Kiedy się człowiek dowiaduje o choróbsku, tym "wiadomym", dziwnie potrafi reagować.
Bo z jednej strony jest współczucie - to całkiem oczywiste - ludzkie, zrozumiałe.
Lecz gdzieś tam w głębi ducha ulga, że to nie nasze jednak jest choróbsko.
Czasami nawet takie wieści potrafią kogoś do radości życia sprowokować.
Sprawić, że doceni się to swoje, zdałoby się, podłe, życie.
Lecz jednak ze mną to nie tędy droga.
Bo ja to jestem z tych, co włos dzielą na czworo.
Jaki jest bowiem sens tych naszych planów i zabiegań, gdy w każdej chwili może człeka dopaść.
Ot, choćby - nie daj Boże - taki rak.
Ja to już nawet w takich razach objawów się zaczynam doszukiwać.
Bo jeśli zachorował bardzo bliski ktoś, to czemuż mnie miałoby oszczędzić.
Takie tam wyobraźni mej koszmarki.
Wszak już to przerabiałam.
Wiem, jak to jest. I jeszcze nie wiem.
Po co to wszystko, jeśli taki ma być koniec.
Powie ktoś - można leczyć. A i owszem - nawet trzeba.
Tylko jakie będzie miał życie ktoś, komu usunąć muszą cały język i połowę jamy gardła.
Potem znów naświetlania, chemia i niepewne życie.
Czy też, nieżycie raczej.
Bo jakież to (na litość Boską!) będzie życie.
Pewien przyjaciel nie po myśli mej zareagował.
Że niby wszyscy my do piachu kiedyś...
Lecz takie "kiedyś" wielką robi różnicę.
Ot, sobie człek metafizyczną myślą chciał zabłysnąć.
Tymczasem tylko plik testowy w przestrzeń rzucił.
A prawdę napisawszy, to nawet tylko plik binarny se zapodał.
Wstyd.
Choć może jednak wcale nie. Bo dobry z niego i ofiarny człowiek.
Co dziwne, bardzo jest zakorzeniony w życiu. Z tych, którzy każdą chwilę chcą smakować.
Dla mnie zaś każdy dzień udręką.
I jak to jest - bo nijak nie potrafię pojąć.
On, który ponad wszystko kocha życie, tak lekko mógłby przejść na drugą stronę.
A ja, choć mam je w nienawiści, tak bardzo się utraty boję...
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Paradoks, prawda?
OdpowiedzUsuńAle wydaje mi się, że lęk przed utratą jest na wskroś ludzki i zrozumiały.
Masz w nienawiści? Strasznie trudno tak...
Twarzyszenie, bycie przy kimś w cierpieniu jest niewyobrażalnie trudne. A tyle osób potrafi robćc to tak pięknie!
Trudno. Lecz jeśli nie można inaczej...
UsuńZanim zacznie się towarzyszyć, trzeba przejść przez etap zaprzeczenia i buntu. Potem już się wie, co robić.
Na jednych los zsyła cierpienie fizyczne, niewyobrażalne, zabijające wręcz chęc zycia. Drudzy zaś będąc tylko obserwatorami tych cierpień też cierpią, bo pomóc nie moga, bo sensu we wszystkim zwykli sie doszukiwac, a to tak boli, że sensu nie ma.Bo gdzie tu jaka sprawiedliwość? Gdzie logika?
OdpowiedzUsuńKażdy pcha ten swój wóżek po swojemu. Albo los albo właściciel wózka dokłada nań sobie sukcesywnie ciężarów.I coraz bardziej pod górę. Ale przecież nie ma nic innego jak to pchanie. Po drodze spotykamy innych pchaczy i czasem pełni wspłóczucia gotowiśmy jeszcze więcej wziąc na siebie...A zazwyczaj nie da się tego zrobić.I nie powinniśmy nawet. I trzeba tylko umieć mimo wszystko zauważać słońce, kwiaty, czyjś usmiech. Ech, trudny, rozległy, nigdy nie kończący się temat.
Ano, trudny temat. Nie da się od niego abstrahować. Dlatego nie dokładajmy sobie niepotrzebnego ciężaru, jeśli nie ma takiej potrzeby. Niektórzy twierdzą, że to dla treningu. Bo jeśli potem zajdą okoliczności, będzie jak znalazł.
UsuńTymczasem gdy przyjdzie czas, przyjdzie też odpowiednia mądrość. Odpowiednia do tychże okoliczności, bo mądrość powszednia obowiązuje nas zawsze:)).
U mnie jest duże prawdopodobieństwo, że zachoruję. Dziadek miał raka, mama ma i kilkanaście innych osób z mojej bliższej i dalszej rodziny.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem, jak to wszystko wygląda. Na obecną chwilę odmówiłabym leczenia.
Przesyłam Ci dobre myśli. Pozostawaj w zdrowiu na przekór niekorzystnym genom i wszelkim niesprzyjającym okolicznościom:)***
UsuńZ takich paradoksów składa się całe nasze życie, co chwilę się na nie natykamy. Pewnie dlatego, że za mało wiemy na temat tego ,skąd sie wzięliśmy tutaj i po co żyjemy. Dziwne to wszystko, ale nic innego nam nie pozostało, jak szukać tej wiedzy i próbować coś z tego zrozumieć.
OdpowiedzUsuńTe nasze paradoksy potrafią nam skutecznie "umilić" życie. Jakby i bez nich nie było dostatecznie absorbujące:).
Usuńsam fakt, że nie chcesz stracić życia i boisz się o nie, świadczy o tym, że jest dla Ciebie cenne- mimo wszystko... i dobrze że tak jest! bo to pomaga jakoś iść do przodu nawet mimo przeciwności...
OdpowiedzUsuńi mówi Ci to malkontentka i pesymistka, która widzi zawsze szklankę w połowie pustą.... :)
pamiętasz? mamy super life! bo drugiego mieć nie będziemy... :) :***
Ach, Ty nasza kochana pesymistko & malkontentko:)*. Tak już tutaj mamy, że musimy się kolejno wspierać, podczas gdy co i rusz przychodzą do nas zwątpienia. Jeśli tylko ktoś poczuje się nieco lepiej, już stara się na duchu podnosić kolejną podupadającą osobę. A to charakterystyczne podejście do stanu napełnienia szklanki jest nam chyba wspólne:))).
UsuńLepsze życie bez jakiejś części ciała niż brak życia - tak mi się wydaje...
OdpowiedzUsuńPowiadasz? Zobaczymy, jak się sprawy rozwiną:)*
UsuńChoć wiadomo, że na każdego przyjdzie kiedyś pora to prawda jest taka, że nigdy ta pora nie jest odpowiednia. Ci, którzy tak mówią, że im nie zależy, moim zdaniem tylko tak mówią...w chwili zagrożenia staraliby się utrzymać przy życiu jak najdłużej...
OdpowiedzUsuńOj, tak; pora nigdy nie jest odpowiednia. Nasi rodzice też nigdy nie będą dostatecznie starzy, by łatwo przyszło pogodzić się z ich śmiercią. Nawet tą tak zwanie naturalną.
UsuńChoroba terminalna jest najgorszą w moim przekonaniu rzeczą, która spotkać może człowieka oraz jego bliskich.
Nikt o zdrowych zmysłach nie chce umierać. Tylko niektórzy woleliby po prostu nie zaistnieć:)).
moje doświadczenie mówi, że człowiek nie wie, jak zareaguje
OdpowiedzUsuńmożna sobie wyobrażać to czy tamto, zrobiłabym tak czy siak, a dopiero konfrontacja z taka dramatyczna sytuacja wyzwala taką czy inna postawę
dlatego teraz nawet nie wiem co bym zrobiła, gdyby dziad wróćił
Każde zdarzenie jest dla człowieka nowością. Nie ma dwóch identycznych osób, ani tym bardziej identycznych sytuacji. Lepiej nie myśl o "dziadzie", daj mu wirtualnego kopa i niech spada precz***.
Usuńtaaa
Usuńto jeden z moich "ulubionych inaczej" tekstów
dziad poza ciałem atakuje też mózg i serce, i stamtąd trudniej się pozbyć
a wierz mi, ze bardzo bym chciała
Uznaj go za niebyłego.*
Usuńtaaa
UsuńNie wiem, co by było, gdyby...
OdpowiedzUsuńNie wiem też, czy chciałabym się leczyć i "jakoś" egzystować, czy... wolałabym wykorzystać dany mi czas i odejść wcześniej. Nie wiem...
Każdy człowiek jest sam ze swoją chorobą oraz swoją decyzją. Trzeba tylko wspierać ludzi, a już zwłaszcza tych bliskich, ze wszystkich sił.
Usuńtyle rzeczy wokół mnie ostatnio się porobiło, że nawet jak patrzę na moje roślinki i myślę sobie, że na wiosnę pięknie zakwitną to zaraz wypływa myśl: nie wiesz co będzie na wiosnę... tyle rzeczy się może wydarzyć/przydarzyć... i co? gorzej mi? chyba nie, po prostu świadomość większa... choć byłoby żal.. i jednego jestem pewna- wolałabym szybko, bez świadomości...:-))
OdpowiedzUsuńWiele ostatnio przechodziłaś, radząc sobie ze wszystkim w sposób odpowiedzialny i ogólnie biorąc, wzorowy.
UsuńNależy Ci się teraz chwila oddechu, bo zadań życiowych ani Tobie, ani nikomu z nas nie zabraknie. Już o to los troszczy się nadspodziewanie sprawnie:)).
Ciesz się wszystkim tym, co wokół siebie masz, a przede wszystkim czerp radość z obcowania ze swoimi bliskimi***. Może nawet uda mi się postępować podobnie:).
Kiedy tata dowiedział się, że ma raka krtani zdecydował się na operację, wiedząc, że już nigdy nie będzie mówił. Nie rak go zabił.
OdpowiedzUsuńChyba należę do tych osób o których napisałaś na samym początku. Kiedy zamykam drzwi przychodni, jestem szczęśliwa, że nie mam takich kłopotów jak moi pacjenci.
ps Długo nie pisałaś, ale ja cierpliwie czekałam na Twoje przemyślenia :-)
Wyobrażam sobie, co musiałaś przeżywać. Potem jeszcze choroba mamy. Poradziłaś sobie w sposób godny szacunku i teraz możesz być z siebie dumna.
UsuńJeśli należysz do tych pierwszych, którzy potrafią cieszyć się życiem i własnym zdrowiem, to tylko pozazdrościć:).
Ach, masz rację, długo nie pisałam. Ciężko było mi się zebrać, choć już niejeden post pisać zaczynałam. Ileż takich nieopublikowanych postów mam w wersji roboczej. Kto wie, czy nie więcej, niż tych oficjalnych. Niedługo moja rocznica blogowa, muszę na tę okoliczność przygotować coś specjalnego. Nawet nie wiesz, jak się cieszę:). Choć wczoraj tak się zdenerwowałam, że wysmażyłam strasznie obrazoburczy tekst. Na szczęście miałam na tyle przytomności umysłu, by go nie kliknąć "opublikuj". Potem napisałam ten. Ciekawe, co by to w przeciwnym razie było. Obawiam się, że wszyscy by w popłochu ode mnie uciekli...:)
to tak jak ja o Ciechocinku :-)
UsuńTylko czy warto siebie tak ograniczać - "co ludzie powiedzą" Czasami trzeba wyrzucić :-)
Czasami trzeba. Ale człowiek sam siebie moderuje, choćby w obawie, czy kogoś nie zgorszy.
UsuńDziś przyszło mi do głowy, że Msza Św. na 27.09. zamówiona, a ja akurat do tego czasu zdążę wiarę stracić. Może jeszcze nie będzie tak źle, lecz wczoraj tak się zdenerwowałam, że...
Mógłby ktoś na to wejść mi w słowo i zapytać, co ma piernik do wiatraka. Niestety, bywa tak, że jakieś wydarzenia każą wątpić w istnienie Boga i sens religii. Jakiejkolwiek.
errato, zadziwiasz mnie. Gdzie jak gdzie, ale u Ciebie autocenzura? Jeśli ktoś się poczuje zgorszony to najwyżej tu więcej nie przyjdzie. Ależ mnie ciekawią te gorszące tematy, ach!
UsuńTo prawda. W gruncie rzeczy zawsze piszę to, co chcę. Mówiąc, że mogłabym kogoś zgorszyć, miałam na myśli niecenzuralne słowa. Ty ich nie lubisz, a ja wprost przeciwnie:).
UsuńW omawianym przypadku dodatkowo jeszcze w grę wchodzi sprawa sacrum. Choć niektórzy z moich bywalców uważają mnie za moher, w oczach paru innych mogę uchodzić za nie dość ortodoksyjną.
WITAM. Być albo nie być-oto jest pytanie...
OdpowiedzUsuńJa również serdecznie witam swoją imienniczkę:)).
UsuńŻebyśmy w tych sprawach umieli być choć w połowie tak mądrzy, jak jesteśmy głupi...
W tym chyba nie ma nic dziwnego... ;/ W ostatnim zdaniu tego postu.
OdpowiedzUsuńMoże być i tak, że ten, kto kocha życie, akceptuje wszelkie jego formy, a ten który nienawidzi, wciąż ma nadzieję na poprawę. W końcu kiedyś coś przyjemnego u licha musi wreszcie nastąpić:))).
UsuńCzlowiek nigdy nie wie co by zrobil dopoki nie znajdzie sie w konkretnej sytuacji, wszelkie gadanie typu "wiem co czujesz, wyobrazam sobie... cos tam, cos tam" to sa bujdy na resorach.
OdpowiedzUsuńWiedzialam o tym od dawna, a w zasadzie od czasu kiedy mialam sparalizowana kolezanke i ona czesto spotykala sie z takimi komentarzami na co zawsze odpowiadala ze smiechem "naprawde? wiesz co czuje? a ile lat juz sam/a spedzilas na wozku?"
To wlasnie od niej nauczylam sie, ze nic nie wiem dopoki sama nie bede w konkretnej sytuacji.
No i wlasnie jestem.
Z tym, ze ten moj rak jest taki lagodny, bo jak to sie mowi u nas "soft cancer" nie boli. To prawda, nie boli, nie musialam miec zadnych operacji i to jest ogromna roznica.
Zagrozenie utraty zycia?
Jest w sumie takie samo, ale o tym nie mysle, bo przeciez zagrozenie utraty zycia istnieje w kazdej chwili naszego zycia i to wcale nie trzeba do tego miec raka. Ludzie umieraja w wypadkach, umieraja w jakichs zupelnie absurdalnych sytuacjach i wczesniej nikt nie mysli, ze to jest jego ostatni dzien na ziemi.
Dlaczego ja mialabym myslec? bo mam raka?
No coz mozna i tak, ja jednak wole zaprzatac moja glowe innymi myslami:)))
Od poczatku robilam wszystko, zeby rak nie zmienil mojego zycia, albo zmienil go w sposob minimalny i ta robie.
Owszem doszly obowiazki zwiazane z rakiem, wizyty lekarskie, wczesniej chemia, jakies leki, ktorych w zyciu nigdy nie bralam... to sa wlasnie te zmiany.
Sa tez ograniczenia, bo pewnych rzeczy teraz nie moge robic, np. nie moge podrozowac.
owszem mozna z tego powodu sie zalamac, albo mozna o tym nie myslec.
Wybieram to drugie i zyje tak jak zylam dawniej, a tylko od czasu do czasu lykam tabletke, czy tez ide do doktora.
Nie mysle o tym czy uda mi sie przezyc, czy uda mi sie wyleczyc... bo tak naprawde uwazam, ze to nie ma znaczenia.
Znaczenie ma to, ze ciagle zyje, a gwarancji na dlugosc zycia nie ma nikt, tak zdrowi jak i chorzy, to po co sobie tym zawracac glowe:)
Z jednej strony takie zapewnienia o naszym rozumieniu są wyrazem naszej empatii dla cierpiącego. Lecz rozumiem jego zniecierpliwienie i chęć odcięcia się od tych zdrowych, przed którymi jeszcze całe życie, podczas gdy przyszłość chorego jest tak niepewna.
UsuńZ wielkim podziwem wszyscy obserwujemy Twoją postawę wobec choróbska. Robisz to wszystko, co powinnaś z punktu widzenia konwencjonalnej medycyny, a jednocześnie szukasz wszelkich dostępnych procedur mogących złagodzić skutki leczenia. Twoje pozytywne nastawienie do życia, akceptacja ograniczeń, przy maksymalnej aktywności fizycznej, zachowaniu poczucia humoru i dystansu może być dla każdego wzorem.
Wierzę, że należysz do tych szczęśliwców, którym SIĘ UDA.
Całkowicie się zgadzam z tym , że nie da się zrozumieć sytuacji innej osoby jeśłi się takiej sytuacji samemu nie przeżyło. Nawet jak się przezyło to tez trudno zrozumieć, bo każdy jest inny. Podobnie wysiłki w celu zademonstrowania empatii - rozumiem jak się czujesz - to bujda na resorach.
UsuńKiedyś kolezanka w pracy przeżyła wieka tragedie osobistą. Szef poprosil o zorganizowanie "counselingu" dla naszego zespołu - jak się mamy w stosunku do niej zachować. Jedna z pierwszych rad psychologa brzmiała - nie mówcie w żadnym wypadku, ze rozumiecie co ona czuje. To będzie dla niej brzmiało jak kpina. Bardzo słuszna rada.
Istotnie, taka fraza "wiem, co czujesz", może zirytować. Lecz jak tu w naturalny sposób się zachować. Nie dziwota, że ludzie odsuwają się od chorego i jego rodziny. Ja osobiście zawsze staram się wczuć w sytuację chorego, choć unikam używania terminologii świadczącej o powierzchownym traktowaniu tematu.
UsuńJestem pod wrażeniem postępowania Waszego zespołu, szczególnie zaś szefa, który uznał za celowe uzgodnić optymalną postawę wobec tragedii pracownika.
Errato, bo nie trzeba sie odsuwac. Mozna byc i sluchac, najczesciej chory sam mowi co go dreczy. Mozna zapytac "czy moge w czyms pomoc? cos zrobic dla ciebie?" z tym, ze to nie moze byc pusta oferta pomocy a potem "och sorry, ale akurat nie mam czasu" to tez jest denerwujace.
UsuńJa wiem, ze nie jest latwo, ale czesto mam wrazenie, ze ludzie za wszelka cene chca sie wczuc w sytuacje i zapomniaja sluchac:)))
To, co napisałaś, jest bardzo cenne. Bo rzeczywiście o tym słuchaniu najmniej się w tym wszystkim myśli.
UsuńLudzie odsuwają się od tych dotkniętych tragedią, ponieważ nie umieją się odpowiednio znaleźć.
Pamiętam, jak bardzo po śmierci mojego męża moi sąsiedzi czuli się w mojej obecności skrępowani.
Intencje znajomego pewnie były w porządku, tylko realizacja zgrzyta. Chociaż z drugiej strony wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku.
OdpowiedzUsuńJa tez mam takie powiedzenie że na coś trzeba umrzeć co nie znaczy, że już się wybieram
Pozdrawiam
Z grubsza biorąc, co racja, to racja. Może nawet chciał się ze mną w taki sposób solidaryzować.
UsuńNiestety trafił kulą w płot, bo ja całkiem czego innego po nim się spodziewałam.
nie wiem, co o tym myśleć. naprawdę nie wiem :(
OdpowiedzUsuńBądź tu mądry i pisz wierszem...:)
UsuńMówić można wiele, a w obliczu choroby reaguje się i tak często niezgodnie z wcześniejszymi obietnicami dawanymi samemu sobie...
OdpowiedzUsuńCóż, tak jest przeważnie:)).
UsuńW 2012 - 2013 cztery znane mi osobiście osoby z mego otoczenia zmarły na raka, w tym dziecko. Tknęło mnie, jak bardzo powszechna jest ta choroba - "na kogo wypadnie na tego bęc". Różne teorie o raku się słyszy, niektórzy twierdzą, że należy żyć w zgodzie ze sobą i kochać cały świat, a wszystko będzie dobrze. Podobno ludzie wychodzą z raka, jeśli w ten sposób zmienią swoją życiową postawę. Pięknie brzmi, ale jak ma się do tego rak u dzieci.
OdpowiedzUsuńJa równie często słyszę podobne teorie. Masz rację, nijak się nie sprawdzają w kwestii raka u dzieci.
UsuńLecz zaburzenia równowagi organizmu na pewno nie są dla zdrowia obojętne. Z tym, że nie na wszystko możemy mieć wpływ, nie wszystko możemy mieć pod kontrolą. Nie warto więc myśleć, że pojadło się wszelkie rozumy...
Strasznie dużo osób umiera na raka, strasznie dużo osób choruje, a ile jest takich osób, które nie wiedzą nawet, że są chore.
OdpowiedzUsuńTo jest przerażające. Ja też często o tym myślę, ale najlepiej chyba zająć się czymś pożytecznym, bo można zwariować od tego myślenia..
Pozdrawiam:)
Oj, co można zwariować, to można. Szczególnie, jeśli zacznie się czytać o tym w internecie. Wmówienie sobie objawów - murowane. Wiem coś o tym.
UsuńStaram się malo czytac na ten temat... I bez tego wyobraźnia szaleje...
OdpowiedzUsuńZdesperowany człowiek ima się wszystkiego...
Usuń