Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Pan Kazimierz

Napisz o Zelatorze, prosi mnie już od rana Dziecię. Niechaj więc będzie.

Dzisiejsza niedziela, zwana przewodnią albo Białą, od roku 2000 obchodzona jest jako Niedziela Miłosierdzia Bożego. Dzień ten zawsze już będzie mi się kojarzył z postacią pewnego, od dawna już nieżyjącego, człowieka. W wieku nastoletnim byłyśmy z siostrą gorliwymi działaczkami na rzecz ubogich, brałyśmy czynny udział we wszelkiego rodzaju akcjach charytatywnych. Zbieranie używanej odzieży, sporządzanie i roznoszenie paczek żywnościowych na święta oraz inne tym podobne. Pewnego razu, usłyszawszy o organizowanych w naszej diecezji rekolekcjach charytatywnych odbywających się w gdańskim seminarium, poprosiłyśmy proboszcza o skierowanie. Ten zaś, urzeczony pomysłem, pochwalił nasze dobre serduszka. Takim to sposobem znalazłyśmy się w świecie zabytkowych krużganków, tajemniczych, pachnących wilgocią pomieszczeń, przede wszystkim zaś poczułyśmy się adeptkami archaicznych nieledwie rytuałów. Innymi słowy, miałyśmy niepowtarzalną okazję pobyć w zupełnie odmiennym świecie. Atmosfera ćwiczeń duchowych oraz wykłady prowadzone przez największe kościelne "sławy" - wszystko to sprawiło, że po przyjeździe do domu świat zewnętrzny wydał nam się płaski i nijaki. Trudno nam było odnaleźć się w tej trywialnej, naszym zdaniem, rzeczywistości. Dużym wsparciem okazał się wtedy nowo poznany, samozwańczo zaproszony przez nas do rodzinnego domu, człowiek - Pan Kazimierz. Dziś takie postępowanie byłoby wręcz niepodobieństwem, wtedy funkcjonowało w najlepsze. Był to mocno już starszawy człowiek, plasujący się w przedziale wiekowym pomiędzy naszymi rodzicami a dziadkami. Otóż pan ów, zajmujący się zelowaniem - lecz nie butów tylko tajemniczek różańcowych - był ponadto gorącym propagatorem Bożego Miłosierdzia, o którym raczej niewiele się wówczas mówiło. Pan Kazimierz, imiennik naszego Taty, w krótkim czasie stał się przyjacielem domu. Bywało, że gościł u nas w każdą kolejną niedzielę, opowiadając nie tylko o sprawach religijnych ale i o swoim życiu. Ponoć zawsze marzył, żeby zostać księdzem; tymczasem uwzięła się nań pewna pani, urabiając go tak długo, aż zyskała swoje. Ożenił się i spłodził z nią siedmioro dzieci. Po czym zgodnie z powiedzeniem, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, rozpoczął objazdy po kościołach i placówkach religijnych. Utrzymywał też, że ukazała mu się sama Matka Boska. Nasz Tata traktował go z lekceważeniem a nawet z przekąsem podkpiwał sobie z jego widzeń i objawień. Porównywał go czasem do wielebnego Higginsa - jednej z postaci powieści Dickensa. W niczym to jednak nie umniejszało naszej sympatii do starszego pana. Mama zawsze gościła go jak ważną osobistość, przygotowując smaczne obiadowe dania. Trwało to wiele następujących po sobie lat, Zelator brał udział w przeróżnych formach naszego życia. Pamiętam, jak zimą - a te bywały naprawdę mroźne - wszyscy kolektywnie jeździliśmy na łyżwach po zamarzniętym stawie. Pan Kazimierz ofiarnie woził na saneczkach naszego małego braciszka. Tata zaś, jak na rasowego "panikarza" przystało, ostrzegał nas przed kruchym (rzekomo) lodem. 

Jako że starszy pan wykonywał szlachetną profesję stolarza, mama uprosiła go by podjął się zabudowy naszego przedpokoju. Mieliśmy złe doświadczenia z fachowcami - już dwóch takich pobrało zadatek i nie pokwapiło się do pracy. Teraz więc żartowaliśmy sobie, jak to z Panem Kazimierzem będzie i czy potraktuje nas tak samo. Wynik okazał się połowiczny, bo wprawdzie prace nie zostały wykonane, lecz i zadatek pobrany nie został. - Widać taki z niego stolarz, jak z koziej d(...) trąba - skwitował lekceważąco Rodziciel. Odtąd, kiedy tylko pojawiał się nasz poczciwiec, tata cedził pod nosem - zzzzelator! Potem zaś ostentacyjnie wychodził z pokoju.

Nie raz i nie dwa żartujemy sobie dzisiaj dobrotliwie z Pana Kazimierza. A jednak wspominamy go z prawdziwym rozrzewnieniem - wieść gminna niesie, że udało mu się dożyć setki. To był naprawdę uroczy rozdział naszego życia. Młodego i beztroskiego, w błogiej nieświadomości zepsucia i upadku kleru. 

2 komentarze:

  1. Nie zdumiewa Cię ta niewiedza? Bo mnie aż boli moja ślepota i wieloletni klerykalizm mój...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtych czasach nie miałam najmniejszego powodu do podejrzeń. Zawsze stykałam się z duchownymi osobami najwyższej próby. Może i gdzieś tam na obrzeżach mojego obszaru byli jacyś ludzie niegodni, lecz nic mi o tym nie było wiadomo. Teraz też się nad tym wszystkim zastanawiam...

      Usuń