Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

środa, 1 lipca 2015

Czy one są gorsze? (1)

Zamierzam przyjrzeć się pewnym reliktom dulszczyzny w naszym powszednim, tak zdawałoby się, nowoczesnym, życiu. Dziś pierwszy z trzech przykładów takiego niekonsekwentnego podejścia do rzeczywistości.
Zagorzałych wielbicieli tyleż zgrabnych, co przewidywalnych, dykteryjek z morałem mogę jednak cokolwiek rozczarować. Zresztą, po takowe najlepiej sięgnąć do kolorowej prasy tygodniowej.
Bo tutaj to tylko prywata. I jeszcze prywatą pogania.


Dziesięcioletnia Zuzia wielką miłością darzy swoją siostrzyczkę, ośmiomiesięczną Darię.
Gdyby tylko mogła, spędzałaby przy niej każdą wolną chwilę. Uwielbia się z nią bawić, wozić przed blokiem w wózeczku, potrafi nawet, w razie pilnej potrzeby, zmienić jej pieluszkę. Joanna, mama dziewczynek, cieszy się, że ma tak pomocną córeczkę. Choć w żadnym razie nie nadużywa tego. Ostatnio jednak pomoc Zuzi stała się nieoceniona, ponieważ aktualnie Joanna przygotowuje się do obrony pracy magisterskiej. Tata, kiedy akurat nie jest w pracy, bierze dziewczynki na spacer, by w domu było choć trochę - tak cennego w tych okolicznościach - spokoju. Ponadto nie chce, by Zuzia była nadmiernie przeciążona obowiązkami.
Dziewczynka jest bardzo pogodna, uczynna, koleżeńska, Ma kochających rodziców, troskliwych dziadków, sympatyczne ciocie tudzież kuzynostwo. Ma też przyjaciółkę oraz mnóstwo koleżanek.
A jednak trudno byłoby uznać jej życie za beztroskie.
Ostatnio głębokim cieniem kładzie się na nim pewna sprawa. Sądowa sprawa.
Właściwie jej dziecięcy świat załamał się już jakieś cztery lata temu.
Bo oto nagle okazało się, że jej rodzice dłużej nie chcą już ze sobą żyć. Mama już nie kocha taty i w trybie pilnym chce od niego odejść. Dla małej Zuzi był to prawdziwy szok. No, bo jak to, tak po prostu odejść. Co będzie z nią, z jej własnym pokoikiem, ulubionymi zabawkami.
Mieszkanie trzeba przecież sprzedać, by spłacić pozostały kredyt. Potem wynająć byle jaki kąt.
Marcin ze zrozumieniem, aczkolwiek z wielkim bólem, przyjął tę decyzję żony. Gdy wszelkie negocjacje spaliły na panewce i stało się jasne, że podjętej decyzji już nie zmieni, on starał się znaleźć optymalne logistycznie rozwiązanie dla nich. Tyle tylko był zresztą w stanie zrobić.
Wykazał się wielką szlachetnością, biorąc na siebie większość ich wszystkich zobowiązań. Tak, aby tylko Zuzi żadnego z dóbr materialnych nie zabrakło.
Sprawa ciągnęła się i ciągnęła - w dzisiejszych czasach niełatwo znaleźć na mieszkanie kupca.
Już, już, dziewczynka pewnej nadziei nabierać zaczynała, na zewnątrz wszak rodzice tworzyli bardzo zgrany, przyjacielski duet. Organizowali spontaniczne wypady za miasto i do przyjaciół, a nawet wspólne wczasy. Czy to jedynie pozory? Otóż nie. Bowiem tak jasne postawienie sprawy spowodowało oczyszczenie atmosfery. Skończyły się kłótnie tudzież ciche dni. Nikt nie kwestionował już prawa Joanny do własnego życia, w tej zaś sytuacji spokojnie mogła zgodzić się na przeczekanie. Tymczasem, niczym grom z jasnego nieba, spłynęła na wszystkich wieść, iż kobieta spodziewa się drugiego dziecka.
W tym miejscu czytelnikom należy się małe uściślenie.
Joanna od roku związana była z mężczyzną, poznanym - jak to się pospolicie odbywa - w pracy.
I to on właśnie był tym "szczęśliwym" ojcem mającego przyjść na świat potomka.
Długo by opowiadać, jak przez ten czas - aż do dnia dzisiejszego - miały się ich sprawy.
Dość, że rodzina trzyma się nadal razem. Coś jednak się zmieniło, Marcin nie zamieszkuje już z nimi. Przeprowadził się do mieszkania po swojej zmarłej babci. On, który - z braku chęci ku temu ze strony biologicznego ojca - asystował przy porodzie Darii, traktuje dziecko jak własne. Zajmuje się nim dość często, zwłaszcza, gdy matka jest na zajęciach bądź uczy się do egzaminów. Dojeżdża do nich w każdej wolnej chwili, czy raczej - rzec by należało - na każde zawołanie. Jest przy nich zawsze, kiedy jest potrzebny którejkolwiek z nich.
W czym rzecz, można by w tym miejscu spytać.
Zuzia z obawą przyjęła do wiadomości fakt, iż niedługo ma się odbyć sprawa w sądzie. Trzeba wszak uregulować kwestię nazwiska Darii. Bowiem nie od dziś wiadomo, że tych rzeczy nie da się na dłuższą metę  ukryć. Prędzej, czy później wychodzą na jaw, czasami w bardzo niemiłych okolicznościach.
Zdecydowano się więc założyć sprawę o zaprzeczenie ojcostwa - względy rzetelności i inne takie.
Ustalono, że Daria nosić będzie nazwisko biologicznego ojca.

Teraz wreszcie dochodzimy do tego, do czego tą okrężną drogą niespiesznie tu zmierzam.
Cała ta sprawa stanowi źródło ogromnych rozterek małej Zuzi. Ona by przecież chciała mieć taką prawdziwą siostrę, nie jakąś tam przyszywaną, przyrodnią, o innym, niż reszta, nazwisku.
Co więcej, w szczerej rozmowie wyszło na jaw, że ona wręcz się przed koleżankami wstydzi, krępując im się do tego przyznać.

W czym niby gorsza ma być rodzina, w której jedno bądź wszystkie dzieci inne nazwiska noszą.
Rozumiem ten ogrom żalu dziecka, że rodzice się rozchodzą, że rozbiciu ulega całość rodziny.
Lecz ...wstyd? Skąd taki pomysł, pozwólcie, że spytam.
Zuzia wstydzi się przed koleżankami, zaś one zostały tym myśleniem "zainfekowane" przez rodziców.
Skąd w przeciwnym razie wiedziałyby, że to wstyd?
Czy też może zachodzi tutaj zjawisko przeniesienia. Za wszelką cenę broniąc się przed bólem, wolimy już przeżywać traumę w kategoriach wstydu.
Tak, czy owak, kłóci się to z zasadami logiki.
Czyżbyśmy znów mieli do czynienia z pewnym, jakże trafnie przez Piotra Żuka opisanym, syndromem. Wszak jeśli zdarza się to (nagminnie zresztą), w rodzinach aktorów, czy artystów, wszystko jest w porządku. Jeśli zaś w zwyczajnej, w dodatku niezamożnej, to już nieledwie patologia.

Zatem się zdecydujmy. Wóz albo przewóz. Rybki albo akwarium.
Jeżeli wciąż uznajemy seks przed- i poza małżeński za naganny, wtedy ten wstyd jakoś tam może być zasadny. Jeśli zaś w kwestii obyczaju chcemy dotrzymać kroku swym dalej idącym decyzjom, zaakceptujmy ich konsekwencje. W przeciwnym razie Pani Dulska zacierać będzie z zaświatów ręce.

36 komentarzy:

  1. Dzieci wiele rzeczy kreują i często o tym nie wiemy. Może Zuzia wyniosła wstyd od rodziców? Zapewne. Ale nie jest to pewne. Dzieci mają bujną wyobraźnię i mogą być bardzo wrażliwe. Może Zuzi ktoś z sąsiadów, znajomych, koleżanek coś powiedział? Tego nie wiemy.
    Mojego syna wychowywałam jako dziecko dwujęzyczne. W domu, po polsku. Z mamą, po polsku. Z dziećmi na placu zabaw i w przedszkolu po angielsku. Owszem, syn mając trzy lata mówił znacznie gorzej po angielsku niż jego rówieśnicy. Ale to jest norma. Znam dziesiątki dwujęzycznych dzieci. I nigdy nie wstydziłam się mówić po polsku albo kaleczyć amerykański akcent. Ale mój syn jest nadwrażliwy i gdy poszedł do przedszkola, jakieś dziecko powiedziało do niego, że ma "zepsutą buzię". Tak to nazwał mój syn. Po tym incydencie przez prawie DWA lata nie odzywał się ani po polsku ani po angielsku poza domem. Do nikogo. Używał ona języki tylko w domu. Znam tyle dwujęzycznych dzieci i tylko jemu się to przytrafiło! Czy był gorszy? Czy wyniósł z domu wstyd? Nie sądzę. Są w nas zakorzenione różne cechy i bardzo trudno oceniać takie sytuacje i winę tylko na rodziców składać. Nie wiadomo, co i jak rodzice mówili Zuzi. Może byli szczerzy, świadomi decyzji i ich skutków, ale ktoś inny ocenił negatywnie Zuzię lub przy niej postępowanie jej rodziców.
    Byłabym daleka od wydawania jednoznacznych osądów w takiej sprawie.
    Aczkolwiek zgadzam się całkowicie, że jak już podejmujemy jakąś decyzję, to wóz albo przewóz ze wszystkimi konsekwencjami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warunkowanie wstydem zostało niezwykle trafnie opisane przez Katachrezę w jej Dzienniku Frazeologicznym:
      http://dziennikfrazeologiczny.blogspot.com/2014/05/warunkowanie-wstydem.html
      Warto do wszystkich zagadnień podchodzić z dystansem, po co się tak niepotrzebnie spinać. To nigdy nie wychodzi na dobre, a raczej może jeszcze wyjść bokiem:)).

      Usuń
    2. Wszystko wcześniej czy później może wyjść bokiem :))
      Nie lubię jednoznacznych osądów i tyle...

      Usuń
    3. Ja też, dlatego się rozumiemy:)

      Usuń
  2. Dziecieca logika jest tak rozna od naszej, ze nie nadazysz. Ono bedzie sie wstydzic, bo tak to sobie wymyslilo i nadaremnie doszukiwac sie w tym sensu w naszym rozumieniu. Dzieci wstydza sie nosic okulary, cieple czapki i z tysiaca innych powodow. Powinno jej kiedys przejsc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci się tych czapeczek wstydzą, bo nie są głupie. Popatrzmy sobie na te zdjęcia z dzieciństwa. Czy chcielibyśmy się tak wystroić? Dzisiejsze dzieci mają ubiór na tyle fajny, że już nie muszą się go wstydzić.
      Okulary też wylansowano dostatecznie. Bo gdzieżby na to pozwolili producenci okularów, by im taki zarobek koło nosa przeszedł.:))
      Musimy bardzo nad sobą pracować, by dzieci nie warunkować wstydem.

      Usuń
    2. w tym kontekście bardzo podziwiam moich rodziców, przyjechali do stolicy z maleńkiej wsi, a nigdy, przenigdy nie przyszło mi do głowy, że to może być powód do wstydu, a okazuje się, że bardzo wielu osob to jest wstydliwa część historii rodzinnej

      Usuń
    3. Wstydzić się tego, że się przyjechało / pochodzi ze wsi? Popatrz, jak to się pozmieniało. Wielu spośród naszej blogowej braci mieszka na wsi, a niektórzy z nich to nawet porzucili miasto dla sielskich uroków. My, mieszczuchy trochę im zazdrościmy, w żadnym zaś razie oni nam:)).
      Mnie to rzecz jasna nie dotyczy, bo za nic w świecie nie wyprowadziłabym się z miasta, ale ja zazwyczaj mam inaczej, niż większość:)

      Usuń
    4. teraz być może jest inaczej
      ale w latach 70tych każdy udawał, że jest z miasta
      choć w Warszawie po wojnie niewiele osób zostało
      ciągle tkwiła w społeczeństwie wizja chłopków roztropków ze wsi, ludzi prymitywnych i niewykształconych

      Usuń
    5. Moi rodzice wychowani na wsi na początku lat 70tych przenieśli się do dużego miasta "za pracą". Opowiadają, że ciężko im było i w pewnym sensie czuli się gorsi. Ja, urodzona i wychowana w mieście nigdy tego nie odczułam.

      Usuń
    6. Możliwe, że tak właśnie było. Ale to tylko dlatego, że nasz kraj tyle przeszedł. Gdzie indziej nikt tak nie rozumuje. Pewnie i u nas szybko się wyrówna.

      Usuń
  3. W takim kraju zyjemy, gdzie dulszczyzna wciąz ma się dobrze, niestety. Współczuję małej Zuzi - tej niewinnej, dobrej istotce, która nie może po prostu cieszyć się siostrą, ale odczuwa to dziwne pomieszanie uczuć, któe zatruwa jej dziecięcą dusze. Tak, otoczenie ją zainfekowało tym zbędnym wstydem. Zrobiło jej krzywde. A tymczasem miłośc powinna wszystko tłumaczyć i być ponad wszystko. Myslę, że Zuzia z czasem uwolni się od brzemienia wstydu. Zrozumie, co naprawdę wazne. Może przechodząc przez okres buntu stoczy parę walk z rówieśnikami? Może stanie się samotniczką? A może w poczuciu goryczy kiedyś wyjedzie za granicę i odkryje, że nie wszędzie ludzie tak uwielbiają wtrącać swoje trzy grosze, że są miejsca, gdzie tolerancja naprawdę istnieje...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ty, Oleńko cudownie trafić umiesz w sedno problemu. Bo każdą radość można zatruć przez niepotrzebny ostracyzm. W tym przypadku taki, który zupełnie nie powinien mieć racji bytu.
      Ja również myślę, że tak mądra dziewczynka, jak Zuzia nie pozwoli nikomu zniszczyć tej cudownej więzi z siostrą. Pewnie będzie to od niej wymagało jakiegoś hartu ducha, twardszego charakteru, większej siły przebicia.
      Trochę to niepotrzebne; niestety, w nieprzyjaznym świecie konieczne.

      Usuń
  4. niestety pełno jest rodzin infekujących wstydem. Zastanawiałam się czasem dlaczego tak się dzieje. Może tacy "infekujący" rodzice chcą w taki właśnie sposób podnosić wartość własnej, niedoskonałej rodziny? Nie pojmuję tego... ale ja wiele rzeczy nie pojmuję :) Szkoda tylko małej Zuzi i generalnie szkoda rodziny....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie za wszelką cenę chcą się poczuć lepiej, nawet kosztem innych. A może przede wszystkim ich kosztem. Zawsze muszą porównywać, nieważne, czy są to postępy dzieci, nowy dom, czy samochód.

      Usuń
  5. taka oto sytuacja: moj Maz pochodzi z Meksyku, ma podwojne nazwisko; ja tez mam podwojne nazwisko - swoje panienskie i 'polowe' nazwiska Meza; nasza Corka ma tak jak ja, tylko w odwrotnej kolejnosci. kazdy z naszej trojki ma inne nazwisko. nikomu to nie przeszkadza, a juz na pewno nie nam. tyle, ze nie mieszkamy w PL...moze to ulatwia akceptowanie 'innosci', ktora wcale innoscia tutaj nie jest...

    pozdrawiam
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło jest wiedzieć, że są na świecie miejsca, gdzie problemy naszego rodzimego grajdołka wydają się śmieszne, a nawet groteskowe:))

      Usuń
    2. Joanno, u Was z nazwiskami, u nas z paszportami. Wszyscy nosimy to samo nazwisko ale posługujemy się paszportami z innych krajów: ja z jednego, mąż z drugiego, synowie z trzeciego. Na przejściach granicznych, gdy przechodzimy przez granicę, to "dziwnie na nas patrzą", szczególnie, że często przejścia są osobne, np. dla osób z UE, w Stanach, dla obywateli USA, a my w czwórkę zawsze musimy się pchać do tych dla "obcych".

      Usuń
    3. Mój siostrzeniec ostatnio miał podobny problem z paszportami swoich dzieci. Ostrożność sprawia, że na przejściach granicznych sprawdzają takie rzeczy bardzo szczegółowo.

      Usuń
  6. Zawsze w takich sytuacjach to właśnie dzieci szkoda
    POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, dzieci zawsze szkoda. Czasem do tego stopnia, że wcale nie chcemy ich "powoływać". Lecz jeśli życie jest największą wartością, to może lepsze takie niedoskonałe, aniżeli żadne. Nie czuję się na siłach o tym decydować.

      Usuń
  7. Kołtuństwa i dulszczyzny ci u nas pod dostatkiem ... to tak ogólnie . To jak dziecko odbiera taką sytuację zależy w dużej mierze od rodziców, rola matki jest w tym nieoceniona . Czegoś tam zabrakło i dlatego Zuzia ma z tym problem. Nie chce się tu rozwodzić nad strategią wychowawczą . :) Dodam ,że moje dzieci z dwóch małżeństw noszą różne nazwiska, ale nigdy nie miały z tym problemu, zawsze wszystkie jednakowo były moimi dziećmi i rodzeństwem i do dziś poszły by za sobą w ogień. Pojęcie przyrodni brat w mojej rodzinie w ogóle nie funkcjonuje. W polskiej społeczności jest zbyt dużo z "mentalności Kalego " jak u sąsiada "coś nie po Bożemu" to napiętnować , skazać na ostracyzm, a najlepiej było by spalić na stosie . Ale jak u mnie to wszystkich ,którzy mnie piętnują "na stos".... Jednym słowem głupota , zakłamanie , podwójna moralność, brak empatii , zwykłego zrozumienia - to my zaściankowi Polacy .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo pięknie to rozwinęłaś. My, rodzice wiele dobrego mamy w tej dziedzinie do zrobienia. Zaś w szczególności ważne jest, by przykładać tę samą miarę do zachowań swoich, jak i bliźnich. Nie wolno stosować podwójnej moralności, to niszczy i zatruwa środowisko ludzkie. Szkoda życia na takie dyrdymały:)).

      Usuń
  8. Najgorsze jest to, że zawsze dzieciaki cierpią za blędy rodziców. Wydaje mi się jednak, ze Zuzia tak sama z siebie się nie wstydzi. Ktoś jej musiał czegoś nagadać. A Mąż kobiety to bardzo dobry człowiek, skoro pomaga i dba o wszystkie trzy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mąż kobiety to święty człowiek. Niewielu takich na tym znieczulonym świecie.
      Nie zawsze rodzicom udaje się postępować w pełni odpowiedzialnie, chociaż z pewnością pragnęliby tego.
      Siły natury okazują się niekiedy tak wielkie, że potrafią zdominować nasz rozsądek i przez chwilę nim zawładnąć.
      Ważne jest, by w sposób godny umieć przyjąć konsekwencje swoich czynów. Wydaje się, że w tej rodzinie coś takiego ma właśnie miejsce, musi się tylko uporać z nieuzasadnionym ostracyzmem.

      Usuń
  9. A ja wciąż czekam na kontynuację opowieści o umieraniu miłości śmiercią naturalną:)
    A co do dzisiejszego wpisu, to nie są gorsze w żadnym wypadku. Ale społeczeństwo potrafi sprawić, że mogą się takie czuć. Dzieci to taki papierek lakmusowy społeczeństwa, bo nie potrafią udawać a na niektóre rzeczy nie zdążyły się uodpornić. Przykre jest to, że dzieci płacą za to, co robią rodzice (nawet jeśli nie robią niczego złego) albo za to, że otoczenie bezprawnie ocenia i przypina łatki.
    Szkoda, że eliminacji wad i oceniania prawie nikt nie zaczyna od siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto byłoby oddać sprawiedliwość naturze. Ona nas raczej nie zawiedzie, a jeśli nawet, to nie w tym stopniu, co nawarstwiona, skomplikowana i zapętlona sieć kultury. Nie żyjemy w enklawie, zatem nie ma powodu, byśmy kultywowali przestarzałe obyczaje. Może już pora wytworzyć jakiś nowy rodzaj kultury, oczyszczony i uwolniony od naleciałości, w większym stopniu odpowiadający nowym czasom.
      Właśnie przed chwilą rozmawiałam z siostrą o tej dalszej części opowieści. Przyznam, że trochę mnie zniechęciła reakcja czytelników, którzy chcieli potraktować ją jak historyjkę z morałem. Będzie część dalsza, a nawet dwie:)).

      Usuń
    2. Żeby społeczeństwo uwolniło się od naleciałości musi przeminąć kilka pokoleń. Osoby, które myślą, zamiast przejmować skostniałe tradycje w naszym kraju są rzadkością niestety. Ludzie, którzy chcą iść pod prąd liczą się z tym, że będą mieć pod górkę, że wiatr im będzie wiał w oczy i jeszcze inni, żeby przypodobać się reszcie będą ich po drodze oplują. Ludzie mają instynkt stadny i idą na łatwiznę. Łatwiej przecież siedzieć cicho i się nie wychylać.
      Co do morału. Znasz bajkę o Pawle i Gawle? Ja tam znajduję kilka morałów:)

      Usuń
    3. A ja czekam razem z MP na kontynuację. Może być bez morału, chociaż każdy dla siebie pewnie coś znajdzie.
      A czy naleciałości miną? Jak miną takie, to zawsze będą inne. Historia uczy, że zawsze coś było.

      Usuń
    4. Lubię takie bajki z wieloma ukrytymi w treści morałami / przesłaniami.
      Zawsze coś się wymyśli, by jedni mogli czuć się lepsi od drugich, niestety:).
      A żeby tak lek na raka albo AIDS, to nie...

      Usuń
    5. Postaram się szybko dokończyć. Potrzeba mi tylko weny:))

      Usuń
  10. Zuzi jakiś mądry człowiek dałby radę wytłumaczyć, że wstyd jest wtedy gdy się kogoś okradnie i powinien się wstydzić złodziej a nie okradziona osoba. Zuzia nie ma się czego wstydzić, to ludzie powinni się wstydzić za swoje złe słowa, za niskie plotkarskie małe bezmyślne mózgownice.
    Zuziu ja Tobie dziecko mówię przez czas i przestrzeń:
    kochaj swoją siostrzyczkę i ciesz się że jest a głowę podnieś wysoko i bądź dumna i mów do tych bezmózgich takie słowa: jestem dumna ze swojej siostrzyczki i swojej mamy że urodziła mi siostrzyczkę, tymi słowy Zuziu nauczysz małych ludzi czegoś, wstydząc się dajesz im przewagę bo ich głupota zaczyna być dla Ciebie Zuziu ważna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest właśnie tak, jak napisałaś. Bo zamiast się bezproduktywnie wstydzić, trzeba się cieszyć darowanym życiem. Co nie oznacza braku refleksji. Wspaniały sposób poddałaś, Elu, by zamknąć tym plotkarzom buzie:). Trza być asertywnym, jak też mieć miedziane czoło. W pewnych sytuacjach jest to najlepsze wyjście.

      Usuń
  11. Dopoki ludzie nie przestana interesowac sie zyciem sasiadow bardziej niz swoim wlasnym dopoty beda na tym cierpiec dzieci. Dziecko bawiace sie w piaskownicy slyszy plotki siedzacych na lawce mam i babc. Zaczyna sie od niby niewinnego "pani Wielkanoc za trzy dni a ta z trzeciego pietra jeszcze okien nie umyla" a konczy sie "pani a kto to wie czyje to dziecko, matka sie puscila i tyle".
    Naprawde to wypadaloby juz skonczyc z tym poprawianiem sobie wlasnego samopoczucia przez krzywde innych.
    Niby kraj w sercu Europy a sloma z butow wychodzi.
    Szkoda mi dzieci w takich sytuacjach, bo one niczemu niewinne, zreszta w tej historii nie widze nikogo winnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż dziw, że w naszym, zdawałoby się, tak troskami zaprzątniętym społeczeństwie jeszcze się ludziskom chce interesować, co tam kto do tak zwanego gara wkłada. Jednak już cokolwiek ku lepszemu idzie, takie są moje osobiste spostrzeżenia. Z tymi umytymi oknami to bardzo adekwatny przykład. Ja zawsze odpowiadam, że ani jednego. I tak nawiasem, jest to szczera prawda, chociaż nikt mi i tak nie wierzy:)).

      Usuń