Tej treści pytanie listownie mi zadała przyjazna osoba. Skłoniło mnie to do zastanowienia.
Bo nawet tu, w blogosferze, niejeden raz się słyszy, zarówno wprost, jak też i mniej wprost, zadane pytanie. Kiedy jesteśmy sobą. Kiedy jesteśmy autentyczni.
Na ile kreowany przez nas wizerunek przystaje do obrazu, który na co dzień sobą przedstawiamy.
Dawniej mówiło się: papier cierpliwy, bo wszystko przyjmie. Teraz tę szlachetną funkcję powierza się ekranowi monitora. Sens pozostaje ten sam.
Powszechnie burzymy się na tych , którzy wedle naszych ocen udają innych, niźli są w rzeczywistości.
Czy to naprawdę może funkcjonować?
Moje odczucie jest takie, że prawie wcale coś takiego miejsca mieć nie może. Trzeba tylko umieć odpowiednio patrzeć. Bo tak
naprawdę wszystko można "odkodować".
Zakładając, że nie brak nam wnikliwości, oraz ...że nam się po prostu chce.
Przyjrzymy się temu bliżej.
Kiedy jesteśmy bardziej sobą, prywatnie, czy oficjalnie; w domu, czy też w pracy.
Na ulicy, krocząc w modnych szpilkach, czy w miękkich kapciach przed telewizorem.
Samotnie, z kubkiem kawy w dłoniach, czy też brylując w ekskluzywnym towarzystwie.
Będąc wolontariuszem w hospicjum, czy rozwścieczonym kierowcą na drodze.
Prawda o nas jest osadzona w zmieniającej się rzeczywistości. W gruncie rzeczy funkcjonującej jako splot relacji. To, co na jednym poziomie obserwacji wydaje się być ustalone, na innym zanika.
Bo jednocześnie dzieckiem możemy być, jak też i rodzicem. Dla jednego wnukiem, dla drugiego dziadkiem. Szefem i podwładnym. Wszystko to w jednej, tej samej osobie. Różnie jednak odbieranej, w zależności od tego, kto patrzy. Jedni mogą uważać nas za duszę towarzystwa, w oczach innych ponurakiem jawimy się, i odludkiem.
Nie jestem skora do ujawniania prywatnych faktów.
Zawsze byłam zwolenniczką wymiany myśli i spostrzeżeń raczej, niźli wymiany informacji. To, co o sobie piszę, wyłowić można ze skrawków pozornie sprzecznych faktów. Pozornie jednak, bo wszystko ma swoje odniesienia. Trzeba tylko umieć poprawnie je odczytać.
Czy (i na ile) ponosić mam odpowiedzialność za to, jak ktoś odbierze to, co piszę. I jaką sobie o mnie urobi opinię. Bo przecież to, co prezentuję, staje się przedmiotem ocen ludzkich, na które składa ich doświadczenie. Jak również skłonność do przyjmowania stereotypów.
Ja w żadnym razie głowy sobie tym nie myślę łamać.
Bywam bezkompromisowa, czasem skora do krytycznych sądów - jednak tylko w tekstach oficjalnych, ewentualnie w komentarzach:-). W prywatnej korespondencji jawię się już łagodniejszą, na żywo zaś ...wprost "do rany przyłóż". Wciąż to przecież jestem ja.
Ktoś kiedyś podniósł zarzut anonimowości blogów. Krytyce poddał praktykę ukrywania swojej tożsamości. Nie dość, że przed znajomymi, to przed rodziną także.
Gdy o moich bliskich idzie, pies kot (można by rzec) z kulawą nogą, interesuje się moim blogiem. Bo choćby ten, czy ów skłonny był nawet rzucić okiem, na pewno pominąłby komentarze.
Wszelako one, bądź ich brak, składają się na klimat wypowiedzi. Są to - ni mniej, ni więcej - głosy w dyskusji. Lecz może tylko my, blogerzy jesteśmy w stanie to odebrać. Bo cała rzesza ludzi z zewnątrz niezbyt się orientuje w interfejsie blogów.
W tym miejscu zauważmy - ilość komentarzy o poczytności nie stanowi.
Niektórzy twierdzą, że pierwsze komentarze pojawiły się u nich po czterech latach. Aż się w to wierzyć nie chce, widząc te tłumy walące drzwiami i oknami.
Na koniec, pozwólcie, że przytoczę quasi felietonik, co to go swego czasu w innym miejscu "popełniłam".
Prawda, a kreacja
Trudno jest mówić o tym, co prawdą jest, a co kreacją tylko. Bo
jakość naszych kreacji więcej niekiedy o nas mówi, niż gołe (zakładając,
że są w stanie takimi być) fakty.
Powiedz mi, w czym gustujesz, a
zgadnę, kim naprawdę jesteś. Stanowimy bowiem odbicie swoich pragnień,
ambicji, marzeń; kto wie, czy nie projekcji nawet.
Przyjmując na siebie
określone role, stajemy się rzeczywiście, choć nie zawsze dostrzegalnie
dla nas, obiektami własnych kreacji.
I nic w tym szczególnego, to proces nieuchronny. Jak kształtowanie
odlewu na bazie określonej formy. Dlatego tak ważne jest, by wzorce ustalać a' priori.
To one nam są drogowskazem w długim i żmudnym procesie pracy nad sobą.
Myślę, że "prawda" i kreacja w istocie mniej się od siebie różnią, niż się na pierwszy rzut oka sądzi.
P.S. Coś jeszcze dopowiem, choć już z innej beczki. Zbliża się nocna godzina, o której ładnych "parę" tat temu, jechałam do szpitala. Tego dnia, po południu, urodziła się moja córeczka Basia. Dzisiaj jest Jej, a co za tym idzie, również i moje Święto.