Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

piątek, 25 lutego 2022

Współczesne Termopile

Bartek Piaseczny

Maleńka wysepka integralna część Ukrainy na Morzu Czarnym o znikomym znaczeniu strategicznym. 

Wyspa Węży.

Kilkunastu żołnierzy. Praktycznie zero środków do obrony. Podpływa sowiecki okręt wojenny i wzywa do poddania się.

- To już koniec? - obrońcy między sobą.

I do kacapów

 - Idi w chuj, pierdolcie się !!! 

Egzekucja. Potężna salwa, wszystko zrównane z ziemią. Cala załoga zginęła.

Cześć ich pamięci !!!


Tekst Bartka Piasecznego na Facebooku poruszył mnie, a nawet wstrząsnął mną do głębi. Tak, wiem - zabrzmiało to jak truizm. Cóż jednak więcej mam powiedzieć i jakich użyć słów, aby to zobrazować? W dobie tej wszechobecnej dziś weryfikacji bohaterskich czynów, w obliczu zakwestionowania nawet tak oczywistej świętości jak Powstanie Warszawskie, wszelakie umieranie za ojczyznę nieledwie zdaje się anachronizmem. Gdyż bycie jako takie jawi się zbyt atrakcyjnym dobrem, by warto było bezsensownie nadstawiać karku za swój kraj. To nawet nie jest z mojej strony zarzut, tylko stwierdzenie faktu. To wszak zasługa długich lat pokoju w naszej strefie, jak również kwestia ogólnie pojętego dobrostanu społecznego. I owszem, brawo my!    

Lecz w każdej chwili można się spodziewać wywołania do tablicy i trzeba - jak się okazuje - być gotowym na egzamin życia. Ten ostateczny. I tych trzynastu Chłopców z Wyspy wężów zdało go celująco. Ten symbol nie zostanie zapomniany. Nigdy! 

Tylko dlaczego łzy nie mogą przestać płynąć... Podobnie jak przed laty na wieść o tragedii Kurska. (Kiedy pan Putin wolał się opalać w Soczi, miast stawić czoła katastrofie.) I tak jak styczniu 2006, kiedy to zawaliła się konstrukcja dachu na wystawie. O dziwo, nie z powodu ofiar z ludzi i gołębi, tak bardzo mną wstrząsnęło to, co w Czelabińsku.

sobota, 26 czerwca 2021

Kontrowersyjna Jackie Stallone

Z cyklu: Błaznowanie przy śniadaniu

Jak to już u nas w takich razach bywa, od słowa do słowa zeszło nam na Sylwestra Stallone i jego zmarłą w tym roku matkę, Jackie. Jak okazało się, Julian zupełnie nie kojarzył wyżej wzmiankowanej damy. 


Po oglądzie wizerunku, z właściwym sobie taktem i poczuciem logiczności spytał - a czy zdaniem krytykujących Jackie bez tych operacji wyglądałaby lepiej? Otóż nie w tym rzecz, prawda jest bowiem taka, że nikogo to nie interesuje. Nie jest istotne jak by wyglądała, a tylko żeby znała swoje miejsce i nie wychodziła z przypisanej roli. Bo - zdaniem bliźnich - starsza kobieta warta jest tylko tyle, ile korzyści można z niej wycisnąć. Tym jeno uzasadnić można jej dalszą egzystencję. Powinna robić swoje i nie pchać się na afisz. W przeciwnym razie wezmą na języki, wykończą hejtem, na taczkach wywiozą. I jeszcze w mediach taki tekst: Czyja matka tak się oszpeca? No właśnie, słowo klucz to tutaj "matka". Czyli potraktowanie funkcjonalne, nieledwie przedmiotowe. Redukowanie kobiety do roli matki albo babki - zazwyczaj tak się to odbywa. Moim natomiast zdaniem, każdy o własnym wyglądzie niechaj decyduje sam. Zaś rolą bliskich jest bezgraniczna akceptacja rzeczonego. 

- Ach - rozmarzyłam się - gdybym tak miała kasę której nie posiadam, jakże by pięknie było móc podążać taką drogą. Planować kolejne etapy upiększania, mieć kontrolę nad progresją wiekową.  Tak, ja doskonale wiem że to może uzależniać, ale już oczami duszy widzę ten finalny efekt łał! 

Tymczasem spieszę wszystkich uspokoić - jako że biedna jestem jak ta mysz kościelna, nie dla mnie botoks tudzież face lifting, żegnajcie też usteczka glonojada. 

To teraz już tak całkiem na poważnie. Podoba mi się ten przyjazny, ciepły, a przede wszystkim podmiotowy stosunek Sylwestra Stallone do matki. A jego brat, Frank, tak napisał po jej śmierci: Dziś rano bracia i ja straciliśmy matkę - Jackie Stallone. Była matką czwórki dzieci Tommy'ego, Sylvestra, Frankiego i mojej zmarłej siostry Toni Ann. To niezykła kobieta - codziennie trenowała, była pełna odwagi. Zmarła we śnie - tak, jak chciała. Trudno było jej nie lubić - była ekscentryczna i ekstrawagancka.

W tym miejscu powiem, że choć jej niektóre pasje są mi obce, to ona sama wzbudza moją sympatię. Bo ja zazwyczaj potencjalnie lubię niekonwencjonalnych ekscentryków - w opozycji do nudziarzy i poczciwców. I nie oceniam Jackie poprzez pryzmat niefortunnych operacji - jeśli już ktoś miałby się za co wstydzić, to  raczej autor tej metamorfozy, czyli chirurg (nie)estetyczny.

sobota, 19 czerwca 2021

Coś w rodzaju ogłoszenia parafialnego

Upał jest nie do zniesienia, głównie dlatego że tak mnie rozleniwia, podczas gdy tyle zaplanowanych prac na swoją kolej czeka. Renowacja mebli, pranie tapicerki i dywanu, naprawa elektryki w podwieszanym suficie, wymiana baterii w łazience, że o rozmrożeniu lodówki  już się nie zająknę. No właśnie, jak tę nieszczęśniczkę rozmrozić, Panie Prezydencie? Co tu prezydent ma do rzeczy, pewnie ktoś zapyta. Ano prawda, że nic a nic, tak tylko sobie błaznuję by zakłopotanie pokryć. Nie myślcie, że nie oglądałam tych filmików na YouTube, lecz one mówią o wszystkim, prócz najważniejszego: owóż gdzie do jasnej ciasnej znajduje się wyłącznik odcinający zasilanie lodówki Elektrolux w zabudowie meblowej (kto wymyślił to durne rozwiązanie w miejsce porządnej, wolnostojącej).  A tu jeszcze ten i ów mnie pyta, czemu nic nie piszę. Otóż nie mogę zebrać się w sobie, choć akurat brakiem czasu nie zamierzam się zasłaniać. Raczej zła organizacja rzeczonego tu się kłania. Dziś wprawdzie czas nam upłynął miło - na nieśpiesznym, rodzinnym grillowaniu. Jednak na horyzoncie już majaczą te nienapisane lecz zaplanowane posty, a mianowicie: 

1. Było ich trzech - historia przyjaciół uwikłanych w hazard.

2. Krótkie opowiadanie.

3. Post na temat przyjaźni damsko męskiej.

4. Wakacje mojego dzieciństwa.

5. Przemyślenia dotyczące okrucieństwa.

6. Spotkania - wpis bardzo dla mnie a' propos.

7. Trzej panowie R. - trzyczęściowa opowieść o ważnych dla mnie mężczyznach noszących cokolwiek już dzisiaj zapomniane imię na literę "R".

Ciekawi mnie, o czym Wy najpierw chcielibyście poczytać - piszcie w komentarzach albo na priv.

poniedziałek, 31 maja 2021

Nie tego się spodziewaliśmy

Wiele myśli w mózgownicy się kotłuje, tyle tematów na zrealizowanie czeka. Aż tu nagle zonk, bo nie żyje Lucynka. Dopiero przekroczyła trzydziestkę, wyszła za ukochanego mężczyznę, urządzała własne mieszkanie. Z nadzieją na przyszłość, na szczęśliwe życie - bez raka. Niedawno straciła wspaniałego, wspierającego ją tatę, a teraz ona sama... A taka była pogodna, dzielna, zaradna. Inteligentna, błyskotliwa i kreatywna. Ruszyła zbiórka na leczenie, ale już nie doczekała się. Bo jak tu żyć, Panie Premierze, jeśli refundacji leków zdolnych uratować życie - brak. Smutek, żal, zawiedzione nadzieje, zaprzepaszczone szanse. I co tu można więcej napisać - nie ma Jej z nami już.

sobota, 29 maja 2021

Tak zwane "ludzkie" tarapaty

Julia, samotna matka siedmioletniego, niepełnosprawnego Franka, od czasu rozwodu utrzymuje ciepłą relację ze swoją byłą teściową, Haliną. Starsza, schorowana pani, jest emerytowaną nauczycielką i stara się brać czynny udział w rehabilitacji wnuczka, organizując mu zajęcia sensoryczne oraz quasi szkolne. Cieszy się szczerą sympatią swojej byłej synowej, która z kolei zawsze chętnie służy każdą pomocą, jaka tylko jest w jej gestii. Odśnieżanie terenu wokół posesji, większe zakupy, transport na badania, czy też prace w ogródku nie stanowią dla Julii problemu. Halina i mieszkająca z nią córka, Sylwia, opiekują się Frankiem, podczas gdy Julia uczestniczy w próbach orkiestry albo udziela prywatnych lekcji gry na instrumencie. Choć, prawdę powiedziawszy, ciocia chłopca robi to niechętnie, zwykle pod nosem mamrocząc nieprzychylne uwagi. Czyżby tytułem resentymentu? Tego dnia Julia umówiona była z Haliną na wykonanie prac ogrodowych - miała zakupić i obsadzić rabatkę begoniami. Przed wyjściem do sklepu spontanicznie - a może i niezbyt roztropnie - podzieliła się swoją radością. Mój chrzestny podarował mi cyfrowe pianino - powiedziała z entuzjazmem. Starszą panią dosłownie zatkało z wrażenia. Wszak nie dalej niż dwa tygodnie temu matka kupiła dziewczynie nowszy model samochodu. Pojazd, rzecz jasna, to produkt pierwszej potrzeby, ale pianino - nawet jeśli nie fanaberia - to już przynajmniej zbędny luksus. Po chwili, nie patrząc synowej w oczy, wypaliła: to teraz trzeba powiedzieć chrzestnemu, aby kupił Frankowi trampolinę do ogródka. No i chyba oddasz Michałowi jego keyboard, skoro masz pianino? Julia wprost zaniemówiła. J e j chrzestny zobligowany do kupna tej trampoliny? Przecież Franek również ma chrzestnego, że o własnym ojcu nie wspomniawszy. Poza tym nie wyobrażała sobie, że jej były mąż zażąda zwrotu instrumentu, wiedząc jaką frajdę sprawia ich synkowi gra na tych klawiszach. (I rzeczywiście, nie ośmielił się nawet słowem o tym zająknąć, a zaległości w alimentach tłumaczył "energetycznym zablokowaniem finansów". Taki to już z niego nawiedzony adept kolejnego guru.) Zniesmaczona i cokolwiek zmieszana Julia wymknęła się po kwiaty do sklepu. W drodze zadzwoniła do swojej matki, aby podzielić się zmartwieniem. Marta, matka dziewczyny, omal zakrztusiła się ze śmiechu na wieść o tym niewypale Haliny. Uspokoiła córkę, starając się dodać jej animuszu. Ta bowiem poważnie była zaniepokojona wizją konfliktu ze swoją lubianą i pomocną byłą teściową, której nawet nie traktowała jak "byłą". Masz pełne prawo do posiadania pianina, ponieważ jesteś najlepszą, najtroskliwszą matką dla Franka i choćby z racji samotnego macierzyństwa powinnaś mieć odskocznię od codziennych obowiązków. Należy ci się odrobina czasu tylko dla siebie, a spożytkujesz go w sposób wartościowy, doskonaląc artystyczny warsztat. Nie bierz zbytnio do serca impulsywnego wyskoku teściowej, to w gruncie rzeczy dobra, oddana wnukom kobieta. Po czym obydwie, matka i córka, doszły do wniosku, że górę wzięły tutaj matczyne uczucia i po prostu czara się przelała. Uśmiały się jeszcze z tej niefortunnej propozycji zwrócenia keyboardu. Teraz widać, jak to bliższa ciału koszula - stwierdziła Marta - o dziwo, tym razem Halina jakoś się nie troszczy o atrakcje Franka, za to bardziej o profity syna. To akurat zdaniem Marty było całkiem naturalne, bowiem dziecko to połowa naszego jestestwa, podczas gdy wnuk, to jedynie ćwiartka. Tymczasem sprawy miały się następująco. Od czasu rozwodu Michał, syn Haliny, nie dość że nie płaci alimentów, to nie wywiązuje się z ojcowskich obowiązków. Nie odwiedza synka ani nie bierze do siebie w weekendy, jak było w umowie. Twierdzi, że nie może podjąć stałej pracy, ponieważ komornik "siedzi mu na ogonie". I to - jego zdaniem - wyczerpuje temat. Gwoli ścisłości i przed rozwodem niezbyt się udzielał rodzicielsko; w dodatku uwikłał Julię w swoją osobistą spiralę zadłużenia. Aż nareszcie powiedziała - dość!

Po przyjściu ze sklepu szczęśliwie okazało się, że teściowa ochłonęła już z emocji i reszta wizyty upłynęła w spokojnym nastroju. Może zdała sobie sprawę, że nikt inny jak tylko jej własne dziecię ponosi odpowiedzialność za ewentualne niedostatki mogące być udziałem chłopczyka. I to pod adresem syna powinna kierować sugestie i żale związane z zakupem tej nieszczęsnej trampoliny.