kaa
Sorry, jeszcze jedno: co z tym poszkodowanym, w którego obronie stało się to wszystko?

Ιάκωβος75
nie wiem dokładnie, leży pod kroplówką
nic jeszcze nie wiadomo

marti_kaa
Mam nadzieję, że chłopak z tego wyjdzie. (I będzie zeznawał na Twoją korzyść.)
W gruncie rzeczy zrobiłeś to w jego obronie, nawet nie w swojej własnej. 
W głowie się nie mieści...
Dobranoc, Jakubie.

Ιάκωβος75
Dobranoc Marto


4.                                         

Nastały pracowite, po brzegi wypełnione zajęciami dni. Dla Kuby i jego najbliższych liczyło się teraz przede wszystkim to, aby opracować jak najskuteczniejszą linię obrony. Bowiem prokurator zdecydował się postawić go w stan oskarżenia pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci; tym samym sprawa została skierowana do sądu.

Skoro już się stało, co się stało i zabitemu nic już życia nie przywróci, trzeba samemu dalej żyć. Nawet jeśliby to miało w jakimś ograniczonym sensie oznaczać przejście do porządku dziennego. Tak to po prostu działa, choć w żadnym razie nie uwalnia sprawcy od żalu i wyrzutów sumienia.
Już następnego dnia, zaraz po powrocie z posterunku, duży pokój zamieniono w salę narad. Prawnicy - niestrudzony pan Leon i jego przyjaciel, Adam, najlepszy karnista w mieście - operując nie do końca zrozumiałym dla postronnych językiem, starali się pogrupować fakty, przyporządkowując je odnośnym paragrafom. Wstępne uzgodnienie procedur zajęło im cały następny tydzień. Trzeba było zdecydować się na którąś z linii, w zanadrzu mając też równoległą. Przez krótką chwilę rozważano nawet kwestię ewentualnej niepoczytalności w chwili zajścia. Tę jednak zdecydowanie odrzucił Kuba.
Rzecz jasna, odbyły się testy. Tuż po incydencie badanie krwi na obecność alkoholu - na szczęście żadnej "obecności" nie stwierdzono (a przecież miałby prawo do jednego choćby, sobotniego piwka w domu). Następnie skierowano go do kliniki na specjalistyczne testy, które miały zbadać jego profil osobowościowy. Wszystko okazało się być w jak najlepszym porządku.
W najbliższy weekend do rodzinnego domu przyjechała starsza siostra, aby wspierać brata i rodziców.
Ci ostatni z konieczności jakoś się trzymali - aż dziw, że nie nastąpiło pogorszenie stanu matki. Ojciec, co zrozumiałe, początkowo mocno się załamał, szybko jednak wziął się w garść i zaczął działać. Trzeba w tym miejscu przyznać, że nie trafiło na nieświadomego poczciwinę, który to w kaszę dałby sobie dmuchać. Ten skromny, niepozorny człowiek posiadał autorytet i miał przyjaciół wśród takich, którzy "coś tam jeszcze w mieście znaczyli".
Należało również wybadać, jakie stanowisko przyjmie rodzina zmarłego, wywodząca się wszak z półświatka. Niewykluczone było, że planują coś w odwecie. Biorąc to pod uwagę, lepiej nie wchodzić im w drogę i nie rzucać się za bardzo w oczy. Dobrze by było, gdyby na jakiś czas mógł się gdzieś przechować, ot, choćby na swojej Wyspie. Niestety, procedury stanowiły, że nie wolno mu opuszczać kraju. Zresztą sam zainteresowany stwierdził, że nie będzie kryć się, jak szczur; przeciwnie, zamierza stawić wszystkiemu czoło. Jakby tego było mało, poszedł na pogrzeb zabitego Piotra i miał odwagę, a właściwie czelność, żeby wyrazić swój najgłębszy żal przed matką. (Marta nie umiała sobie nawet tego wyobrazić.)
Potem, pocztą pantoflową, uzyskano dosyć wiarygodne informacje. Obaj bracia Piotra zadecydowali, że odpuszczą i nie podejmą zemsty. Chcieli zacząć nowe życie, wolne od awantur i pijatyk; siostra planowała poddać się terapii. Matka, mimo oczywistego bólu, podeszła do tego ze spokojem, godząc się ze swoją stratą. Kto sieje wiatr ten zbiera burzę  - orzekła sentencjonalnie.
Tymczasem sprawa okazała się nie taka prosta, jakby się wprzódy zdawało. Nie było nawet pewne, czy zdarzenie zostanie zakwalifikowane jako obrona konieczna i czy Kuba całkowicie uwolniony będzie od zarzutów. Trzeba było liczyć się z jakimś - oby tylko możliwie najniższym i w zawieszeniu - wyrokiem.  Wiele zależało również od ewentualnych zeznań pobitego chłopca - który wciąż znajdował się w terapeutycznej śpiączce.

(Tymczasem mogły istnieć jeszcze jakieś inne powiązania i zaszłości, o których zrazu nie było mowy.)


5.                                                       

W miasteczku dosłownie zawrzało - takie sprawy zawsze elektryzują opinię publiczną. Problem obrony koniecznej bez wątpienia należy do tych, które budzą ogromne emocje. Przeważnie generują współczucie wobec sprawcy, przy niemal zerowym zrozumieniu dla zabitego agresora. Może stąd właśnie - niejako dla przeciwwagi - organa ścigania i sądy tak wnikliwie rozpatrują problem. To zdaje się oczywiste, lecz skutki tej skrupulatności bywają niekiedy opłakane. Zbyt wiele jest tragedii ludzi odsiadujących nieadekwatnie wysokie wyroki. Zdawać by się mogło, iż taki sprawca już właściwie został ukarany - wyrzuty sumienia będzie miał do końca życia. Po co więc karać go podwójnie - chyba już tylko dla zemsty. Oko za oko, ząb za ząb; ktoś stracił życie, zatem ktoś musi za to zapłacić. Niekiedy nazbyt drogo. Właśnie takich rzeczy Marta nie była w stanie zrozumieć. Zresztą, niezależnie od teorii, miała wrażenie iż w tej sprawie jest parę kwestii, które domagają się wyjaśnienia. Dlaczego w ogóle rzecz musiała trafić do sądu? Przecież wszystko było tu bezsporne, nie powinno być właściwie żadnych niejasności. Tymczasem obrońcy przyszło mierzyć się z takimi trudnościami natury proceduralnej, jakich nie przewidywał zawczasu. Termin rozprawy był wciąż odraczany, bez przerwy pojawiały się jakieś nowe okoliczności - mogące mieć decydujący wpływ na jej całokształt. Nareszcie pojawiła się szansa na przełom w sprawie. Poszkodowany przez zmarłego chłopak odzyskał przytomność i był w stanie zeznawać. Jakie będzie jego stanowisko i kto okaże mu się bliższy - kumple, wśród których dorastał, czy ten, który mu życie ratował? I, co najważniejsze, czy był w ogóle zdolny do rzeczowej oceny zajścia - wszak mógł już być nieprzytomny w momencie wkroczenia wybawcy do akcji. Na szczęście zeznania chłopaka okazały się korzystne, zaś dwaj pozostali uczestnicy bójki dobrowolnie poddali się karze. Teraz Kuba nareszcie miał poważny atut w ręku. A jednak oskarżyciel nie chciał odpuścić, tocząc ze swoim adwersarzem bezkompromisowy bój. Czyżby chodziło o coś osobistego? (Tak myślała akurat Marta.) Na szczęście poręczenie ojca uznano za wiążące i chłopak uzyskał  zgodę na krótki wyjazd z kraju. To był już naprawdę spory sukces. Kuba w sumie trzykrotnie skorzystał z okazji; ostatni, prawie miesięczny pobyt spożytkował pracując w swojej dawnej firmie. Teraz nie pozostawało mu nic innego, jak tylko czekać na ostateczną decyzję sądu.

Od momentu nieszczęśliwego zajścia do ostatecznej rozprawy sądowej upłynęło osiem miesięcy. Marta postrzegała to jako niepotrzebne przeciąganie, ale równie dobrze mogło to być celowe działanie obrony. Aby rzecz nieco wyciszyć, zyskując przy tym na czasie. Ten ostatni potrzebny był na zinterpretowanie całej tej obszernej dokumentacji dotyczącej tła wypadku.

Wyrok, który podobno w tej sprawie zapadł, zadziwić a nawet zbulwersować mógł niejednego z obserwatorów. Siedem lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na siedem lat.
Kuba, relacjonując to Marcie zdawał się być z werdyktem pogodzony a i jego najbliżsi przyjęli go (według słów mężczyzny) z powagą i spokojem. Zdaje się, z pewnym poddaniem, a nawet, o zgrozo, ulgą - myślała zniesmaczona Marta. Była zdania, iż powinien zostać całkowicie oczyszczony z zarzutów, ba, nawet nie powinny być mu jakiekolwiek, choćby potencjalnie, postawione. Wystąpił przecież w obronie katowanego człowieka, bez wątpienia ratując mu życie. Zatem jego postawa zasługiwała na pochwałę, i to niezależnie od tragicznego finału zajścia. Wystarczającą karę zgotowało mu własne sumienie, stając się najsurowszym sędzią i katem. Co znamienne, kiedy zadawał sobie pytanie, jak by postąpił, gdyby czas się cofnął i zostałby postawiony jeszcze raz w tym samym miejscu - był całkowicie pewien, że identycznie. Tyle, że interweniowałby już z większą rozwagą, nie w takim stresie, jak tego feralnego wieczora.
Jeśli zaś mowa o Marcie, niezależnie od powziętej oceny była w jej odczuciu obecna jeszcze jakaś inna, bliżej nieokreślona intuicja. Może j e d n a k było w tej sprawie jakieś drugie dno. Przecież ona znała całą rzecz jedynie z relacji Kuby. Co prawda nie podejrzewała go o kłamstwo, ani nawet o konfabulację - na to był chyba za mało wyrafinowany - jednak nasuwało się nieodparte wrażenie, iż coś przemilcza. Mogło to jakoś wiązać się z jego przeszłością, bliższą albo i dalszą.
Rozmawiając o tym z synem - zwanym przez nią najmądrzejszym człowiekiem na świecie - rozważali parę takich ewentualności. Czyżby istniało coś, co mogło zaważyć na tak surowym werdykcie sadu? Na przykład  jakieś wcześniejsze incydenty "bojownicze", pranie brudnych pieniędzy bądź wręczanie korzyści majątkowych. Albo i jeszcze coś całkiem innego, o czym pojęcia nie mieli. Dość, że nabrali zwyczaju dworowania sobie na ten temat. Marta nie miała żalu do mężczyzny, przecież było jasne, że nie mają wobec siebie obowiązku ujawniania wszystkiego, wszakże ona sama nie w inny sposób z nim postępowała.  Postanowiła na razie nie drążyć tematu, przyjęła przecież założenie, iż wspierać będzie Kubę niezależnie od okoliczności. Trochę tak, jak wspiera się swojego ulubionego bohatera książkowego. Wszak nie miała praktycznej styczności z Kubą, nic co go dotyczyło nie mogło mieć wpływu na jej realne życie, zatem nie ryzykowała niczym. Kontaktowali się za pośrednictwem ekranu monitora, a potem dodatkowo jeszcze słuchawki telefonu. Na razie wszystko było w porządku, choć z drugiej strony - trzeba to powiedzieć - czuła jakieś zniecierpliwienie.Często się bowiem słyszy, że skazani na długoletnie uwięzienie prowadzą aktywnie swoje obrony, a nawet w zamknięciu kończą studia prawnicze. No dobra, może głównie dzieje się tak w amerykańskich produkcjach, jednak wzmiankowany, odsiadujący 25-letni wyrok mężczyzna tak właśnie postąpił. Nie mieściło jej się w głowie, żeby Kuba - dorosły, inteligentny człowiek - mógł być aż takim ignorantem we własnej sprawie. Rzecz jasna nie musiało to niczego szczególnego oznaczać, ale równie dobrze jednak mogło. Takie to rozmowy wiedli przy śniadaniu matka z synem, czyli Marta z dziecięciem swoim. Zostawmy to już na razie, bowiem w tak zwanym "międzyczasie"...  

                                                          
6.                                                  

Kilka ostatnich dni porządnie dało się Marcie we znaki. Najpierw był ten nieszczęsny weekend, kiedy to wpadła na pomysł, by posegregować pocztę. Poczytać, powspominać, pocieszyć się, popłakać. (Niepotrzebne skreślić.) Zajęło jej to, z przerwami na przekąskę, prawie cały dzień. Poczytała, powspominała, nie pocieszyła się, bo i nie za bardzo miała czym, ani nawet nie popłakała sobie porządnie. Od dłuższego już bowiem czasu nie potrafiła wygenerować łez. Porządkując foldery, znalazła sporo takich listów, które datowane były od najdawniejszych czasów jej bytności w internecie. Od (i do) koleżanek i kolegów tudzież całkiem obcych, zapomnianych już z kretesem ludzi. Zniesmaczyło ją to i zdziwiło, jaka była wtedy przemądrzała. Dla każdego z nich miała na podorędziu stek komunałów i gładkich formułek. Czuła się na siłach, by rozpoznać każdą niemal prawidłowość, jaką by tylko mogły rządzić się motywy bliźnich. Taka to z niej Ciocia Dobra Rada była...
Lecz prawdę mówiąc głównym celem tej demolki było prześledzenie korespondencji z Kubą. Tej, która jeszcze się ostała, wyrywkowej, niekompletnej i dającej pogląd tylko w połączeniu z tym, co pamiętała z ich wielogodzinnych rozmów. Tyle, że pamięć do takich rzeczy miała zadziwiająco dobrą.
Potem jeszcze, jakby tego było mało, ktoś mimochodem zwrócił jej uwagę, że w istocie taki wyrok, jaki opisała, żadną miarą nie mógł zostać orzeczony. Prawodawstwo nie przewiduje takich procedur. Kropka. Tylko co ona teraz ma z tym zrobić? Pozostało już tylko jedno, zasięgnąć języka u źródła, czyli przycisnąć do muru sprawcę tego zamieszania. Łatwo powiedzieć - Marta już na samą myśl dostawała szczękościsku. Trzeba z tym uważać, reflektuje się - dentyści są drodzy. Zaś na dodatek trzeci dzień męczyła ją kamica żółciowa. Ot, porwała się z motyką na słońce i teraz ma za swoje.
Jakie znaczenie mogą mieć te sporne fakty i czy są istotne dla tej opowieści? To trochę zależy od punktu widzenia. Bo może dla głównego nurtu niekoniecznie. Teraz jednak przyszło Marcie na myśl, by tę niepewność zamienić w pewność. I to jakąkolwiek - dostępną jej doświadczeniu - pewność.


Marta K(...)
Miejscowość, ulica, numer.
Tel(...)

Miły Kolego Stanisławie
Trochę mi niezręcznie, że kontaktuję się z Tobą przez Kancelarię, sprawa jest bowiem ściśle prywatna. Ach, przepraszam, powinnam zacząć od przedstawienia się. Dawniej nazywałam się G(...), byliśmy kolegami ze szkolnej ławy w naszym niezapomnianym TŁ (Od Janka W. dowiedziałam się o Twojej praktyce.) Teraz mam małe pytanie, którego nie za bardzo miałabym komu zadać, padło zatem na Ciebie.
Ktoś dawniej bardzo mi bliski miał nieszczęście wdać się w bójkę, w wyniku której poszkodowany stracił życie. Była to, zdaje się, tak zwana obrona konieczna, bowiem mój znajomy bronił katowanego człowieka, który nie dawał już oznak życia. Rzucił się na agresora, wymierzywszy mu silny cios karate. Za silny, jak się okazało. Zdarzenie miało miejsce na ulicy, znajomy nigdy wcześniej nie miał do czynienia z którymkolwiek z jego uczestników. (Wniosek: nie warto się angażować i lepiej ograniczyć się do zawezwania odpowiednich służb, czyż tak?) I teraz, po tym przydługim wstępie, dochodzę do meritum. Uzyskałam informację, że wyrok opiewał na 7 lat, w zawieszeniu na 7 lat. ( Było to w roku 2013.) Czy nasze prawodawstwo przewiduje taki wymiar kary? Sam wiesz, że czerpanie wiadomości z Internetu nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Stąd też moja brawurowa akcja, by do Ciebie napisać.
Chciałbym tylko wiedzieć, czy wyrok w takim kształcie mógł mieć rację bytu. Są przecież procedury określające, kiedy karę można zawiesić. Oczywiście wiem, że w 2015 roku nastąpiła nowelizacja ustawy. Mnie chodzi jednak o te procedury, które obowiązywały w roku 2013.
Pozdrawiam Cię serdecznie i proszę o krótką odpowiedź. Marta

Tej treści list po dłuższym wahaniu wysłała Marta za pośrednictwem elektronicznej poczty. Adres kontaktowy do swojego kolegi ze szkoły średniej pozyskała z Internetu. Oczekując na odpowiedź zadręczała się wątpliwościami - czy też aby z lekka się nie wygłupiła. Ku jej wielkiej uldze nazajutrz kolega zadzwonił. Powspominali żywych tudzież zmarłych, wymienili stosowne grzeczności, po czym przeszli do meritum. Stało się jasne, iż wzmiankowany wyrok nie mógł mieć najmniejszej racji bytu; ani obecnie, ani w przeszłości. Czyli to wszystko bujda na resorach; innymi słowy, dała się w butelkę nabić. Lecz jaki mógł był cel mistyfikacji owej? Tego żadną miarą nie mogła zrozumieć. Lecz oto już walczyły ze sobą o lepsze dwie przeciwstawne racje. Dać sobie spokój i zapomnieć o sprawie, albo przeciwnie - stanowczo dociekać prawdy. I to u samego źródła, czyli u sprawcy tego zamieszania. Wiązał się z tym pewien problem; niechęć Marty do rozmów zadecydowała, by napisać raczej. Póki co, nie dostała odpowiedzi. Wziąwszy jednak pod uwagę cały kontekst, nie musiało to oznaczać absolutnie nic. Na razie.  Potem jednak zrobiła się niecierpliwa. Postanowiła drążyć temat, wbrew przestrodze, którą serwowała jej w dzieciństwie Babcia - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Trudno, jeżeli nawet, to taka właśnie była jej decyzja. Tymczasem znowu miała wątpliwości, jak postąpić. Nie mogąc już ponownie napisać, teraz mogła tylko zadzwonić na domowy numer. Ot, po prostu zapytać o tę sporną sprawę i skończone. Czyżby? Za dużo w tym planie było słabych punktów. Wprawdzie ich znajomość nie kwalifikowała się jako przysłowiowy trup w szafie, niemniej czułaby się nieco zbita z tropu, gdyby tak - dajmy na to - odebrała ewentualna żona bądź partnerka. Wszak w ciągu tych minionych lat mógł już ułożyć sobie jakoś życie. No dobrze, załóżmy jednak, że odbierze ojciec Kuby - i co wtedy? Może nawet uda jej się przytomnie wyrecytować tę przygotowaną treść. "Dzień dobry, nazywam się Marta K. Przed paroma laty przyjaźniłam się z pańskim synem i teraz intryguje mnie pytanie, co też się z nim dzieje. Proszę nie traktować mojego zainteresowania w kategoriach pospolitej ciekawości, to dla mnie bardzo ważne (i proszę nie dociekać, dlaczego) jak potoczyły się jego losy. Jeśli wszystko jest w porządku, wystarczy mi taka wiadomość i nie będę więcej państwa niepokoić. Lecz jeśli jest inaczej, to również chciałabym o tym wiedzieć (i znów zmuszona jestem prosić, by nie pytał pan, dlaczego)".
Marta już oczami duszy przymierzała się do roli. A ściśle mówiąc, wcale się w tej roli nie widziała. Lecz po chwili przyszło jej na myśl, że podobna formuła mogłaby stanowić treść listu. Oczywiście tradycyjnego, papierowego listu, pan Franciszek nie korzystał bowiem z komputera. Wystarczy w grzecznościowych zwrotach zmienić małe litery na wielkie i gotowe. O, tak, w tym akurat Marta czuła się jak ryba w wodzie. Pisać mogłaby do każdego - i to na każdy możliwy temat. Z mówieniem to już zgoła inna sprawa, zwłaszcza przez telefon. Jeśli ze względu na wzrok mężczyzna sam nie będzie w stanie listu przeczytać, pomoże mu w tym żona. Zresztą, na wszelki wypadek zaadresuje go do obojga. (Oby tylko się nie okazało, że któreś z nich już opuściło ziemski padół).
Tylko czy warto, czy wypada, czy powinna... Po tylu latach?
Zdaje się, taka jest powszechna praktyka ludzkości w tych sprawach. Dlatego też wszystkie one umierają śmiercią naturalną. Czy zasadne jest reaktywowanie trupa obumarłej znajomości? Czy to ma jakiś sens? Oczywiście wiedziała, że nie musi to być mile widziane, lecz jej niekonwencjonalna, anarchistyczna natura opierała się tej wiedzy. Ona wszak byłaby w siódmym niebie, gdyby odezwał się do niej któryś z dawnych jej przyjaciół. Fenomen przyjaźni polega między innymi również na tym, że nie może owa ulec przedawnieniu. Nawet i po nie wiem ilu latach. Czego to niestety nie da się powiedzieć o miłości. Ta ostatnia kwestia domaga się jednak obszerniejszego rozwinięcia, musi zatem na swoją kolej poczekać. Tak czy owak, relacje międzyludzkie są wartością nie do przecenienia. Zatem klamka zapadła i nie było już odwrotu.

4 komentarze:

  1. zaczyna mnie wciągać.. będzie coraz ciekawiej , tak sądzę ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego nie ma dalszego ciągu ?

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie jest tak istotne, jak Ci się wydaje. Może będzie ciąg dalszy, a może jest nim to, co napisane w innych miejscach. Postaram się zebrać materiały w sprawie, żeby nie uprawiać gołosłowia. Nie będzie to łatwe po latach.

    OdpowiedzUsuń