Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

sobota, 28 grudnia 2013

Wymarzone Święta

Minęły Święta i gdzieś tam w tle kołacze myśl o tych, co przeszły. Przeszły i zaciążyły na przyszłym postrzeganiu tych, co jeszcze przyjdą. Albowiem wciąż towarzyszy mi nadzieja na nie...
Bywały Święta różne, przeważnie gwarne, ludne i rodzinne. Rodzinkę mamy bowiem liczną, skorą do spotkań, rozmów i refleksji.
Gdy o te ostatnie idzie, niewesoły nasuwa się wniosek.
Tradycje świąteczne tak już w nasze obyczaje wrosły, że nie bardzo wiemy, jak tu oddzielić ziarno od plew. To, co istotne, od natrętnej otoczki komercji.
W moim dzieciństwie, jak pamięcią sięgnąć, choinka była duża, sięgała niemal sufitu. Ten zaś - jak to w starych kamienicach bywa - wznosił się na wysokość metrów ponad trzech. Ubierana  w Wigilię, zdobiona była bajeczne. Szklane, ręcznie malowane bombki miały wymyślne kształty; lampki wyobrażały małe latarenki, szyszki, oraz muchomorki. Wata i anielskie włosy dopełniały reszty.
Na stole dwanaście potraw. Nie ma zmiłuj, zbiorowe zachowania kształtują nam obyczaje. Jeść zbiorowo "wypada" wyłącznie duże ilości potraw. Bo, jak wiadomo, jada się przede wszystkim wzrokiem:-).  Całe to dobrodziejstwo z wielkim  poświęceniem przygotowywane było przez mamę. W rolę karpiobójcy, chcąc, nie chcąc musiał się wcielić życzliwie do wszelkich form życia usposobiony tata.  Mus, to mus, ktoś w społeczności rolę kata pełnić przecież musi:-).
Potem śpiewanie kolęd w miłej atmosferze, wokół uprzątniętego już tymczasem stołu. W cieple buzującego kaflowego pieca. Przy łupaniu orzechów, jedzeniu słodyczy i obieraniu prawdziwych rarytasów, czyli pomarańczy.
Ale, ale, niemal o najważniejszym byłabym zapomniała. O kimże innym, jak nie o Mikołaju!
A był to przecież najbardziej przez nas wyczekiwany gość. Przeze mnie i dwie moje siostry.
Wielki, ubrany w czerwony płaszcz, z takimże czerwonym nosem tudzież długą brodą z waty.
W masce, która mogłaby z powodzeniem stanowić treść koszmarów sennych. Ale nam, dzieciom, nie w głowie były strachy. Jakkolwiek, owszem, bywał nieco groźny - zwłaszcza, gdy stentorowym głosem egzaminował nas z pacierza - to jego wielki wór pobudzał naszą wyobraźnię.
Chociaż był pewien moment - uwieczniony przez tatę na filmie - siostra moja tak przejęła się rolą, że znak krzyża zrobiła w odwrotnym kierunku. Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że tata był zapalonym fotografem i filmowcem-amatorem w jednej osobie. Amatorem zaś w tym jedynie znaczeniu, że prawdziwym miłośnikiem.  Bo bez wątpienia robił to nad wyraz profesjonalnie. 
Koniec końców Mikołaj dokonywał ceremonii rozdania prezentów, z namaszczeniem wyjmując je z przepaścistego wora. Przepaścistego, bo oprócz tych "prawdziwych" prezentów mama wkładała tam dodatkowo zakupy praktyczne, robione przy okazji dla całego domu. I tym sposobem dostawały nam się również garnki, czy nożyczki, a za którymś razem i odkurzacz nawet.
W późniejszych latach nasze choinki zrobiły się jakieś mniejsze, bo też i miejsca było nieco mniej. Mieszkanie w bloku sufity miało bardzo nisko. Rodzina powiększyła się o brata, a i czasy zrobiły się jakby chudsze. Nikomu nie chciało się już przebierać za Mikołaja; zwłaszcza, że łatwowierność młodszego "narybku" nie była tak wielka, jak kiedyś nasza. Braciszek w wieku trzech lat rozpoznawał pod przebraniem mamę. Bo to właśnie ona dzielnie odgrywała tę rolę od najwcześniejszych lat.
Wreszcie naturalną choinkę zastąpiliśmy sztuczną; moda na ekologię stała się zobowiązująca.
Jakoś tak szkoda wyrzucać drzewko po kilku zaledwie dniach. Albo też walczyć z opadającym igliwiem w przesuszonym kaloryferami powietrzu. Kaflowe piece, jak się okazało, miały jednak jakieś dobre strony.
Czy tęsknię za tym, co już bezpowrotnie w życiu się skończyło? 
Otóż nie! Z reguły każde takie, na pozór pięknie prezentujące się przedsięwzięcie, okupione jest wysiłkiem innych osób. Często nieproporcjonalnie wielkim w stosunku do efektu. Tak też jest z organizacją wszelkich Świąt.
Odkąd dojrzałam, dotarło do mnie, jak wielkie było poświęcenie ze strony dorosłych osób w mojej rodzinie. To, owszem, wprawdzie wyzwoliło w moim sercu wdzięczność, ale też i bunt.
Ja już nie będę kultywować bezsensownych, w przeważającej części pustych przecież, rytuałów.  
W moim dorosłym życiu starałam się, jak mogłam, walczyłam wręcz, jak lew, by eliminować wszelkie zbędne obyczaje. Potraw miało być tylko tyle, ile zdrowy rozsądek nakazuje, prezenty symboliczne, dekoracje zaś minimalistyczne.  W praktyce bywało różnie, czasem w ostatniej chwili łamałam solenne obietnice, porywając się z motyką na słońce, to jest, chciałam rzec, z irchą na okna:-). Bądź też robiąc zakupy, jak dla całego pułku wojska.  W tym roku nareszcie przyszło zwycięstwo. Koniec zakupowego i porządkowego szaleństwa. I chwała Bogu! Tego się trzymać będę uparcie.
Chociaż - jest jeszcze coś. Zamierzam bowiem pójść znacznie dalej. Chcę cofnąć się do samych źródeł, starając się odkryć istotę tych cudownych, choć tak zbezczeszczonych, Świąt.
Zohydzonych do imentu przez nachalność kiczu i skomercjalizowanie we wszystkich niemal aspektach. Zdawać by się wręcz mogło, że Boże Narodzenie to święto ...prezentów! Ewentualnie jeszcze choinki.
Niech oddzielenie ziarna od plew zaowocuje pięknem duchowego przeżywania.
Wszak niemal się udało w przypadku Wielkanocy.
Niemal, bo gdzieś tam jeszcze nieśmiało majaczy / straszy wizja szczerzącego się zająca.
Czas wreszcie zrewidować utrwalone przez lata stereotypy, wzmacniające zaistniałą patologię. 
Przepracowanie, szczególnie matek i babć, którym za całą wdzięczność wystarczyć mają ...słowa pochwały. Pochwały, zauważmy, sankcjonującej raczej, niźli potępiającej ów stan rzeczy.
Za cały ten (zbyteczny!) blichtr latami płaciły / płacą niezliczone zastępy dzielnie "poświęcających" się pań.
A przecież wystarczy prosty test. Taki, jaki wymyślił mój wspaniały, z humorem przeze mnie określany najmędrszym człowiekiem świata, syn.
(Prawie) każdy chciałby mieć taką matkę, czy też babcię. Pełną poświęcenia, nie patrzącą swego, srebrnowłosą, ze spracowanymi rękami i przygarbionymi plecami.
Nie czyń jednak drugiemu, co tobie niemiłe!
Bo oto pytanie: czy ktoś z nas chciałby być taką matką / babcią.
Nie? Tak też myślałam.
Bo jeśli o mnie idzie, nie mam najmniejszego zamiaru. W imię najszczytniejszej ideologii nawet! Zwłaszcza, że ta, na której kanwie osnute są nasze Święta, zakłada skromność, prostotę i równość wszystkich uczestników w ich przeżywaniu.
W przyszłym roku przyjdzie mi zdać egzamin z podjętych postanowień. Kto wie, może nawet nie skończy się na buńczucznych deklaracjach:-)

Poniżej zdjęcie z mojej dziecięcej Wigilii. Prawda, że tą maską można byłoby dzieci straszyć? Takie robiono wtedy... Na szczęście nie sprawiam wrażenia przestraszonej:-).


22 komentarze:

  1. Każdy rok, każde święta, każde doswiadczenie powinno czegoś nas uczyć. Dokładać cegiełkę do zrozumienia samych siebie i odnalezienia w tym wszystkim prawdziwego sensu. I masz racje - tyle tego wszystkiego sie nadbudowało na ten piekny i pełen uczuć wigilijny czas, że aż trudno sie do tego dokopać.Oddzielic ziarno od plew. A tymczasem tylko w naszej mocy jest zainicjowanie jakichś zmian. Tylko od naszej odwagi i szczerosci względem siebie zalezy jaka będzie nasza przyszłosc. Kolejne święta i wszystkie zwykłę i niezwykłe dni.
    Najwazniejsza jest ta prosta, nieomal dziecieca radosć wspólnego przezywania ważnych dla nas momentów. Umiejetnosc popatrzenia w oczy bliskim i wybaczenia im, utulenia, zrozumienia w imie miłości.
    To, co na stole nie jest ważne. Tylko ci wokół stołu. Tylko uczucia wszystkich tych zgromadzonych osób. nasze szczęście, spokój i bliskość...
    Trzymam kciuki za Twoje postanowienie zmiany na dobre tego, co chcesz zmienić. I za siebie trzymam kciuki tez. Przecież tak naprawdę to o czym marzymy, to czego chcemy jest dobre i takie proste!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że my sami decydujemy o kształcie naszego przeżywania. Tylko tak trudno przebić się przez mur przesądów. Chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej, ale nie zawsze umiemy przewidzieć, jaki będzie długofalowy skutek. Najważniejsze, żeby w swoich poczynaniach być autentycznym.

      Usuń
  2. Kazda nachalnosc potrafi zohydzic nawet najbardziej wyczekiwane wydarzenia. Komercja zabija ich sens, a codzienne przemeczenie i pogon za srodkami na przezycie, czyni je groznym, zamiast radosnym. Tez zreszta o tym pisalam, wiec znasz moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to! Wiele zjawisk postrzegamy w podobny sposób. Pewnie przez te telewizory...:-)))

      Usuń
  3. Mysle , że trafiłas w sedno- na nasze dzięcięce wspomniena świąt i innych uroczystości nakładaja się teraz doświadczenia własne z prowadzenia domu, sprzatania, gotowania, organizowania, zdobywania... i gdy uświadomimy sobie własnie to, że: "Z reguły każde takie, na pozór pięknie prezentujące się przedsięwzięcie, okupione jest wysiłkiem innych osób. Często nieproporcjonalnie wielkim w stosunku do efektu. "
    to inaczej widzimy tę "wspaniałą kiedyś" rzeczywistośc... Każdy powinien sam zdecydować, co jest dla niego ważne, istotne i tak robić, nie oglądając się na "bo tak powinno być", zwyczaje, czy aktualne mody....
    trzymam kciuki za przyszły rok :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Teraz nie mam już odwrotu. Słowo się rzekło i takie tam sprawy...

      Usuń
  4. Też pamiętam święta z czasów dzieciństwa z tym, że wtedy do Wigilii zasiadało 7 osób ale gotowały 3 osoby a teraz gotowanie spadło na mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może uda Ci się zainteresować męża kulinarną sztuką:-).

      Usuń
  5. Szczera prawda. I ja pamiętam święta takie bardzo rodzinne i tradycyjne, ale to już raczej przeszłość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy mamy swoje tajemne, zakorzenione w pamięci przeżycia. Zawsze będą naszym bogactwem.

      Usuń
  6. Dokładnie tak jest, zarzynanie się przed świętami, bo musi być posprzątane, udekorowane, nagotowane jak dla batalionu wojska, bo tradycja, bo coś tam .... a to nie jest warte tych wysiłków, bo najważniejsi są ludzie wokół stołu, bo my tworzymy tę atmosferę, a nie tysiąc gadżetów, które po świętach nie mają takiego uroku, jak przed.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A potem totalne poświąteczne zmęczenie, przeciążenie układu trawiennego. Ech, szkoda słów...
      Masz rację, najważniejsza jest ta ciepła, niepowtarzalna atmosfera, którą tworzą ludzie. Oni są niezastąpieni.

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Pod tym względem mój Tata był niedoścignionym mistrzem.

      Usuń
  8. Wiesz, że ja mam podobne wspomnienia z dzieciństwa:) Czytając Twój wpis jakbym czytała o sobie samej i mojej rodzinie:) Niesamowite! A tak w ogóle ja nie mam nic przeciwko celebrowaniu Świąt. Z tym tylko, że moje wspomnienia są jeszcze takie, że Święta i czas przed nimi to czas WIEEEEEELKIEGO sprzątania, WIEEEEEElKIEGO gotowania i WIEEEEELKIEGO zmęczenia rysującego się na twarzy Mamy. Jako dorosła już osoba postanowiłam, że ja nie będę się tak katować...porządek owszem musi być i jest, ale nie wywalam z każdej szafeczki każdej rzeczy i nie układam na nowo....potraw jest 12, ale w ilościach minimalistycznych a nie jak dla pułku wojska. Najważniejsze dla nas jest przeżywanie Świąt, wspólne spędzanie czasu przed (robienie ozdób na choinkę, pieczenie pierniczków, itp.) a kolacja Wigilijna jest zwieńczeniem tylko tej atmosfery, która tworzy się już na kilkanaście dni przed. Nikt nie jest urobiony po pachy, zmęczony i nieszczęśliwy. Raz tylko dałam się sama wkręcić w klimat znany mi z dzieciństwa i powiedziałam nigdy więcej. Nasze Święta są spokojne, wesołe i jak powiedział synek na kilka dni przed Wigilią "Ja już naprawdę czuję magię tych Świąt"...i o to chodzi:) Czego i Tobie życzę - przeżywania Świąt wg własnych potrzeb, przekonań i na swój sposób.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyczucie proporcji pomiędzy zewnętrzną oprawą uroczystości, a jej najgłębszą istotą, bywa darem niewielu. Z reguły podąża się ustalonym torem tak długo, aż wreszcie gubi się cały sens, poddając się jedynie pustym rytuałom. Jak dobrze wiedzieć, że jest ktoś, komu udało się być w samym centrum wydarzeń, nie zatracając przy tym najważniejszego. Ktoś, kto współtworzy ze swoją rodziną właściwy przekaz dla przyszłych pokoleń.

    OdpowiedzUsuń
  10. Maska niesamowita! :) A u nas w tym roku zabrakło choinki, za to była... palma :) Czyż nie bardziej w klimacie nazaretańskim? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak. Fajne klimaty. Od kilku lat nawet moja Mama zawiesza kolorowe żaróweczki na swojej domowej palmie.

      Usuń
  11. ale byłaś dzielna:):) ja tam bym uciekła przed takim Mikołajem:):):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że ciekawość prezentów wzięła górę nad strachem:-)).

      Usuń
    2. i całe szczęście!!!!:):)

      Usuń