Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

sobota, 23 listopada 2013

William Shakespeare sonet XXIX

Ten sonet karmi dziś moją wyobraźnię. Mój ulubiony.
Kontekst powstania był nieco inny, ja jednak odbieram go po swojemu.
Na tym wszak zasadza się poezji rola, by do odczuwania inspirować.

Gdy los i ludzie częstują mnie wzgardą,
Chcę miłosierdzie wzbudzić w głuchym niebie;
Płaczę i żalę się na dolę twardą,
I klnę upadek mój patrząc na siebie.
Chcę mieć bogatszą nadzieję przyszłości,
Mieć rysy innych i przyjaciół rzeszę,
Dobra jednego, innego zdolności,
Gdyż tym, co moje, zgoła się nie cieszę.
Lecz gdy od myśli tych brzydnie mi życie,
Wraca o tobie myśl, a moja dusza
Niby skowronek zrywa się o świcie
I hymn podnosząc, bramy niebios wzrusza;
Gdyż twej miłości najsłodsze wspomnienie
Sprawia, że z królem losu nie zamienię.

(Tłum. Maciej Słomczyński)

Bo kogóż bez reszty los jego własny zadowolić może - tak bardzo niszczy zazdrość o wszystko, czym w obdarowano innych.
Dopiero w zwierciadle miłości jawimy się bogaczami, ona to sprawia, że nie nęcą nas wymierne dobra.
Oby to widzenie nigdy mnie nie opuściło...

-----------------
Zapraszam do lektury mojego blogu z poetyckimi inspiracjami.

czwartek, 21 listopada 2013

Za co go lubię

Nie, nie, bez obaw, nie o chodzi o bohatera poprzedniego posta. Dziś będzie o czym innym zgoła.
Listopad w tym roku iście wiosenny mamy. I chwała mu za to. Lecz nie o tym teraz ...
Bo to, za co ja listopad lubię, przysparza mu wrogów raczej.
Ciemno, ponuro, do wiosny daleko; niby już zima, lecz bez bieli śniegu.
Dla mnie ma jednak unikalny nastrój.
Oczekiwanie na bliskie Święta, lecz wolne jeszcze od pośpiechu i komercji.
Ostatnie spacery po stabilnym gruncie.
Ciepło zimowego okrycia, które nie będzie już tak grzało zimą.
Przyzwolenie na ciszę, która jest zwiastunką burzy.
Jest coś jeszcze w "moim" listopadzie. To czas, gdy myśli drogiej mi osoby krzyżują się z moimi myślami.
Ten miesiąc jakoś usposabia do myślenia o ludziach. Tych, co fizycznie odeszli, lecz też i o tych, którzy wciąż istnieją.
I tych, co niczym meteor błysnąwszy na niebie wyobraźni, zgaśli po cichu, miękko osiadając w przepaści pamięci.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rzeczywiście, miłość jest ślepa

Spacerując po Gdańsku przypomniałam sobie zabawną z dzisiejszego punktu widzenia historyjkę.
Rzec można, obciachową nawet.
Był maj, ostatnia semestralna wywiadówka przed zaliczeniem pierwszego roku szkoły średniej. Z żołądkiem podchodzącym do gardła, oczekiwałam  Mamy, w owej chwili z pewnością wtajemniczanej w moje ciemne sprawki.
Pod opieką miałam małego braciszka, którego woziłam w wózeczku, modląc się "trwaj chwilo"!
Nie spieszyło mi się bowiem oko w oko stanąć z rozgniewaną Rodzicielką.
Spacerowałam wokół kwartału kamienic, otaczających kościół Św. Jana, obiecując sobie solennie, że od przyszłego roku szkolnego to już na pewno wezmę się do roboty.
Tymczasem kolejne okrążenie przyniosło olśniewające odkrycie. Bo oto oczom moim ukazało się nieziemskie zjawisko. W leniwej pozie, oparty o rzeźbę lwa stał młodzieniec zniewalającej urody. Pełen wdzięku blondyn, na oko w moim wieku, wpatrywał się we mnie oczami, które zdawały się krzesać iskry. W ręku dzierżył butelkę z jakimś bliżej niezidentyfikowanym napojem, którą co i raz do przepięknych(?) ust podnosił. Zelektryzowana tym odkryciem, trasę jazdy skracałam do minimum, w obawie, czy młodzieniec nie zniknie aby bezpowrotnie. W takim zaś przypadku moje szesnastoletnie serce pękłoby bez wątpienia. W popłochu pomyślałam nawet, czy nie zniechęci się do mnie, braciszka biorąc za moje dziecko. Okrążenia były coraz to szybsze i bardziej nerwowe; w pewnym momencie (o zgrozo!) brat omal mi z wózka nie wypadł. Nareszcie młodzieniec pić skończył i kołyszącym się krokiem ruszył w moją stronę. Im bliżej podchodził, tym większą zaczynał jawić się pomyłką.
Oczy, przepiękne z oddali, okazały się zmrużone obleśnie, włosy w nieładzie i tłuste, gdy zaś przemówił do mnie, "wydało się", że sepleni. Czego oczywistą przyczyną był brak górnej jedynki.
Bez żenady oświadczył, że jest uczniem zbiorczej szkoły dla opóźnionych w nauce. W tym momencie własna moja żenada sięgnęła zenitu; zapragnęłam pod ziemię się ze wstydu się zapaść. Końce palców zdrętwiały mi na myśl, że mógłby ujrzeć mnie w jego towarzystwie mój wymagający Tata.
Z jakąż więc ulgą powitałam wybawienie w postaci nadchodzącej z gniewną miną Mamy.
Tak to nowego znaczenia nabrało sprawdzone porzekadło, że nie wszystko złoto, co się świeci...

piątek, 15 listopada 2013

Kim jesteś

Tej treści pytanie listownie mi zadała przyjazna osoba. Skłoniło mnie to do zastanowienia.
Bo nawet tu, w blogosferze, niejeden raz się słyszy, zarówno wprost, jak też i mniej wprost, zadane pytanie. Kiedy jesteśmy sobą. Kiedy jesteśmy autentyczni.
Na ile kreowany przez nas wizerunek przystaje do obrazu, który na co dzień sobą przedstawiamy.
Dawniej mówiło się: papier cierpliwy, bo wszystko przyjmie. Teraz tę szlachetną funkcję powierza się ekranowi monitora. Sens pozostaje ten sam.
Powszechnie burzymy się na tych , którzy wedle naszych ocen udają innych, niźli są w rzeczywistości.
Czy to naprawdę może funkcjonować?
Moje odczucie jest takie, że prawie wcale coś takiego miejsca mieć nie może. Trzeba tylko umieć odpowiednio patrzeć. Bo tak naprawdę wszystko można "odkodować".
Zakładając, że nie brak nam wnikliwości, oraz ...że nam się po prostu chce.
Przyjrzymy się temu bliżej.
Kiedy jesteśmy bardziej sobą, prywatnie, czy oficjalnie; w domu, czy też w pracy.
Na ulicy, krocząc w modnych szpilkach, czy w miękkich kapciach przed telewizorem.
Samotnie, z kubkiem kawy w dłoniach, czy też brylując w ekskluzywnym towarzystwie.
Będąc wolontariuszem w hospicjum, czy rozwścieczonym kierowcą na drodze.
Prawda o nas jest osadzona w zmieniającej się rzeczywistości. W gruncie rzeczy funkcjonującej jako splot relacji. To, co na jednym poziomie obserwacji wydaje się być ustalone, na innym zanika.
Bo jednocześnie dzieckiem możemy być, jak też i rodzicem. Dla jednego wnukiem, dla drugiego dziadkiem. Szefem i podwładnym. Wszystko to w jednej, tej samej osobie. Różnie jednak odbieranej, w zależności od tego, kto patrzy. Jedni mogą uważać nas za duszę towarzystwa, w oczach innych ponurakiem jawimy się, i odludkiem.
Nie jestem skora do ujawniania prywatnych faktów.
Zawsze byłam zwolenniczką wymiany myśli i spostrzeżeń raczej, niźli wymiany informacji. To, co o sobie piszę, wyłowić można ze skrawków pozornie sprzecznych faktów. Pozornie jednak, bo wszystko ma swoje odniesienia. Trzeba tylko umieć poprawnie je odczytać.
Czy (i na ile) ponosić mam odpowiedzialność za to, jak ktoś odbierze to, co piszę. I jaką sobie o mnie urobi opinię. Bo przecież to, co prezentuję, staje się przedmiotem ocen ludzkich, na które składa ich doświadczenie.  Jak również skłonność do przyjmowania stereotypów.
Ja w żadnym razie głowy sobie tym nie myślę łamać.
Bywam bezkompromisowa, czasem skora do krytycznych sądów - jednak tylko w tekstach oficjalnych, ewentualnie w komentarzach:-). W prywatnej korespondencji jawię się już łagodniejszą, na żywo zaś ...wprost "do rany przyłóż". Wciąż to przecież jestem ja.
Ktoś kiedyś podniósł zarzut anonimowości blogów. Krytyce poddał praktykę ukrywania swojej tożsamości. Nie dość, że przed znajomymi, to przed rodziną także.
Gdy o moich bliskich idzie, pies kot (można by rzec) z kulawą nogą, interesuje się moim blogiem. Bo choćby ten, czy ów skłonny był nawet rzucić okiem, na pewno pominąłby komentarze.
Wszelako one, bądź ich brak, składają się na klimat wypowiedzi. Są to - ni mniej, ni więcej - głosy w dyskusji. Lecz może tylko my, blogerzy jesteśmy w stanie to odebrać. Bo cała rzesza ludzi z zewnątrz niezbyt się orientuje w interfejsie blogów.
W tym miejscu zauważmy - ilość komentarzy o poczytności nie stanowi.
Niektórzy twierdzą, że pierwsze komentarze pojawiły się u nich po czterech latach. Aż się w to wierzyć nie chce, widząc te tłumy walące drzwiami i oknami.

Na koniec, pozwólcie, że przytoczę quasi felietonik, co to go swego czasu w innym miejscu "popełniłam".

Prawda, a kreacja
Trudno jest mówić o tym, co prawdą jest, a co kreacją tylko. Bo jakość naszych kreacji więcej niekiedy o nas mówi, niż gołe (zakładając, że są w stanie takimi być) fakty.
Powiedz mi, w czym gustujesz, a zgadnę, kim naprawdę jesteś. Stanowimy bowiem odbicie swoich pragnień, ambicji, marzeń; kto wie, czy nie projekcji nawet.
Przyjmując na siebie określone role, stajemy się rzeczywiście, choć nie zawsze dostrzegalnie dla nas, obiektami własnych kreacji.
I nic w tym szczególnego, to proces nieuchronny. Jak kształtowanie odlewu na bazie określonej formy. Dlatego tak ważne jest, by wzorce ustalać a' priori.
To one nam są drogowskazem w długim i żmudnym procesie pracy nad sobą.

Myślę, że "prawda" i kreacja w istocie mniej się od siebie różnią, niż się na pierwszy rzut oka sądzi.

P.S. Coś jeszcze dopowiem, choć już z innej beczki. Zbliża się nocna godzina, o której ładnych "parę" tat temu, jechałam do szpitala. Tego dnia, po południu, urodziła się moja córeczka Basia. Dzisiaj jest Jej, a co za tym idzie, również i moje Święto.

środa, 13 listopada 2013

Czy każda wiedza tak samo jest pożądana

Dawno mnie tu nie było. Trochę mi tego brakowało, chociaż z nawiązką folgowałam sobie, odwiedzając inne blogi. Rzecz jasna, jak dało się zauważyć, nie bez śladu przecież. Potrzebowałam dystansu, by uświadomić sobie tę prawdę, która jest w stanie najpełniej wyrazić moją osobę. Bez tego autentyzm diabli biorą, co zwykle skutkuje pisaniną tyleż napuszoną, co jałową.  Jakoś tak potrzebny był mi oddech, świeże spojrzenie na wewnętrzną rzeczywistość.
Z racji nocnego Markowania często spotyka mnie zaszczyt bycia pierwszym czytelnikiem najnowszych postów na niektórych blogach. Tak było i tym razem u Panterki.
Temat był z rodzaju ciężkich, można rzec, przerażających nawet. Dlatego też oddźwięk był przewidywalny. 
Autorka, prezentując przekrojową wiedzę historyczną o stosowaniu tortur, zwróciła naszą uwagę na aspekty życia, których świadomość na co dzień okryta jest mrokiem niepamięci. Co chciała przez to wyrazić?
Takie pytania padały bowiem w komentarzach - jeśli nie wprost, to przynajmniej pośrednio. Czy miała osobiste odniesienie do przedstawionych faktów. Wygląda na to, że nie, po prostu uznała za słuszne podzielić się z nami dezaprobatą dla tej patologii. Z całym bogactwem szczegółów tych haniebnych praktyk. Dlaczego zresztą miałaby ich nam oszczędzać - wszyscy jesteśmy dorośli.
Upiorna lektura nie pozostała bez wpływu na mój sen, czy raczej owego snu brak.
Nazajutrz okazało się, że większość czytelników zapoznała się z notatką rano.
Reakcje, co zrozumiałe, oscylowały wokół potępienia dla zła, którego dopuszcza się wobec człowieka inny człowiek.
Co "wrażliwsi" jednak, zdawali się być zbulwersowani tak śmiałą prezentacją tegoż zła. Czy słusznie?
Autorka, decydując się na ten kontrowersyjny krok chciała z właściwą sobie otwartością pokazać ciemne strony ludzkich dążeń do sukcesów, sławy i bogactwa. Zwróciła uwagę na fakt, że człowiek, jako jedyny z żyjących gatunków, zdolny jest do tak upiornej  przemyślności.
Nie obyło się bez małej, choć sympatycznie przeze mnie odebranej, utarczki słownej.
Otóż pewna znakomita Dama naszej blogosfery stanęła na stanowisku, że nie ma nic budującego w prezentowaniu okropności niszczących obraz piękna, który w sobie posiadamy. Pożytek z tego żaden, bo niczego tym sposobem nie wskóramy. Niechybnie zaś sen spokojny możemy utracić.
Nie odmawiam takiemu sposobowi myślenia racji, przeciwnie, z pewnego punktu widzenia zdaje się być konstruktywny. Rozumiem argumentację i jej nie podważam.
Tym niemniej stoję na całkiem przeciwnym biegunie.
Jeśli bowiem okrucieństwo stanowi niekwestionowany element rzeczywistości, w której człowiek od niepamiętnych czasów żyje, to czyż się godzi zamykać na nie oczy?
Czy też przymykać choćby?
Jaki pożytek, pyta znakomita moja interlokutorka, odniosłam ze zdobytej wiedzy. W czym pomóc może to nieszczęsnym, jeśli nie jestem w stanie ulżyć ich cierpieniom.
A jednak upierać będę się przy swoim. Chociaż realnych możliwości nie mam, to ...nie mam też wyboru.
Nie umiem abstrahować od potworności, niezależnie od tego, czy sen mi zakłócają. 
W tym miejscu muszę zauważyć, jak bardzo ludzie w postrzeganiu spraw różnią się między sobą.
Jakkolwiek nasze motywy mogą być nieco inne, to z grubsza biorąc, trzymam stronę Panterki. Jako odważna, trzeźwo myśląca osoba, nie zwykła chować głowy w piasek w obliczu prawd i sytuacji niewygodnych.
Będąc w pełnej gotowości świadczyć pomoc tam, gdzie tylko można.
W moim przypadku opowiadanie się po stronie wszelkiej informacji, zdaje się mieć źródło w upodobaniu do mistycyzmu.
Mam wrażenie, że w jakiś niepojęty sposób moja wiedza o ludzkim cierpieniu stanowi milczącą - nawet jeśli bezsilną - to jednak obecność. Współcierpiąc z nimi mam pewność, że robię to, co leży w mojej mocy. Czy płynie z tego realny pożytek? Tak, bo jeśli nie materialny nawet, to duchowy bez wątpienia. Kto wie, może przede wszystkim dla mnie. Niczego nie życzę sobie tak bardzo, jak tego, by świat wolny był od zbrodni i koszmarów. Dopóki tak jednak nie jest, chcę o tym wiedzieć możliwie najwięcej.