Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

wtorek, 13 października 2015

Moje "samotne" dzieciństwo

Dzieciństwo - obiektywnie biorąc - bardzo szczęśliwe miałam. Troskliwy, kochający Tata, zapobiegliwa, tryskająca pomysłami Mama. Prawdziwy gejzer energii i tytan pracy na dokładkę.
Tudzież całe mnóstwo młodych, nieustannie zachwyconych cioć. Najwspanialsza w świecie Babcia i uważny, pedagogicznie myślący Dziadek. Sęk w tym, że oprócz tego było jeszcze kilka "Starszych Ciotek", czyli Babci mojej sióstr. Bynajmniej zresztą żadną z nas nie zachwyconych, a wprost przeciwnie, wiecznie znajdujących pretekst do łajania. Jeśliby zsumować wszystkie ich zarzuty, trzeba by mniemać, iż musiałam być najgorszym dzieckiem na tym łez padole. Niegodnym miłości ani uwagi niczyjej. Ja i dwie siostry. Brat urodził się kilkanaście lat później. Innymi słowy, w całkiem nowej erze. 
Mając wokół siebie rodzinę tak liczną i "zaangażowaną" nietrudno wyobrazić sobie, o czym marzyłam najbardziej.
Otóż ...o samotności. O prawie do niezależności, autonomii i wolności. Cóż zresztą innego mogłoby konkurować z tymi popołudniami w cudownym odosobnieniu najbardziej zapuszczonego zakątka wielkiego ogrodu na modłę Tajemniczego. Z oddawaniem się marzeniom, imaginacjom, tudzież mrocznym, bliżej nie sprecyzowanym rytuałom. Od zawsze przeczuwałam, jak niewiele mam wspólnego z całą resztą populacji. Zazwyczaj podobały mi się rzeczy diametralnie różne. Zwyczajne, "ludzkie" pasje, smutki, czy radości do całkiem innej przynależały kategorii. Zaś jednym z najulubieńszych miejsc dzieciństwa jawił mi się cmentarz.
Już bardzo wcześnie musiałam wypracować sobie model bezkolizyjnego obcowania z ludźmi. Zarówno w grupie rówieśniczej, jak też i w rodzinie. Nie licząc drobnych perturbacji, całkiem nieźle mi się udawało. Lecz to, co było mi najmilsze, zaludniało moje myśli, kształtowało wyobraźnię.
I niedostępnym się jawiło komukolwiek z zewnątrz. "Współcześni" żartują nawet, iż prawdziwe moje życie upływało w nurcie wirtualnym. Chociaż pojęcie wirtualny nieznane było podówczas nikomu.
Życie to może akurat niekoniecznie - ono było realne w całej rozciągłości.
Za to szczęście - to już całkiem inna sprawa.
Jedynie w świecie wirtualnym potrafiłam być szczęśliwa. Bo tylko tam lubiłam tak naprawdę być.
Zawsze miałam wrażenie, iż zewnętrzy przekaz mojej osoby różni się od tego, kim czuję się wewnątrz. Tak, jakbym nie do końca potrafiła uzewnętrznić to, co mnie wyraża. Może w obawie, by nie zostało strywializowane bądź też na tapetę wzięte.

Zastanawiam się, kim dzisiaj jest dla mnie tamta dziewczynka z chmurnym wejrzeniem i ogryzionymi paznokciami. Ze starannie przez matkę wplecionymi we włosy kokardami.
Być może jeszcze nie dotarłam tak daleko.

--------------------

Post inspirowany tym, co dzisiaj u Róży. Czy pisanie o "samotnym dzieciństwie" należy do kategorii zanadto prywatnej, by się na to kusić? Może tak, a może wcale nie. Wszystko zależy od tego, jak do tematu podejdziemy. Jeżeli natomiast ktoś poczułby się z lekka zakłopotany moimi szczerymi wywodami - to tylko jego problem. O ile bowiem na co dzień wyznaczam sobie pewne ramy - tak, by nikogo nie urazić - w tym akurat przypadku to tak nie działa. Mój blog - moje prawo do ekshibicji. Uwielbiam to. Widać, drzemią we mnie nieprzebrane pokłady egocentryzmu.

59 komentarzy:

  1. Wniosek: bylas normalnym dzieckiem! Dziecko nie uswiadamia sobie samotnosci, dopiero z perspektywy, w zaleznosci od ulozenia sie zycia, oceniamy swoje dziecinstwo... orzekamy swoje sklonnosci do samotnosci. :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z perspektywy oceniam swoje dzieciństwo jako szczęśliwe. I nieszczęśliwe zarazem. Czasem trudno to rozgraniczyć:).

      Usuń
    2. Trudno rozgraniczyć bo to jednak, to dzieciństwo, trwa dlugo i mieści w sobie normalne życie z radosciami i smutkami. Tak jak i reszta życia. :)))) Dziecko zyje tylko tu i teraz bo nie zna jeszcze innych, późniejszych lat: mlodosci, wieku dojrzalego i przejrzalego trochę...

      Usuń
    3. Wiele z tych rzeczy przenosimy w wiek dorosły. Przeważnie funkcjonują potem w przetworzeniu.

      Usuń
  2. Ja zas zawsze tesknilam za rowiesniczym towarzystwem, bo dziecieca samotnosc wsrod doroslych mialam w domu na codzien...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, jak to każdy tęskni za tym, czego sam nie doświadczył:)).

      Usuń
  3. To chyba oczywiste, ale gdy patrzę na Dziewczynkę z fotografii bardzo mi pasuje do niej opis obok... Tak się w tej głowie wiele dzieje, choć tak skromniutko stoi z kwiatkami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj widac na tym zdjeciu, ze chcialas aby ci dali swiety spokoj.
    Moje najgorsze wspomnienie z dziecinstwa to wizyty u prababci, ktora myla mi buzie mydlem. Nie dosc ze wypalalo mi oczy to jeszcze przez pol dnia mialam skore sciagnieta. :P I jakos tak bylo, ze czlowiek ani smial uciec czy zaprotestowac. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak; pragnienie świętego spokoju towarzyszyło mi w sposób spektakularny niemal:)).
      Ja najbardziej nie lubiłam, gdy któraś z ciotek chciała mi coś zetrzeć śliną. Nawet, jeśli moją własną:)))

      Usuń
  5. nie jestem zakłopotana :-)
    Ze swojego dzieciństwa wyniosłam całą masę kompleksów, z którymi raczej już umrę ;-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z takimi kompleksami z dzieciństwa musimy nieraz się zmagać przez bardzo, bardzo długi czas.
      A może ogłosimy bunt i pozbędziemy się ich wszystkich hurtem?:)))

      Usuń
    2. jeszcze do tego nie dorosłam :-)

      Usuń
    3. To tylko kwestia czasu. Niekiedy, po przekroczeniu jakiejś bariery, dzieje się to w tempie piorunującym:).

      Usuń
  6. brakuje mi znakow zapytania
    w ostatnich zdaniach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Probuje doszukac sie w swoim dziecinstwie samotnnosci,ale nie udaje mi sie to za bardzo, brat i dwie kuzynki, wszyscy mniej wiecej w tym samym wieku, wiec ciagle razem. Samotnosc odnalazlam i pokochalam w wieku szkloly sredniej a potem na studiach samotnosc we dwoje z najwspanialsza przyjaciolka. Teresa

      Usuń
    2. Rybciu, po namyśle stwierdziłam, że jednak mi ich nie brakuje:)).

      Usuń
    3. Tereso, taka samotność z wyboru może być najwspanialszym przeżyciem, zwłaszcza zaś w młodości.
      Zawsze wybierałam takie książki, które traktowały o dzieciach samotnych i ich poszukiwaniach prawdziwej przyjaźni. Takie, które zaludniały moją wyobraźnię.

      Usuń
    4. Errata, ja byłam pewna, że Ci nie brakuje
      ale to są zupełnie inne zdania
      ze znakami
      i bez:)

      Usuń
    5. Tak, zgadzam się, że inne. I ja właśnie chciałam takie bez.
      Miałaś jednak rację, mimo, iż miały to być pytania retoryczne - te zaś nie muszą być zakończone pytajnikiem - rzeczywiście nasuwały się pewne wątpliwości.
      Nieznacznie przeredagowałam pierwsze z tych zdań i teraz - jako, że zdaniem pytającym jest część podrzędna - znak zapytania już nie obowiązuje.

      Usuń
  7. Zdjęcie trafnie odzwierciedla to, co napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam. Całe szczęście, że miałam je akurat pod ręką:).

      Usuń
  8. Również zakłopotana się nie czuję :)
    Dziwne nie jest, że miałaś swój wewnętrzny świat, swoją samotność, w której najlepiej się czułaś. A wielu z nas nie wywala na wierzch swojego prawdziwego Ja, bo ....tak. Z różnych powodów, głowny to obawa przed, jak to napisałaś strywializowaniem. I trzeba z tym jakoś żyć ;)
    A zdjecie bardzo fajne :) Mimo chmurności na Twoim obliczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponoć byłam dosyć pochmurnym dzieckiem. Nie wszystkim się to podobało. "Starym Ciotkom" na pewno nie:)).
      Czasami trzeba chronić swoją prywatność przed spospoliceniem:).

      Usuń
    2. :))) na pewno "Starym Ciotkom" się nie podobało, bo przecież dziecko musi być non stop uśmiechnięte i radosne. Bo co ono za problemy ma ....

      Usuń
    3. Im to się z zasady nic nie podobało.

      Usuń
  9. Za wieloma rzeczami tęskniłam...ale myślę, że najbardziej za spędzanie czasu z mamą, która dużo pracowała, a ja chciałam, żeby była tylko moja;)
    Dla mnie pisanie o bardzo prywatnych rzeczach, to duża odwaga! Lubię czytać posty ma które chyba sama bym się nie odważyła...jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, do tego trzeba nabrać trochę dystansu. Wiesz, ja również bardzo tęskniłam za mamą. Jednak po krótkim czasie mi to przeszło, ponieważ byłoby to waleniem w mur. Dziecko przestaje tęsknić, jeśli zdaje sobie sprawę, że to nic nie pomoże. Jakoś o tym zupełnie zapomniałam, dopiero Twój komentarz mi to uzmysłowił.
      Kto wie, czy nie pokuszę się o osobny post na ten temat. Dzięki:).

      Usuń
  10. Wychodzi na to że przepychanki z młodszym bratem powinienem zaliczyć do kategorii szczęści.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Inteligentna buzia i bardzo stylowy płaszczyk:) Też nosiłam warkocze i kokardy,zaplatała mi je zazwyczaj babcia,bo mama była w pracy.Rozumiem Twoje dziecięce tęsknoty, miałam podobne,zresztą ja do dziś jestem raczej"osobna":)
    pozdrawiam,Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inteligentna? Zawsze cenił to mój Tata. Ale ja i tak wolałam, żeby była ładna. Niestety...
      Chyba nadal mi tak zostało. Uroda jest jednym z moich priorytetów. I wcale mi tego nie wstyd:).

      Usuń
  12. Nie mogę przestać patrzeć na zdjęcie. Jest niesamowite. Uwiodło mnie.
    A ja, rasowy introwertyk, nie znam uczucia samotności. Samotność jest dla mnie ostoją.
    Znam oczywiście uczucie tęsknoty za kimś, odrzucenia, braku bliskości, ale nie znam samotności.
    Jako nastolatka poczułam to coś o czym (chyba) piszesz. Dojmujące odczucie odmienności, które na początku było przerażające, a które z czasem zaakceptowałam. Trwało latami i spokojnie zniknęło. Już nigdy nie chciałabym się tak czuć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo taka myśl może przerażać. Świadomość odrębności sprowadza na człowieka poczucie izolacji. Nie każdy dorosły jest w stanie to znieść, a co dopiero człowiek bardzo młody, dziecko nieledwie. Lecz ...co nas nie zabije, to nas wzmocni, to jest ta dobra wiadomość:).

      Usuń
  13. Urzeklo mnie to zdjecie, ja taka wlasnie mine mam nawet na zdjeciu od Pierwszej Komunii robionym przez zawodowego fotografa, ktory uprzednio prosil kilkakrotnie "usmiechnij sie".
    Ale kuzwa do czego ja sie mialam usmiechac? :)))))
    Od malego mialam poczucie nieprzystosowania i niepasowania, ani do rodziny, ani do miejsc, w ktorych przyszlo mi zyc... mozna powiedziec, ze wszystko mnie od malego wkurwialo i tak juz zostalo:)))
    Mimo tego, ze na samotnosc fizyczna nigdy nie moglam narzekac, bo jakims cudem rowiesnicy obu plci ciagneli do mnie tuzinami, to ja i tak czulam sie albo znudzona ich towarzystwem albo przynajmniej niespelniona.
    Moze wlasnie dlatego tak latwo przyszla mi emigracja, bo przeciez tam nie zostawilam nic za czym moglabym tesknic?
    Nie mam tam miejsc, do ktorych chce wracac, nie mam ludzi, ktorych chce odwiedzac.... moze wstyd sie przyznac, ale wlasna rodzina mnie nudzi dokladnie tak jak 50 lat temu.
    Wysiadam z samolotu i na czole pojawia sie mars, ktory sobie tam kwitnie az do czasu powrotu do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z moim "komunijnym" nie inaczej:).
      Najwidoczniej obie nie pasowałyśmy do swoich czasów i miejsca, w którym wypadło nam żyć. Nie docenili nas, nicponie jedni, ot, co! Ty przynajmniej zmieniłaś lokal i teraz masz "wzięcie" jak indyk W Święto Dziękczynienia (jak to mówią). A ja, cóż...nie przesadza się starych drzew (jak to mówią):))

      Usuń
  14. Miałam dwójkę rodzeństwa z rodzicami kontakt był ... hm? mały. Zatopiona w książkach i w swoim własnym świecie byłam w dzieciństwie i młodości. Ale też mam dwa zdjęcia które ilustrują decyzję jaką podjęłam w dzieciństwie, jedno z rodzeństwem i moja ponura buzia, nie smutna ale właśnie ponura kilkulatki i potem drugie ze dwa lata później, buzia uśmiechnięta, obejmująca rodzeństwo sporo młodsze ramionami, taką decyzję podjęłam.
    Dziś? :)) Mam swój świat dalej, kocham książki, Naturę i zwierzęta, do siostry dzwonię ... bardzo czasem, mieszka rzut beretem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami nie mamy innego wyboru, jak tylko zaakceptować stan rzeczy, który niejako jest nam z góry narzucony. Nie mamy wpływu na to, jaki jest na starcie, lecz mamy wpływ na to, jak do niego podejdziemy.
      Zawsze żałowałam, że nie jestem jedynaczką. Wyobrażałam sobie, że wtedy cała uwaga rodziców skupiona byłaby na mnie. Po latach dotarło do mnie, że dopiero wtedy to byłby prawdziwy koszmar:)).

      Usuń
  15. Jak sobie wspomnę swoje dzieciństwo to... uśmiecham się, a jakaś słodycz zalewa mi wnętrze. Nie miała babć, dziadków, miałam tatę, wujka, starszą siostrę i .. dwie mamy. Rodzicielkę miałam prawie zawsze /pracowała w domu/ , ale tę drugą mamę, /siostra mojej mamy, moja chrzestna/ kochałam chyba bardziej, miałam z nią lepszy kontakt i codziennie u niej bywałam. Nie miała własnych dzieci, mnie traktowała jak córkę. Z siostrą nie było nam po drodze, aż do momentu pojawienia się na świecie jej córeczki, która też... ma dwie mamy, też jestem jej chrzestną i też nie mam własnych dzieci - historia się powtórzyła.
    Pozdrawiam Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jak to czasem historia lubi się powtarzać:). Przynajmniej jest jakaś miła konkluzja w Waszej sytuacji. Często ciocie mają z nami więcej wspólnego, niż matki. One bywają zapracowane, zresztą brak im dystansu do własnych pociech. Ja mam ciocię starszą tylko o 11 lat i bardzo się ze sobą przyjaźnimy.

      Usuń
    2. Miałam niespełna 18 lat, jak druga mama odeszła - miała tylko 49 lat. Gdyby nie Ona... być może nie było by mnie na świecie - to dla Niej rodzice zdecydowali się na drugie dziecko.
      Smutne, ale prawdziwe.
      Ania

      Usuń
    3. Takie przeżycie potrafi zapaść nam w pamięć.

      Usuń
  16. Errato,ja na każdej fotce z dzieciństwa,mam chmurne spojrzenie,nawet na komunijnej...Twój post zmusił mnie także do zastanowienia się,dlaczego nie uśmiechałam się..Ubóstwialam.i nadal b.kocham swoją Mamę,ale Jej wiecznie nie było..praca 8g a tez b.czesto zostawala po godzinach,albo przywozila maszynę do pisania do domu by przepisywać na zlecenie prace magisterskie(lata 80 i koniec 70),w soboty jeszcze chodzila do sądu,by dorobić jako ławnik.Takie byly czasy,nie przelewało się i rodzice,a szczególnie Mama chciala aby w domu niczego nie brakowało..co z tego ,ze w 81 był"Rubin",jak mi ciągle brakowalo Mamy..W niektore soboty,kiedy mogla byc w domu,czulam sie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie...
    Erratko,u Ciebie byly te starsze ciotki,które dolowaly swoimi gadkami,a u mnie porównywanie do mojej kuzynki "bo ładniejsza..bo wyglada jak Scarlet(chyba,ze cos pomyliłam)z "Przeminelo z wiatrem",bo lepiej sie uczy,bo jest szczuplejsza...Wujek "starszy"-brat babci serwował mi takie "komplementy"...
    Na szczęście:p,teraz kuzynka nie jest szczuplejsza ode mnie,ani nie wygląda jak Scarlet :pppp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również, podobnie, jak TY byłam dzieckiem z kluczem na szyi. Moja mama była kobietą aktywną zawodowo. I nie tylko zawodowo, towarzysko również. Pamiętam, jak zazdrościłam koleżankom ich niepracujących matek. Takich zwykłych, zabiedzonych kobiet z rękami umączonymi po łokcie, w przybrudzonym fartuchu i łapciach.
      One za to zazdrościły mi mojej młodo wyglądającej i eleganckiej mamy, która była jak rajski ptak wśród wróbli.
      Potem już tylko cieszyłam się, że mam wolność i niezależność - które przecież tak naprawdę znaczą dla mnie najwięcej.

      Usuń
    2. O tak,tak klucz na szyi (pamiętam ten sznurek :-)Dokladnie,zazdrościlam koleżankom tego samego,co Ty...Dodam jeszcze,że nienawidziłam swojego przedszkola,gdzie kucharki laly nas szmatami i drwiły z dzieci (szczególnie po tym obowiązkowym spaniu po obiedzie,kiedy czesto ,gęsto dzieci zasypialy pod koniec wyznaczonego czasu na spanie).i ta kawa zbozowa z mlekiem,albo przeobrzydliwa bawarka ...
      Pamietam,jak podczas wakacji to stare przedszkole bylo zamkniete i bylam zapisana do innego,a tam tak bardzo mi sie podobało,pani brala dzieci na kolana,czytala bajki,byly nowe zabawki i nie bylo przymusowego leżakowania...Po wakacjach(pamiętam jak blagalam Mame,ze chce tam zostać)musialam do starego wrocic..Prosty powod,stare bylo oddalone o rzut beretem od bloku,w którym mieszkaliśmy,a nowe o dobre 3km..a wtedy rodzice nie mieli samochodu...
      Kiedy juz bylam taką podrosnieta nastolatką i zaczelam sluchac osyrzejszej muzy,moja Mam wcale mi tego nie zabraniala,w przeciwieństwie do mamy mojej kolezanki z bloku:-)

      Usuń
    3. O i jeszcze wycieranie buzi śliną.....jak juz wspimnialas w odpowiedzi do Loli,horror....i drugi, kremowanie buzi kremem nivea podczas zimy,niby nic takiego,ale zawsze mnie to bolało,bo Mama robiła ten "zabieg"w pośpiechu i nie cierpiałam tego "wklepywania"

      Usuń
    4. Ja dodatkowo nie cierpiałam zaplatania włosów. Tego nieuniknionego szarpania i naciągania niesfornych kosmyków:).
      Bawarka! To jest to, co moja mama upodobała sobie najbardziej. Nawet moje dzieci używały wymyślnych sposobów, żeby wyprowadzić babcię w pole:)).
      Nam, jako nastolatkom nie pozwalano słuchać prawie żadnej muzyki. To znaczy, takiej własnej muzy.
      Czy możesz sobie wyobrazić, że ja dopiero jako dorosła osoba poznaję muzykę swojej młodości?

      Usuń
    5. Erratko,jajca sobie robisz z tą muzyką?Matko....i "Trójki"też nie mogliście sluchać?To ja jako 10 latka siedzialam przyklejona w sobotni wieczór do "Kasprzaka"sluchajac Listy Przebojów...przeciez kochalo sie te wszystkie Europe,Bon-Jovi,później Depechów,stary dobry Maanam,czy Republikę,Kobranockę Chlopcy z Placu Broni-muzyka moich szczeniecych lat,potem w szkole średniej szał na Nirvanę,Alice in Chains,Gunsow,a jeszcze poźniej metal i pochodne...no i znajomi którzy podrzucali fajne rzeczy do posluchania...zresztą fascynacja i milość do muzyki dostala do tej pory,mąż jest dużo wiekszym maniakiem i to on oświecił mnie dodatkowo jeszcze w powyższym temacie...Errato,poszukuj,sluchaj...to niezwykly świat,dźwięków emocji....na to nigdy nie jest za późno:*

      Usuń
    6. Takie są m.in. "uroki" dużej rodziny. Nie wszyscy mogą w tym samym czasie skorzystać z różnych dóbr. W tak licznym gronie czasem trudno dojść do porozumienia w kwestii upodobań. W dzisiejszych czasach problem praktycznie nie istnieje, każdy ma słuchawki i może bezkolizyjnie realizować swoje muzyczne zachcianki:).
      Ja nawet widzę dobre strony tamtej sytuacji. Nie jestem ograniczona jakimś konkretnym gatunkiem - wszystko jest dla mnie nowe i świeże.

      Usuń
  17. Ta dziewczynka ze zdjęcia jest bardzo zamyślona, widać, że w jej głowie nie roi się zabawa, tylko zajmują ją poważne rozważania, że zajmuje się swoim własnym światem.
    Ja z kolei jako jedynaczka dość często spędzałam czas i organizowałam sobie zajęcia twórcze właśnie samodzielnie, bo samotnie się wtedy za bardzo nie czułam.
    Ciesz się, że miałaś tak dobrą opiekę, chociaż za to łajanie to bym ciotko nakładła .... tentegoten :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ciotkom to należałoby się! Cóż z tego, że robiły to wszystko w tak zwanej dobrej wierze - takie były czasy i takie ich wyobrażenia o wychowaniu dzieci. Jednak pamięć pozostaje. Chociaż oczywiście już przepracowana, tak, że spoko.:).
      W dzieciństwie miałam również mnóstwo przyjaciółek, o których jeszcze na pewno kiedyś napiszę.

      Usuń
  18. Errato, miło cię poznać troszkę lepiej. Nie przekroczyłaś żadnych granic pisząc ten tekst, nie wiem po to te tłumaczenia na końcu. Dzieciństwo- trudny temat. Mam go przerobiony i wiele zrozumiałam. Już nie dziwię się czemu tak się czułam, jak się czułam... Przecież żyłam w fikcji. Nie napiszę o tym, żeby nie urazić mojej mamy, bo ona zagląda na mój blog.
    Fajna jest ta chmurna dziewczynka na zdjęciu. Lubię ją i czuję z nią więź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli mama zagląda na Twój blog, to możesz uważać się za szczęściarę.:) Moja rodzina nie ma do tego zacięcia. Ani cierpliwości, jak mi się wydaje. Właśnie przyszło mi na myśl, że powinnam napisać osobny post o swojej mamie. A teraz Twój komentarz potwierdził moje przemyślenia. Niestety, ja również obawiam się popełnić nielojalność wobec swojej rodzicielki. Nawet jeśli ona tego nie przeczyta. Chociaż, jeśli się postaram, mogę napisać to w taki sposób, żeby nikogo nie urazić. Ty też potrafiłabyś. A może, skoro obawiasz się u siebie, to napiszesz u mnie?:)) Wszak ostatnio w blogosferze praktykuje się tak zwane "wpisy gościnne".

      Usuń
  19. Zrozumienie dlaczego nie lubię swojego dzieciństwa zajęło mi ponad 40 lat. Zrozumiałam, wybaczyłam, ale pewnych rzeczy nie da się nadrobić lub cofnąć.
    Fajne zdjęcie, robi atmosferę:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wprawdzie, owszem, nie da się nadrobić, jednak można obejść to "sposobem". Nigdy nie przestanę próbować:). Ty tej nie przestawaj, Wieprzu*.

      Usuń
  20. już dawno zrozumiałam, że żeby móc czuć się bezpiecznym, pewnym siebie i wartościowym człowiekiem, trzeba poukładać swoje dzieciństwo. w głowie, po cichu lub na głos. pogadać ze swoim wewnętrznym dzieckiem, które cały czas w nas siedzi i zawsze będzie siedzieć. utulić jeżeli trzeba i wybaczyć czasami błędy.
    przecież Ty dalej masz poobgryzane paznokcie i kokardy we włosach....tak wirtualnie oczywiście :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogadać ze swoim wewnętrznym dzieckiem - cudownie to ujęłaś.
      Dziś paznokcie ogryzam tylko i wyłącznie podczas emocjonującego meczu, ewentualnie filmu:). A i to nie tak "do kości", tylko odrobinę z długości, zamiast obcinania. Potem opiłowuję.
      Nie lubię oglądać starych zdjęć i filmów z dzieciństwa. Może jednak warto się przemóc - właśnie po to, by przytulić tamto dziecko.

      Usuń
    2. ja też kiedyś nie lubiłam na siebie patrzeć aż nauczyłam się kochać, akceptować i szanować siebie i swoje wewnętrzne dziecko. pozwoliło mi to z większą odwagą wyjść do ludzi :)
      pozdrawiam :D

      Usuń
    3. Muszę więc jeszcze troszkę nad tym popracować:)).

      Usuń