Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

sobota, 24 czerwca 2017

Sekwencja zdarzeń, czyli utracona niewinność

Wiele się ostatnimi czasy w moim życiu wydarzyło. I nie do końca jeszcze się z tym uporałam.
Czy kiedykolwiek się uporam? Któż wie...

1

Przemieszczanie się samochodem niesie ze sobą moc ryzyka. Coś jak w rosyjskiej ruletce.
Bo nawet jeśli ktoś jest zdyscyplinowanym, przestrzegającym reguł kierowcą, zawsze może mieć pecha i na pirata trafić. Trudno do końca przewidzieć, co może się w drodze wydarzyć. Zawodność sprzętu, no i ten tak zwany czynnik ludzki.
Przyznaję, że niejeden raz psioczyłam na "wariatów" i piratów - tak łatwo innych skreślać, mieć ich za idiotów. Zgoła inaczej rzecz się ma, gdy coś takiego właśnie nam się zdarzy. Kiedy to nas zawiedzie refleks, na chwilę spadnie nam uwaga i, mówiąc krótko, kiedy to my sami damy ciała
I tenże wzmiankowany czynnik ludzki weźmie górę.

W środę zadzwoniła córka, mówiąc mi, że zdarzył się wypadek. Ściśle mówiąc, że to ona go spowodowała. Wystarczyła chwila nieuwagi. Zamarłam wprost ze zgrozy, bowiem już od pewnego czasu czułam pismo nosem.
Jakże niewiele trzeba, żeby życie ludzkie, życie wielu osób, legło całkowicie w gruzach. (Wystarczy jedna chwila nieuwagi.) Można utracić życie, można zostać kaleką, można też do więzienia trafić.
O tym, że można mienie stracić, pracę stracić, nawet i nie ma co wzmiankować.
Na szczęście fakty są (litościwie) takie, że ani córce, ani jej małemu dziecku nic groźnego się nie stało. Jak również tej dziewczynie młodej, której samochód doszczętnie skasowała. "Tym swoim czołgiem to może pani cały pas przelecieć". Była jedynie w szoku i trochę bolał ją kręgosłup.
Duży i ciężki pojazd stwarza większą gwarancję bezpieczeństwa niźli mały. Stanowi za to większe zagrożenie dla innych użytkowników drogi. Tym większa jest odpowiedzialność za tych innych. Ech, jakże odmienny bywa ogląd sprawy, kiedy to my albo ktoś z naszych bliskich spowoduje wypadek. Mam na myśli tylko taką sytuację, która zaistniała bez niczyjej winy. Czyli nie z powodu alkoholu, nadmiernej prędkości, bądź złamania przepisów drogowych. Ot, zdarzył się przypadek, taka karma. Czynnik ludzki, znaczy.
Uczestników zdarzenia było czworo - cztery samochody w karambolu. Jak kostki domina. Policji nie wezwano, napisano tylko oświadczenia. Wszystkie koszty pokryje ubezpieczyciel.
(Swoją drogą, jakie szczęście, że córka zdążyła opłacić składkę.)
Co powinna teraz zrobić, jaką postawę przyjąć? Już następnego dnia usiąść za kierownicą, czy też pożegnać się z samochodem? Jako matka niepełnosprawnego dziecka wybrała tę pierwszą opcję. Zatem już dzisiaj przejeżdżała tą feralną trasą. Twierdzi, że się pozbierała.
Lecz niewinność już została utracona. Bezpowrotnie. Czy to dobrze, czy też źle, nie jest ważne.
Taka karma...

2

Często się mawia - nieszczęścia chodzą parami. W moim przypadku również się tak stało. Lecz nie mówię o fali nieszczęść wszelakich, mam na myśli jeno sekwencję wypadków komunikacyjnych.
Nie dalej niż w środę wjechała komuś w tyłek moja córka, w czwartek zaś z własnych mych czterech liter ktoś uczynił garaż.
Oto przebieg wydarzeń.
Po wyjściu z Biedronki skierowałam się na parking. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że prosto na mnie kieruje się jakiś samochód na wstecznym biegu. Byłam przekonana, że mnie zauważył i za chwilę się zatrzyma, jednak nic z tych rzeczy. Raczej wręcz przyspieszył. Uderzona od tyłu, osunęłam się na ziemię. Siedziałam oszołomiona, nie mogąc uwierzyć, że to się naprawdę stało. Przeszło mi przez głowę mnóstwo dziwnych myśli. Ot, na przykład takie: "po kiego czorta lazłam do tej Biedronki, niczego konkretnego mi nie brakowało". Jak również było mi dosyć łyso.
Mimo, że ruch był niewielki, wokół mnie stanęło kilka osób. Oferowali pomoc, pytali jak się czuję. Trzej młodzi ludzie z feralnego samochodu wyrazili swoją troskę również.
- O, kurwa! - wykrzyknął żywiołowo sprawca. 
- Ja pierdolę - odkrzyknęłam równie spontanicznie. Wszak ma się ten refleks.
- Jak się pani czuje, czy coś panią boli?
- Nie mam pojęcia, jak się czuję. Póki co posiedzę, zanim zbiorę się do wstania. Za cholerę nie zamierzam się z tym spieszyć.
"Czy chce się pani czegoś napić", "czy coś pani kupić" tudzież inne idiotyczne takie. Co też ludziom do tych durnych łbów przychodzi - myślę.
Obróciłam się na bok i uklękłam, po czym (z niejakim trudem) wstałam.
- Czy ma pani zawroty głowy, czy zawieść panią na pogotowie?
- W razie czego mogę być świadkiem zdarzenia - oświadcza miły, budzący zaufanie mężczyzna.
Młodzieniec, który mnie potrącił, również dwoi się i troi. Kątem oka zauważam w jego ręku jakiś banknot. Udaję, że nie widzę. Balansując telefonem robię fotkę tablicy rejestracyjnej.
- O, zrobiła pani zdjęcie, słuszna decyzja, ja sam tak bym zrobił - oto któryś z nich.
- Dam pani dwieście złotych - proponuje główny sprawca. Udaję, nie słyszę. Jakoś głupio by mi było tak sprzedawać własne zdrowie za pieniądze, zwłaszcza za jakieś marne dwie stówy.
(Czyżby, przechodzi mi przez głowę myśl przewrotna. Ot, przydałyby się, choćby na fryzjera.)
W ogóle czuję się już dość niezręcznie, oni chyba też. Wspominają o gabinecie masażu, którego właścicielką jest żona jednego z nich. Nie, to nic dwuznacznego, zastrzegają, chodzi o masaż rehabilitacyjny.
Zaczynam mieć trochę dość, każę odwieść się do domu. Wymieniamy się telefonami, na wszelki wypadek. Jeśliby coś okazało się nie tak - mówię - inna już będzie rozmowa. Póki co, nie uśmiecha mi się przeczekiwanie nocy na SORze. Zwłaszcza, że w domu czeka na mnie mama, która już zbyt długo była bez opieki.
- Powiedz, jak się czujesz - dopytują wszyscy.
- Ano, jak potłuczona - odpowiadam adekwatnie. No i niestety trochę jak frajerka.
Bowiem nieco żal mi tych wzgardzonych stówek (cóż, wiadomo - fryzjer, etc.) Jednak nie zamierzam stwarzać precedensu. Wszak w podobnej sytuacji równie dobrze mogłaby się znaleźć choćby moja córka.

wtorek, 20 czerwca 2017

Chciałaby dusza do Raju, ale...

Dlaczego od dość już dawna nie udzielam się blogowo? Z powodów różnorakich, lecz ostatnimi czasy głównie z winy techniki.
Był taki żydowski dowcip, już nie pamiętam dokładnie. Spytano Żyda, dlaczego chodzi w dziurawym chałacie. On odpowiedział, że ma zapasowy. To czemu go nie nosi? "Bo on ma jeszcze więcej dziur!"
Analogicznie jest u mnie, gdy o sprzęt komputerowy idzie. Laptop mój, Toshiba, muli wprost niemiłosiernie. Brat podarował mi swój stary Dell.
Tyle tylko, że on muli jeszcze bardziej.