Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Obiecuję solennie

W oczach moich najbliższych uchodzę za osobę roztargnioną. A to ciągle coś gubię, to znów czegoś zapominam zabrać. Żegnajcie niezliczone zastępy parasoli, szalików, rękawiczek, a nawet ulubiona kurtko! O chusteczkach do nosa nawet nie warto wzmiankować.
Wracając autobusem z kolejnego "dyżuru" beztrosko położyłam na siedzeniu torbę. Taką, z którą na ogół nie rozstaję się nigdy. Trzymam ją na ramieniu bądź przynajmniej przekładam przez rękę pasek. Tym razem coś mnie podkusiło, by ją położyć na siedzeniu obok. Potem zwyczajnie wyszłam sobie z autobusu. Niestety, dopiero po czasie skonstatowałam, że jakoś mi podejrzanie lekko. Zrobiłam pospieszny rachunek sumienia remanent potencjalnie utraconych dóbr. Czarna sukienka - bynajmniej nie nowa, ale jedyna, w której się aktualnie mieszczę, brudna bielizna, domowy stanik ze złamaną fiszbiną, kilka T shirtów, no i - to prawdziwy pech - wyniki badań laboratoryjnych mojej mamy. Niewiele brakowało, a włożyłabym tam jeszcze swój najnowszy smartfon. Na szczęście coś mnie przed tym powstrzymało. Anioł Stróż, ani chybi.
Po chwili zorientowałam się, że w torbie pozostało jeszcze coś. Moje ulubione słuchawki!
Czyli problem wyglądał poważnie. Przełączyłam się na tryb działania.
Podeszłam do najbliższego autobusu, referując sprawę kierowcy. Uprzejmy pan podał mi numer do dyspozytorni. Niestety, chyba nie ten właściwy - nikt nie odbierał telefonu. Następny kierowca wykazał się większą skutecznością - połączył się przez SB radio z centralą, pytając, gdzie obecnie znajduje się pojazd, z którego wysiadłam. Domyślnie udałam się na przystanek, z którego odchodzą autobusy w kierunku powrotnym. Niebawem okazało się, że dobrym tropem poszłam. Pani dyspozytorce udało się połączyć z kierowcą "mojego" pojazdu. Już w toku usłyszanej rozmowy zorientowałam się, że torba szczęśliwie pozostała na miejscu. Hura! Nikt się na nią nie połaszczył. Innymi słowy, nie całkiem wymarła uczciwość w narodzie.
Za kilka minut podjechał autobus i zgłosiłam się do kierowcy. Pan wręczył mi torbę z uśmiechem. Voila! Uradowana podziękowałam serdecznie, obiecując, że będę się za wszystkich modlić.
Teraz muszę się z tego wywiązać. No i jeszcze obiecane dziesięć złotych dla świętego Antoniego. 
(Proszę mi się tu nie śmiać! To poważna rzecz.)
Obiecuję solennie - od dziś będę miała oczy dookoła głowy.
Czy to dziwne, że nie od razu sprawdziłam zawartość?
Chciałam nacieszyć się chwilą - i tak nie miałam wpływu na to, co niechybnie miało się okazać. Zajrzałam ostrożnie, miast niecierpliwie lustrować stan.
Bogu dzięki, nie brakowało niczego.

wtorek, 5 lipca 2016

Absurd

- Za jakieś, powiedzmy, pięć lat nie będę miał wyboru i będę musiał popełnić samobójstwo.
- No tak, lecz w jaki sposób chciałbyś to zrealizować - udaję, że rozważam z troską.
- Do tego czasu na pewno jakieś możliwości się otworzą. Dostępne będą odpowiednie procedury. Taką przynajmniej mam nadzieję.
- Ja zaś w cichości ducha liczę, że staną się zupełnie zbędne. Że zniknie powód, dla którego...
Pięć lat to mnóstwo czasu, wszak jeszcze mogą zmienić się układy, już tak niewiele brakowało.
- Ja również; tym niemniej wyjście awaryjne zawsze powinno być.

W jakim kierunku nastąpi progres - co bardziej społeczności się opłaci. 
Czy lepiej człowiekowi umożliwić, by mógł tożsamość swą konstytuować, czy też zwyczajnie spisać go na straty. Utylizować miast humanizować - toż to prawdziwy byłby absurd!

niedziela, 3 lipca 2016

Niespodzianka

- Wracam dzisiaj do domu, będę tak pod wieczór - mówię do dziecięcia przez telefon.
- Ale ...jak to, przecież uzgodniliśmy, że dopiero jutro. Ostrzegam, w twoim pokoju demolka, nogi nie ma gdzie postawić.
Entuzjazmu coś brak - myślę lekko speszona - tak to się mać swoją wita? Ot, sobie człek wyhodował na memłonie własnym!
- Dobra, nieważne, jakoś się przekimam, jutro możesz działać dalej. Porządkować książki, sortować ubrania, demontować sprzęt.
Z uwagi na rychłą przeprowadzkę - chociaż właściwie nie tylko, ponieważ ta konieczność wisi nad nami od dawna - pozbywamy się tego, co zdawałoby się zakorzenione i wręcz nie do wyplenienia.
Ot, na przykład tapczan, który najlepsze lata ma już za sobą i teraz połamanymi sprężynami straszy. Od dawna służy nam jako magazyn niepotrzebnych rzeczy - przywalony stertą poduch, nienoszonych ubrań, a nawet, o zgrozo, książek, które już nie mieszczą się na półkach.
Jak tu się pozbyć tego wszystkiego i jak to logistycznie rozegrać - od jakiegoś czasu myślę z wielką troską. Następnie zapominam o sprawie, w obliczu spraw istotniejszych.
(Kiedy mam wolny tydzień, myślę już o czym innym tudzież regeneruję nadwątlone siły.)

Wchodzę do mieszkania, lukam ostrożnie, a tu zaledwie kilka pakunków skromnie przy regale stoi.
- Chodź do mojego pokoju - woła już od progu dziecię. Voilà!
A to niespodzianka. Cóż bowiem widzą moje piękne oczy?
Połać wolnego miejsca, podłogę odkurzoną starannie, zaś pod samą ścianą równiutko ustawione elementy. Stelaż, oparcia i poprzeczki. Wszystko starannie rozkręcone, rozmontowane dosłownie na części pierwsze. Bardzo łatwe do samodzielnego wyniesienia, oprócz stelaża, który pod osłoną nocy wywieziemy sobie razem. Po to właśnie mamy towarową windę.
Dzisiaj wieczorem - bo akurat jutro jest wywózka tych "wielkogabarytowych".
Wprost nie mogę wyjść z podziwu. Brawo, moje zmyślne dziecię!