Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

niedziela, 4 września 2016

O szczęściu

Szczęście to moja zgoda na mnie - twierdzi znana psycholożka, Katarzyna Miller.
Być może tak właśnie jest. Przynajmniej to jedna z licznych koncepcji.
Wygląda więc na to, że nie dałam sobie jeszcze całkowitej zgody na bycie mną - cokolwiek to znaczy.
Czyżbym do tej pory nie wiedziała, iż takowej zgody należy sobie udzielić?
Albo też stąd się bierze opóźnienie mej decyzji, że nie mam bladego pojęcia, na co konkretnie tak szczodrze zgodzić się powinnam. Innymi słowy, zachodzi obawa, iż nie do końca jeszcze siebie znam.
Z czego to wynika i czy kiedyś wreszcie uda mi się tego dociec? Bo jeśli - jak się mawia - tu jest pies pogrzebany, kto wie, może już za niedługo to osiągnę. Powie ktoś - późno.
Zgadza się, lecz w rzeczonej kwestii lepiej późno jest, niż później albo nawet wcale.

30 komentarzy:

  1. ale czy zgoda na siebie zawiera automatyczną akceptację całej siebie?
    z wadami, z którymi walczę?
    i się na nie nie zgadzam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że tak. Co nie oznacza zamknięcia tematu i zobowiązuje człeka do dalszej pracy nad sobą:)

      Usuń
    2. ale takie postawienie sprawy może kusić do powiedzenia sobie i innym - jestem jaka jestem


      Usuń
    3. A może zgoda na siebie to po prostu uznanie w prawdzie swoich słabości. Przyjęcie do wiadomości faktu, że nie jest się idealnym. Co wcale nie oznacza zgody na słabości. Ale nie da się pracować nad sobą jeśli się swoich słabych punktów nie zna. I w takim ujęciu wiem nie tylko jaki/a jestem ale też wiem jaki chciałbym być, nad jakimi cnotami pracować powinienem/powinnam, jakie wady mi w tym przeszkadzają.
      A pokusa jest tylko pokusą. Zawsze są jakieś pokusy. I chodzi o to by im nie ulec :).
      Myślę, że powiedzenie "jestem jaka jestem" z intencją "mam takie i takie wady i nie zamierzam z nimi nic robić" jest w gruncie rzeczy cofaniem się...

      Usuń
    4. Jestem przekonana, iż tu nie chodzi o spoczywanie na laurach. Jestem "taka jaka jestem" nie oznacza, że jestem wadliwa. W moim rozumieniu raczej to, z jakiego pułapu startuję.

      Usuń
    5. No o to mi chodziło. Że to nie ma chodzić o spoczywanie na laurach. A świadomość własnych niedostatków nie ma w moim rozumieniu nic wspólnego z "wadliwością". To jest po prostu realizm - świadomość pełnej prawdy o sobie.

      Usuń
    6. A nawet jeśli jestem wadliwa, to co? Każdy musi być idealny? A co to właściwie oznacza idealny? Co oznacza wadliwy? Przecież dla każdego to będzie coś innego. Ja uważam że zgadzanie się na siebie oznacza życie zgodnie z prawdą, jeśli wnerwiają mnie jakieś rzeczy lub ludzie z jakiegoś powodu to nie będę tego ukrywać, mam prawo być wnerwiona. Moje szczęście zależy ode mnie samej, a w dużej mierze od mojego dobrego samopoczucia. Chciałabym być na przykłąd piękna i szczupła. Chuda wręcz. Taka jaka kiedyś byłam. Robię wszystko co mogę i wciąż chuda nie jestem. To doprowadza mnie do frustracji i płaczu. Ale czy warto płakać że się nie jest tym kim się wymarzyło? Samodoskonalenie nie zawsze przynosi szczęście, zależy z czego wynika. Uczę się dla siebie czy dla kogoś? Najczęściej niestety dla kogoś, lub po coś. Dlaczego uczymy się języków obcych? Bo chcemy? Nie. Bo moga się nam do czegoś przydać. Szczęście według mnie polega na akceptacji siebie i swoich własnych wartości, swpich własnych niedoskonałości i swoich własnych wad. Swoich i cudzych. Nie muszę lubić wszystkich. I wszyscy nie muszą lubić mnie.

      Usuń
  2. szczesliwy anonimowy4 września 2016 15:21

    Nie wiem czy zaakceptowaniem siebie szczescie sie osiaga ale zawsze to ulatwia zycie z soba i innymi.
    Gdy sie cos traci to czlowiek uswiadamia sobie jaki byl wczesniej szczesliwy. Gdy sie trudnosci z nowym zaczynaja to czlowiek uswiadamia sobie jaki byl wczesniej, bez tych zmian, szczesliwy. Gdy czlowiek sobie uswiadomi, ze juz nic wiecej nie potrafi uzyskac to zaczyna odczuwac szczescie istnienia mimo wszystko.
    Niektorzy nigdy nie poznaja siebie, bo nie chca i sa dlatego szczesliwi. :D
    Kiedy czlowiek nie czuje sie nieszczesliwym to ... to juz dobrze, nie musi nawet dazyc do akceptowania siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak trochę na zasadzie "szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie..."
      Coś w tym jest. Tylko nie jestem pewna, jak to jest z tym szczęściem z samego faktu istnienia. Może po prostu jeszcze nie doszłam do tego punktu programu:)

      Usuń
  3. Szczęście dla mnie to świadomość bliskości Boga, bliskości Dobra i z tego faktu płynące poczucie bezpieczeństwa nawet w niekorzystnej dla mojego ego sytuacji.
    Jak się "omsknę" w inna stronę to poczucie szczęścia pryska.
    Trzeba pilnować światła nad głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak byłoby z pewnością najlepiej. Nie każdy ma taki ogląd, niestety...

      Usuń
  4. Szczęśliwa - bywam. Mimo że z akceptacją siebie mam spory problem. Dla mnie szczęście to poczucie, że jestem, że świat oferuje mi swoją substancję, a ja wychodzę do niej z moimi myślami i z moim ciałem.
    A przede wszystkim szczęście to ludzie, których znam i których jeszcze mogę poznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory sądziłam, że szczęście bardzo ściśle wiąże się z samoakceptacją. Teraz przekonuję się, że niekoniecznie.
      Ludzie mogą być skarbem, jeśli nie są utrapieniem:)

      Usuń
  5. hm, dla mnie też zgoda na siebie jakoś kojarzy się z ryzykiem zaprzestania w sobie zmian, a może ja nie potrafię sobie wyobrazić, że akceptując siebie jednocześnie można się zmieniać...
    z drugiej strony - im jestem starsza, tym jakoś bardziej siebie akceptuję, ale czy przez to znam siebie bardziej? oj nie wiem, bo coraz częściej też zadziwiają mnie moje przemiany

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozwoj jest czasem 'wymuszony', nie musi byc tez wcale czyms lepszym jak pielegnacja tego czym juz dysponujemy. Akceptacja siebie polaczona ze znajomoscia siebie to tak jak rownolegle ramie w ramie a rozwoj to tez rownolegla ale troche dalej polozona. :)))
      Tu chodzi o akceptacje siebie w danej chwili aby chwilowo poczuc szczescie.
      Robie komus swinstwo i czuje sie szczesliwa bo to odzew na jego swinstwo w stosunku do mnie. Aby nie zwariowac to akceptuje siebie jako 'swinia do potegi' i wcale te fakty nie znacza, ze sie nie rozwine (popelnie nastepne bezecenstwo lub sie poprawie, bede sypala popiol na łeb i takie tam). :D Czlowiek jest elastyczny.

      Usuń
    2. Anno:
      Nie i jeszcze raz nie; na pewno akceptacja nie jest równoznaczna z prymitywnym samozadowoleniem. Już bardziej kojarzy mi się z takim pełnym zadumy, lekko nostalgicznym konstatowaniem "stanu posiadania".

      Lineralny (cóż to takiego ten "lineralny"?):
      Rozwój chyba nie może być wymuszony, taki niedobrowolny to chyba się nie liczy:) W momencie robienia tegoż świństwa może i człowiek czuje się "szczęśliwy", ale już po chwili sam nurza się w odpadkach, które właśnie na głowę bliźniego zrzucił. To ma dosyć krótkie, takie świńskie, nóżki:)

      Usuń
    3. :) lineralny to lineralny. :)
      No bo zalozenie, ze szczescie czerpie sie tylko z dobrych uczynkow czy okolicznosci jest bledne. :))) Rozwoj perfidii na perfidniejsze tez jest rozwojem. :) Niektorzy zaluja czynow, inni nie. Ludzie sa tylko ludzmi ze swoja niedoskonaloscia mimo dazenia do rozwoju (rozwoj tez nie zawsze idzie tylko w dobrym kierunku). :)
      Rozwoj wymuszany jest przez system oswiaty, partnerstwo, praca czy tylko zycie w ciagle zmieniajacym sie swiecie.

      Usuń
    4. Ale czy to naprawdę o taki wymuszany rozwój Erracie chodzi? Jestem przekonana, że nie. I nie chodzi o rozwój dla rozwoju (jak ja to rozumiem) tylko o pracę nad sobą, choć to takie staromodne określenie. Z założenia ukierunkowaną ku górze. Tak ja rozumiem to, co pisze Errata.

      Usuń
    5. Ten "rozwój nie w dobrym kierunku" to żaden rozwój, a upadek.
      Nazywajmy rzeczy po imieniu.

      Usuń
    6. Zmiana jakosci na doskonalszą jest rozwojem. Upadek też. :)

      Usuń
    7. Moje dziecię twierdzi, że taki rozwój w niedobrym kierunku, to raczej "zwój":)
      Zmiany, przebieg wydarzeń, ewolucja w jakimś kierunku, ale "rozwój" to niezbyt fortunne określenie eskalacji łajdactwa. Rzecz jasna określenie rozwój zła też jest sensowne. Ogólnie biorąc, myślę, że w takich razach trzeba jeszcze dookreślić, o jaki rozwój nam chodzi. :)

      Usuń
    8. Dziecie Twoje moze i dobrze prawi ale jest ciagle mlode. :))) Oczywiscie mlodosc to sam plus jednak teoria nie zawsze idzie w parze :). Pozdrowienia dla 'dziecia' :D

      Usuń
  6. Nie zgadzam się prawie na nic, co jest mną....nie lubię siebie i dlatego przeważnie jestem nieszczęsliwa :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, nie sądziłam, że aż tak. I jakoś nie kupuję bajki o nieszczęśliwej Żyrafie:)) Może po prostu jesteś "szczęśliwa inaczej"? :)

      Usuń
  7. Niby jesteśmy niepowtarzalni i jedyni, różni jak liście, kamienie, ziarenka piasku.
    Ale dla większości ludzi szczęście to zdrowie, kochająca rodzina i dużo kasy.
    Dla mnie też. Nie jestem oryginalny i do tych spraw dążę.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Unikalni i jednocześnie seryjni. Wszyscy mamy zbliżone potrzeby, zwłaszcza te fundamentalne. A kasa umożliwia ich realizację. Bo sama w sobie znaczy niewiele.

      Usuń
  8. Wydaje mi się, że nie powinno się zbytnio ufać zawodowym psychologom.
    W końcu oni zarabiają pieniądze na wmawianiu ludziom, że są piękni i wspaniali.

    OdpowiedzUsuń
  9. Innymi słowy akceptacja.
    Tylko czy w tej akceptacji możemy być bardzo liberalni?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Jestem szczęśliwa, bo kolekcjonuję małe szczęścia. To mi wystarczy, nie jestem zachłanna:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Szczęście to dużo serotoniny, mało dopaminy i troszeczkę oksytocyny. :-)

    OdpowiedzUsuń