Spacerując po Gdańsku przypomniałam sobie
zabawną z dzisiejszego punktu widzenia historyjkę.
Rzec można, obciachową nawet.
Był maj, ostatnia semestralna wywiadówka przed zaliczeniem pierwszego roku szkoły średniej. Z żołądkiem podchodzącym do gardła, oczekiwałam Mamy, w owej chwili z pewnością wtajemniczanej w moje ciemne sprawki.
Pod opieką miałam małego braciszka, którego woziłam w wózeczku, modląc się "trwaj chwilo"!
Nie spieszyło mi się bowiem oko w oko stanąć z rozgniewaną Rodzicielką.
Spacerowałam wokół kwartału kamienic, otaczających kościół Św. Jana, obiecując sobie solennie, że od przyszłego roku szkolnego to już na pewno wezmę się do roboty.
Tymczasem kolejne okrążenie przyniosło olśniewające odkrycie. Bo oto oczom moim ukazało się nieziemskie zjawisko. W leniwej pozie, oparty o rzeźbę lwa stał młodzieniec zniewalającej urody. Pełen wdzięku blondyn, na oko w moim wieku, wpatrywał się we mnie oczami, które zdawały się krzesać iskry. W ręku dzierżył butelkę z jakimś bliżej niezidentyfikowanym napojem, którą co i raz do przepięknych(?) ust podnosił. Zelektryzowana tym odkryciem, trasę jazdy skracałam do minimum, w obawie, czy młodzieniec nie zniknie aby bezpowrotnie. W takim zaś przypadku moje szesnastoletnie serce pękłoby bez wątpienia. W popłochu pomyślałam nawet, czy nie zniechęci się do mnie, braciszka biorąc za moje dziecko. Okrążenia były coraz to szybsze i bardziej nerwowe; w pewnym momencie (o zgrozo!) brat omal mi z wózka nie wypadł. Nareszcie młodzieniec pić skończył i kołyszącym się krokiem ruszył w moją stronę. Im bliżej podchodził, tym większą zaczynał jawić się pomyłką.
Oczy, przepiękne z oddali, okazały się zmrużone obleśnie, włosy w nieładzie i tłuste, gdy zaś przemówił do mnie, "wydało się", że sepleni. Czego oczywistą przyczyną był brak górnej jedynki.
Bez żenady oświadczył, że jest uczniem zbiorczej szkoły dla opóźnionych w nauce. W tym momencie własna moja żenada sięgnęła zenitu; zapragnęłam pod ziemię się ze wstydu się zapaść. Końce palców zdrętwiały mi na myśl, że mógłby ujrzeć mnie w jego towarzystwie mój wymagający Tata.
Z jakąż więc ulgą powitałam wybawienie w postaci nadchodzącej z gniewną miną Mamy.
Tak to nowego znaczenia nabrało sprawdzone porzekadło, że nie wszystko złoto, co się świeci...
Rzec można, obciachową nawet.
Był maj, ostatnia semestralna wywiadówka przed zaliczeniem pierwszego roku szkoły średniej. Z żołądkiem podchodzącym do gardła, oczekiwałam Mamy, w owej chwili z pewnością wtajemniczanej w moje ciemne sprawki.
Pod opieką miałam małego braciszka, którego woziłam w wózeczku, modląc się "trwaj chwilo"!
Nie spieszyło mi się bowiem oko w oko stanąć z rozgniewaną Rodzicielką.
Spacerowałam wokół kwartału kamienic, otaczających kościół Św. Jana, obiecując sobie solennie, że od przyszłego roku szkolnego to już na pewno wezmę się do roboty.
Tymczasem kolejne okrążenie przyniosło olśniewające odkrycie. Bo oto oczom moim ukazało się nieziemskie zjawisko. W leniwej pozie, oparty o rzeźbę lwa stał młodzieniec zniewalającej urody. Pełen wdzięku blondyn, na oko w moim wieku, wpatrywał się we mnie oczami, które zdawały się krzesać iskry. W ręku dzierżył butelkę z jakimś bliżej niezidentyfikowanym napojem, którą co i raz do przepięknych(?) ust podnosił. Zelektryzowana tym odkryciem, trasę jazdy skracałam do minimum, w obawie, czy młodzieniec nie zniknie aby bezpowrotnie. W takim zaś przypadku moje szesnastoletnie serce pękłoby bez wątpienia. W popłochu pomyślałam nawet, czy nie zniechęci się do mnie, braciszka biorąc za moje dziecko. Okrążenia były coraz to szybsze i bardziej nerwowe; w pewnym momencie (o zgrozo!) brat omal mi z wózka nie wypadł. Nareszcie młodzieniec pić skończył i kołyszącym się krokiem ruszył w moją stronę. Im bliżej podchodził, tym większą zaczynał jawić się pomyłką.
Oczy, przepiękne z oddali, okazały się zmrużone obleśnie, włosy w nieładzie i tłuste, gdy zaś przemówił do mnie, "wydało się", że sepleni. Czego oczywistą przyczyną był brak górnej jedynki.
Bez żenady oświadczył, że jest uczniem zbiorczej szkoły dla opóźnionych w nauce. W tym momencie własna moja żenada sięgnęła zenitu; zapragnęłam pod ziemię się ze wstydu się zapaść. Końce palców zdrętwiały mi na myśl, że mógłby ujrzeć mnie w jego towarzystwie mój wymagający Tata.
Z jakąż więc ulgą powitałam wybawienie w postaci nadchodzącej z gniewną miną Mamy.
Tak to nowego znaczenia nabrało sprawdzone porzekadło, że nie wszystko złoto, co się świeci...
Fajna historia :)) Ale cóż chcieć od szesnastolatki, zdenerwowanej przy okazji wizją rozmowy z rozgniewaną rodzicielką??
OdpowiedzUsuńA od następnego roku faktycznie wzięłaś się do roboty? :)
Nie było wyboru, do roboty trzeba się było brać, jeśli poważnie myślało się o maturze i studiach. Spróbowałabym nie!
UsuńPierwszy rok nauki w nowej szkole, po całej sielance podstawówki. zwykle był swoistym szokiem. Nauczyciele dokładali szczególnych starań, by nam to udowodnić.
I nic się do tej pory nie zmieniło w szkołach średnich, aczkolwiek towarzystwo bardziej rozwydrzonej jest niż my byliśmy.
UsuńReforma szkolna nie przysłużyła się poprawie edukacji.
UsuńOoooo, szybko przejrzałaś na oczy. Częstokroć trwa to dużo dłużej, a i rozczarowania są bardziej bolesne.
OdpowiedzUsuńA wcale się nie dziwę Twemu chwilowemu zauroczeniu ;) bo przecież lepiej wpaść w ramionach pięknego księcia, niż rozgniewanej mamy ;)
W tym akurat przypadku otrzeźwiałam błyskawicznie. Ale i tak do końca szkoły przyjaciółka żartobliwie sobie ze mnie podkpiwała, nazywając "kochliwą". Oj tam, oj tam; miała dziewczyna rację:-).
Usuńrozumiem Twoją ulgę :) to, że opóźniony w nauce by mi nie przeszkodziło, najgorsze te tłuste włosy :) przecież książę musi być urodziwy, nie koniecznie kumaty ;DDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że "niekumatość" odbija się na wyglądzie twarzy, niwecząc całą przystojność. Co też natychmiast rzuciło mi się w oczy, gdy tylko zmniejszyła się odległość. Gdyby był tylko niesfornym uczniem, nic to; on był zwyczajnie tępy.
UsuńOj tam, oj tam. A może zamiast urody i rozumu bozia nie poskąpiła innych talentów...
OdpowiedzUsuńTeż się zastanawiam. Widywałam go potem co jakiś czas. Szukał mnie nawet w szkole, wiedząc, do jakiej chodzę. Widocznie sprytu mu nie brakowało. Kilka lat temu wsiadał do tego samego autobusu, na który czekałam. Nietrudno się domyślić, że...poczekałam na następny:-))).
UsuńO kurczę, współczuję i to bardzo! :D Haha, też bym poczuła ulgę na widok mamy - nieważne, jak bardzo rozgniewanej :D
OdpowiedzUsuńRozgniewana Mama, to jeszcze nic, w porównaniu z dezaprobującym Tatą:-))).
UsuńZostało mi to do dziś; im bardziej się zapalę do czegoś na początku, tym szybciej mi mija...
OdpowiedzUsuńBo to słomiany zapał jest:-). Za to jaka radocha!
UsuńAle jak zmieniła się Twoja perspektywa w doniesieniu do powrotu Mamy z wywiadówki :D... :). Ciekawe :)
OdpowiedzUsuńPowzięłam solenne postanowienie. A jak z jego realizacją było, opuśćmy litościwą zasłonę pamięci:-))). Rodzice z reguły odznaczają się wyjątkowym brakiem poczucia humoru, gdy o zachowanie pociech w szkole idzie. Wagary całą klasą, to w ich oczach tylko i wyłącznie wagary ich dziecka. A przecież to z gruntu co inszego:-))).
OdpowiedzUsuńdobre sobie! skoro poczulas ulge na widok rozgniewanej rodzicielk!, cha, cha!!! :) tez pamietam te oczkiwania na mame wracajaca z wywiadowki, identycznie jak ty: z zoladkiem pod gardlem :)
OdpowiedzUsuńDlatego tak bardzo starałam się, by moje dzieci nie miały podobnych odczuć.
OdpowiedzUsuń