Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

środa, 1 lutego 2017

Miłosierna Samarytanka

Wsiadając wieczorem do autobusu, nie od razu zwróciłam uwagę na tego człowieka. Jednak dostatecznie w porę, by usiąść po przeciwnej stronie. Już wkrótce bowiem dotarł do mnie ten fetor zastarzałego brudu i moczu. Przez dłuższy czas mężczyzna po prostu drzemał, ukołysany w cieple pojazdu. W połowie drogi wybudził się z drzemki, nerwowo dopytując, czy aby na pewno jedziemy do Gdańska. Mowę miał bełkotliwą, toteż siedzący naprzeciwko niego młody człowiek nie od razu pojął, o co jest indagowany. A może po prostu nie chciał rozpoczynać dyskusji z pijakiem. Ten zaś pytał coraz natarczywiej, zaczynał robić się agresywny. W tej sytuacji uznałam za stosowne wtrącić, że owszem, jedziemy do Gdańska. Zauważyłam wtedy jego odsłoniętą łydkę. Częściowo zabandażowaną, z widocznym spod opatrunku owrzodzeniem, prawdopodobnie cukrzycowym. Trzymał ją opartą butem o siedzenie naprzeciwko. Potem było już coraz gorzej, pijany człowiek zaczął się awanturować. Spostrzegłszy siedzące nieopodal dwie gimnazjalistki wracające z zajęć - na oko takie z dobrych domów - rzucił pod ich adresem wiązkę nieprzyjaznych uwag. Wprawdzie nie zachowywał się szczególnie głośno, jednak miotał się na wszystkie strony, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Powiedział coś o szpitalu, prosząc, abym mu wskazała, gdzie powinien wysiąść. Potem się niecierpliwił, ciągle dopytując mnie, czy długo jeszcze musi jechać i gdzie na tę pomoc może liczyć. Ciskał obelgi pod adresem obojętnych i nieczułych, jego zdaniem, pasażerów. - Jak stracę nogę, to zajebię - groził. Kogo konkretnie miał na myśli, nie doprecyzował. - Z tego bólu człowiek już pod siebie sika - dopowiedział, chociaż nawet i nie musiał - to już było gołym okiem dostrzegalne.
Dojeżdżaliśmy akurat do przystanku, na którym powinien wysiąść "nasz" człowiek. Był to jednocześnie mój punkt przesiadkowy. Gorączkowo rozważałam w myślach logistykę tego przedsięwzięcia. Oczyma duszy już widziałam siebie, jak taszcząc dwie ciężkie siaty, prowadzę pijanego, ledwie się na nogach trzymającego mężczyznę, do szpitala. Z tego akurat punktu miasta nie ma praktycznie żadnego dojazdu, trzeba by było pokonać dystans pół kilometra piechotą. Co innego karetka, doznałam nagłego olśnienia. Zdecydowanym krokiem podeszłam do kierowcy autobusu.
- Muszę panu coś powiedzieć - zaczęłam pewnym siebie głosem. (Ci, którzy mnie choćby trochę znają, wiedzą, ile mnie to kosztowało.) - W autobusie jest mężczyzna, który potrzebuje naszej pomocy. - Ależ proszę pani - wszedł mi w słowo kierowca, ten człowiek jest pijany i sam nie wie, czego chce. - Owszem, może i jest pijany - nie pozwoliłam się zbyć - tym niemniej bez wątpienia jest również chory i jako pasażer ma prawo do ubezpieczenia na czas podróży. To zaś oznacza, że bezwzględnie musi mu być udzielona pomoc, której aktualnie potrzebuje. Sugeruję zatem, by wezwać karetkę.  - Dobrze, jak dojadę do dworca to ją wezwę, ale czy przyjadą, to już nie moje zmartwienie.
- W porządku, bardzo panu dziękuję. Po czym zwróciłam się do nieszczęsnego mężczyzny, mówiąc, żeby był spokojny, bowiem pan kierowca wezwie na następnym przystanku karetkę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ów spojrzał na mnie, mówiąc "dziękuję".
Wysiadłszy, miałam jeszcze jakieś trzy minuty do odjazdu autobusu. Z jednej strony czułam dumę na myśl o swej zaradności; z drugiej zaś miałam niejasne poczucie, że mogłam zrobić coś więcej.
Przejeżdżając niebawem obok Dworca Głównego, wypatrywałam śladów zdarzenia. I rzeczywiście, autobus nadal znajdował się na przystanku, a przed nim migał światłami jakiś mniejszy pojazd. Na oko nie była to karetka, lecz domyślnie wóz straży miejskiej. Prawdopodobnie to oni mieli zawieźć mężczyznę na SOR. Miałam w duchu nadzieję, że nie do izby wytrzeźwień, bo wtedy moja przysługa zyskałaby miano niedźwiedziej. Nie o taką pomoc mi przecież chodziło. Aczkolwiek nasi współpasażerowie mogliby być w tej sprawie odmiennego zdania.

34 komentarze:

  1. Kiedy korzystam z komunikacji miejskiej nie szukam miejsca siedzącego po przykrym przypadku kiedy cały dzień chodziłam w brudnym prochowcu ,nie wiedząc o tym, bo skorzystałam z siedzenia w tramwaju.Ale do rzeczy, pomagać trzeba, jednak nie jestem zdziwiona ,że p.kierowca wezwał straż miejską, napisałaś , że pan zachowywał się agresywnie ,ostatnio coraz częściej słychać o "chorych" atakujących ratowników,demolujących karetki a do obsługi tychże "chorych" potrzeba osobnych pomieszczeń, bo pomijając zapachy to z pewnością mają blisko siebie jakąś zwierzynkę zwaną insektem. Czy chciała byś korzystać z pomocy lekarskiej zaraz po tym panu.Dlatego nie jestem zdziwiona wezwanie w pierwszej kolejności straży miejskiej.Oczywiście pomoc należy się każdemu ,ale ja osobiście prędzej pochylę się nad chorym zwierzakiem niż nad pijakiem. Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tacy zanieczyszczeni i zapijaczeni bliźni są niekiedy zmorą miejskich środków komunikacji. Kierowcy wyrzucają ich z pojazdów, inni pasażerowie odsuwają się z pogardą, psiocząc. Ja nigdy nie okazuję pogardy, przeciwnie, żal mi tych osób. Jeśli już się na kogoś w takich razach zżymam, to nad rządzącymi, że do tego ich, i pośrednio nas, doprowadzili. Tym niemniej nad własnym powonieniem zapanować nie sposób - w te pędy przytomnie zajmuję miejsce w jak najdalszej odległości:))

      Usuń
  2. Bardzo przytomnie się zachowałaś.
    Reakcja pasażera zaskakująca, w pozytywnym sensie. Gdy poczuł się traktowany jak człowiek, to zachował się jak człowiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślę; zawsze warto traktować innych ludzi tak, żeby czyniło ich to choćby odrobinę lepszymi.

      Usuń
  3. Podziwiam i przyznaję,że nie zdobyłabym się na taki gest.Nie jeżdżę miejskimi środkami lokomocji,na szczęście:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym bywa różnie, zależy w jakim momencie taki przypadek nam się nadarza. Być może ja również nie zauważyłam, albo też nie starałam się zauważyć wielu innych, jemu podobnych.

      Usuń
  4. Myslę, że dzięki Tobie pomoc została udzielona. Nawet, jesli ten mężczyzna został zawieziony najpierw na izbę, to jak wytrzeźwiał, dotarł zapewne do szpitala. Tzn. został zawieziony.
    Trudne to są sytuacje, ale Ty okazałaś prawdziwe miłosierdzie, oraz zaradność. Pomóc tak, żeby samej za nią nie oberwać od pijanego. To prawdziwa sztuka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że tak się stało. Może pobudzi to innych świadków takich zdarzeń do działania. Mama zawsze nas uczyła zaradności, ale różnie z tym bywało:)

      Usuń
  5. To "dziekuje" bylo bardzo wymowne.
    Kiedys pochylilam się nad leżącym (nie wiedziałam, ze pijany. Myślałam, ze zasłabł), a on tak mnie zbeształ, ze do dzis pamiętam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam ogromnie zaskoczona, w głębi ducha obawiałam się, że to zwykły pijak...

      Usuń
  6. Nie wpadłabym na ten pomysł z karetką! A mysle, ze to bardzo dobry był pomysł. Bo czy karetka czy samochód strazy miejskiej, to odwieziono go tam, gdzie udzielono mu jakiejś pomocy.(Często ludzie z cukrzycą zachowują sie jak pijani).
    Nie powinnaś mieć żadnych wyrzutów sumienia a byc z siebie dumna, że miałaś odwagę zareagować, pomóc!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno byś wpadła;) Ważne, by takie zachowania nie były jednorazowym aktem, trzeba je odważnie i konsekwentnie wdrażać w życie. A z tym u mnie bywa różnie:)

      Usuń
  7. Warto pamiętać by też tak postąpić w podobnej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedyś doświadczyłem pracy na pogotowiu, poznałem te klasę pacjentów i być może dlatego oburzenie nie jest tym uczuciem które się pojawia.
    Jak to ktoś powiedział - pijany ale tez człowiek
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To budujące, że ktoś, kto poznał tych ludzi z autopsji potrafi jeszcze kierować się współczuciem, zamiast rutynowo lekceważyć.

      Usuń
  9. Brawo. Moze nie byl nawet pijany, jak napisala Olga, czlowieka z atakiem cukrzycy mozna pomylic z pijanym. Widzialam film instruktazowy na kursie pierwszej pomocy, masakra.
    A nawet jak byl pijany, to sumienie powinnas miec czyste. Pomoglas jak moglas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jedno i drugie, ale to nie zmienia faktu, że bezapelacyjnie należało mu pomóc.

      Usuń
  10. Przeczytałam z zapartym tchem. Brawo! Nie wiem czy bym pomyślała, nie wpadłabym na to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja z kolei nie wiem, czy bym wpadła na podobny pomysł w odniesieniu do zwierzęcia. Na pewno byłby to dla mnie większy problem. W zeszłym roku wracając z kolegą wieczorem do domu byliśmy świadkami wypadku. Przebiegający przez jezdnię kot nie zdążył wyminąć samochodu, albo raczej ten samochód nie dał rady wyminąć zwierzątka. Ze ściśniętym sercem patrzyliśmy, jak dowleka się do krawężnika i kładzie na chodniku. Perę razy jeszcze drgnął, po czym znieruchomiał. Podchodząc bliżej stwierdziliśmy, że z całą pewnością nie żyje. Obrażenia były zbyt poważne, by miał jakąkolwiek szansę. Umarł - powiedział kolega. - Tak - odpowiedziałam. Nic więcej nie przyszło nam do głowy.
      Może powinniśmy zadzwonić po jakieś służby?

      Usuń
  11. Ogromne brawa Errato!! Gdyby takich zachowan jak Twoje bylo wiecej...
    Pijany czy nie, ale to czlowiek i nalezy go traktowac po ludzku.
    Ja kiedys siadlam obok takiego, nie smierdzial wiec sie nie zorientowalam na poczatku, dopiero po chwili jak zauwazylam, ze ludzie sie mnie przygladaja to wykapowalam, ze to dlatego, ze nikt sie nie odwazyl obok niego usiasc.
    Nie wstalam, siedzialam dalej a on jak sie obudzil i zobaczyl, ze ktos obok niego siedzi to nagle przybral postawe bardziej wyprostowana jak by chcial sie upewnic, ze mnie nie dotyka. Gdy wysiadalam, zyczyl mi milego dnia, wiec ja tez odwzajemnilam zyczenia.
    Nie wygladal na potrzebujacego pomocy lub opieki medycznej, ot po prostu bezdomny.
    Bezdomnosc jest niestety choroba, ktora moze dotknac kazdego i nalezy sobie z tego zdawac sprawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, zawsze myślę, że nic a nic nie jestem od nich lepsza. Każdy może znaleźć się w podobnej sytuacji. Wystarczy niepomyślny zwrot okoliczności, a potem zaczyna się staczanie po równi pochyłej. Niekiedy powolne, czasem raptowne. Smutne jest to, że nawet, jeśli coś tam z litości dajemy żebrakowi, to jakoś nam niezręcznie jest popatrzeć mu w oczy. Myślimy nawet, że robimy to ze względu dla niego. Jak z tym jest naprawdę, nie wiem. Pewnie różnie, w zależności od osoby.

      Usuń
    2. To chyba zalezy od tego czy to taki zupelnie nieznany zebrak czy ktos kogo widzimy czesto. Pamietam mialam takiego w poblizu zakladu gdzie pracowalam, to byly lata 2000-2001 on zawsze stal na tym samym rogu ulicy. Nigdy o nic nie prosil, nie wyciagal reki, ot stal, usmiechal sie do przechodniow, czasem cos powiedzial. Ludzie z biurowca zawsze dawali mu jakies jedzenie albo pare centow czy dolara. Ja dawalam mu dolara, moze nie codziennie, bo czasem szlam na lunch z innego kierunku i wtedy go nie widzialam, ale jak go widzialam to zawsze dostawal dolara. I przyszedl 11 wrzesnia, nastepnego dnia kiedy z tego roku ulicy gdzie on stal bylo widac dymiace zgliszcza WTC akurat szlam do pracy i go zobaczylam. Bylam tak szczesliwa, ze go widze, on zreszta tez, bo jak podeszlam blizej to oboje bez slowa padlismy sobie doslownie w ramiona.
      Niby nic, zwykly ludzki gest, a tak wiele dla mnie znaczyl.
      Poszlam do pracy i opowiadam o tym mojej kolezance a ona na to "ale on chyba smierdzi?" Spojrzalam na nia z niedowierzaniem i zapytalam "a jakie to ma znaczenie? szczegolnie dzis? wazne, ze zyje".

      Usuń
    3. Mialo byc "nastepnego dnia kiedy z tego roGu..." a nie "roku" jak mi sie napisalo.

      Usuń
    4. Zrozumiałam, że musiało chodzić o róg:))
      Niesamowite przeżycie, zobaczyć kogoś w pewnym sensie znajomego i przekonać się, że ocalał. Kto by tam się w takim przypadku troszczył o coś tak banalnego, jak brzydki zapach:) Nie każdy coś takiego rozumie...

      Usuń
  12. Erratko,chyle czoła przed Twoim Dobrym Uczynkiem,postąpilas szlachetnie.Ja przez doświadczenia z domu rodzinnego,mam uraz do trunkowych osobników,ale to bylo lata temu.Jakis czas temu siedział taki zamroczony osobnik przed sklepem spożywczym i prosił o kasę dodając ze jest glodny i chce mu się pic (upal byl okrutny)Mowie do niego,ze kasy mu nie dam ale coś do jedzenia i picia mogę mu kupic.Zgodzil się z radością.Kupiłam mu drożdżówki,jabłko i wode mineralną.Polozylam kolo niego i zerkalam ukradkiem czy je...rzeczywiście byl glodny bo rzucił sie na jedzenie .
    Przykry to byl widok...pijakow nie przyjmują do noclegowni i w zasadzie pozostają zostawieni sami sobie.Staram się nie wrzucać wszystkich do jednego wora,ze skoro pijany i zasyfiony to od razu dno i degenerat społeczny....


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż się rumienię z zakłopotania. Wcale nie uważam, by było to coś szczególnego.
      Tak nawiasem, byłam trochę nieufna, obawiałam się nawet, że on wcale nie zamierza do tego szpitala się udawać. Ty za to postąpiłaś wspaniale. Ja również niekiedy wspomagam naszego osiedlowego bezdomniaka.

      Usuń
  13. to piękne co zrobiłaś Errato. Wspomnienie tego będzie mi towarzyszyło długo i - mam nadzieję - pomoże mi zachować się po ludzku w podobnej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto jak kto, ale już Ty na pewno "się zachowasz":)) Nie mam żadnych co do tego wątpliwości.

      Usuń
  14. Stawiam się na Twoim miejscu i zastanawiam się czy starczyłoby mi odwagi cywilnej, czy bym się odważyła, w każdym razie jestem z Ciebie mega dumna! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja powiem szczerze - brzydzę się i mam odruch wymiotny.Wiała bym natychmiast z tego autobusu.Oraz bardzo współczuję lekarzom,którzy muszą badać takich śmierdzieli,a potem przez pół dnia wietrzyć pomieszczenie.
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda, to prawda, lecz jeśli jest się postawionym w takiej, bądź co bądź, z lekka przymusowej sytuacji, uruchamiają się w człowieku jakieś nadludzkie siły. Lekarze wciąż je muszą w sobie generować, taka praca:)

      Usuń