Zapragnęłam śledzików w occie. Marzyłam o nich już od tygodnia.
Takich, co to się je najpierw opieka, potem marynuje w occie z cebulą tudzież przyprawą wszelką.
Niepomna zupełnie na to, co się rok temu przy podobnej okazji działo.
Pamięć, wiadomo, zawodna; wspomnień przykrych dłużej niż rok nie hoduje.
I nie mówię teraz o mojej kamicy żółciowej, dzisiaj o czym inszym zgoła.
Daremnie odradzała mi siostra, że niby od dawna już nie czyni tego.
Posłuchałam przyjaciółki, która poradziła ...otworzyć okno. Mądrala jedna.
Jak (żarłoczny) mus, to mus; śledzie zakupiłam. Półtora kilo, jakby kilogram mi nie wystarczył.
No to się wpakowałam, ogólnie biorąc to-to mnie przerosło. Smażyłam w sześciu etapach, dwa razy zmieniając olej. Powietrze tak zostało tłuszczem nasycone, że drobinki osiadły dosłownie wszędzie. Kuchenka, zlewozmywak, naczynia na suszarce.
Moje ubranie, perfekcyjny makijaż, włosy tudzież okulary.
A pod nimi ...oczy. Które mi teraz na potęgę łzawią. Piszę i płaczę.
Uprzedzając pytania, okna otwarte były podczas całej operacji, a już po wszystkim nawet i balkon. Wszystko bezskutecznie, przez trzy najbliższe dni, kładąc się do snu będę czuć w nozdrzach ten namolny zapach. Trzy dni - nie dlatego jednak, że potem się ulotni - lecz z powodu przyzwyczajenia węchu raczej.
Kuchnia wyszorowana, ale to na nic; tłuszcz wdarł się we wszystkie szczeliny i zakamarki.
Osiadł na wtyczkach i dostał się do kontaktów.
Oczy i nos przepłukane solą fizjologiczną. Prysznic wzięty, wszystkie ubrania w pralce, za chwilę będę zmieniać pościel.
Wezwanie czyściciela dywanów i malowanie ścian jednak odpuszczę sobie. Płaszcze też poczekają na czyszczenie w swoim zwykłym trybie.
Nie tyle z powodu braku konieczności, ile z braku środków na opłacenie tychże.
Tak to mi się skórka za wyprawkę "opłaciła"!
Teraz zawarłam z rodziną umowę. Gdybym w ciągu najbliższego roku choćby nieśmiało napomknęła, że majaczy mi na horyzoncie wizja smażonych śledzików, czym prędzej mają mi ją z głowy wybić. Niechby nawet i tłuczkiem do ziemniaków.
Teraz grzeję się myślą o dniu jutrzejszym, gdyż zapowiada się interesująco.
Wybieramy się z kuzynem do kina - na film, o którym marzyłam - Tajemnica Filomeny.
Potem pójdziemy obejrzeć postępy prac przy budowie Teatru Szekspirowskiego, na koniec zaś pogadamy przy kawie w którejś z przytulnych knajpek Starego Miasta.
Jutro zdam relację, czy ten (tak bardzo nagłośniony) film spełnił moje oczekiwania.
Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dziekuje za radosc, ktorej mi dostarczylas z samego rana!!!
OdpowiedzUsuńZapach, zapachem i te wszystkie inne rzeczy, ale sledziki masz!!!
Na relacje z filmu czekam.
serdecznosci
Judyta
Cieszę się, że mogłam Ci tę radość sprawić:-).
UsuńJak dobrze jest móc... Dziś radość sprawia mi kuzyn. Jak dobrze go mieć, to przecież prawie jak brat.
Hmmmm
OdpowiedzUsuńAles mi smaka na tego sledzika narobila. Na szczescie nie mam czasu, gdyz wyjezdzamy ;)
Milego dnia. Z niecierpliwoscia czekam na relacje !
Tylko kto to wszystko teraz zje... Co się odwlecze, to nie uciecze, usmażysz po powrocie. Ja też czekam na relacje. Z wyjazdu. Takim to dobrze:-).
UsuńTy zdaj lepiej relacje, czy sledziki byly dobre i czy choc troche oplacalo sie zasmrodzic mieszkanie. :)))
OdpowiedzUsuńWiesz, prawdę mówiąc, to nie były aż tak dobre, jak te, które przyrządza mój szwagier. Ale i tak pożarłam aż trzy naraz:-)).
Usuńa nie mogłaś zwykłej rybki w folii aluminiowej...? :)))) Mam nadzieję, że absolutna rozkosz podniebienia wynagrodziła Ci wszystkie minusy :)))
OdpowiedzUsuńTajemnicę Filomeny omijam perfidnie szerokim łukiem ale bardzo jestem ciekawa Twojej relacji
Miłego wieczora życzę :****
Zwykła rybka w folii też jest niczego sobie:-). Tyle, że mnie akurat te smażone w głębokim tłuszczu śledziki po głowie chodziły. Teraz to już jednak poprzestanę na tych zwykłych rybkach. Przynajmniej przez najbliższy rok:-).
UsuńNie mogę się doczekać filmu! I swojej reakcji też.
Śledziki zielone to me wielkie marzenie! Tutaj, na Podkarpaciu są nie do dostania! A na Śląsku czesto je jadałam w postaci smazonej! Na chrupiąco! Jednak nigdym w takich ilosciach jak Ty ich nie smazyła! Ale sie Twojemu ogromnemu apetytowi nie dziwie, bo i mnie obecnie slinka ciecze, gdy wspominam ten boski smak! Biedna tylko Twoja kuchnia i załzawione oczy! Ale sledzie dobre były, czy nie???
OdpowiedzUsuńNo właśnie na chrupiąco! Za tym tęskniłam. Moja mama zawsze je tak przyrządzała, a pozostałość wędrowała do zalewy octowej z cebulą i mnóstwem przypraw. Troszkę rzeczywiście przesadziłam z ilością.
UsuńNie wzięłam pod uwagę, że to tylko dla mnie samej. Syn nie lubi takich rzeczy i zapowiedział, że nie tknie.
Jeszcze dziś po przyjściu z kina zjem sobie parę sztuk, reszta pójdzie do octu. Może siostra się skusi.
no i chyba po powrocie te śledziki.... czy muszą sie dłuzej przegryzac? nie wiem, bo nigdy nie jadłam takowych:-)). a na relacje z filmu z utęsknieniem....
OdpowiedzUsuńaj, poczytałm dopiero w poprzednim komencie, że troszke to trwa.....
UsuńWłaśnie je włożyłam do octu. Jutro wieczorem, po powrocie z koncertu będą, jak znalazł:-)).
Usuńno matko, pamiętam takie śledziki, babcia robiła. nie podejrzewałam, że to takie przekleństwo!
OdpowiedzUsuńnie znam się na przygotowywaniu mięsa, ryb, ale może warto by je było upiec w piekarniku, owinąwszy to wszystko w folię?
Takie przepisy to zawsze przechodzą z babci, przez matkę, na córkę:-). Kto wie, może i z prababci nawet. Pycha!!! W folii to może też się da, ale to będzie miało inny smak. Może następnym razem wypróbuję na mniejszej ilości.
UsuńNo to już wiem, dlaczego w domu moim się smażenia śledzików nie praktykowało :) A jako że samu ich nie znam to nigdy nie zachce mi się ich zrobić ;)
OdpowiedzUsuńTo masz przynajmniej z głowy. Gdybym nie poznała smaku czekolady, może nie miałabym teraz takiego czekoladowego nałogu:-)))
Usuń:)) To my ci też przypomnimy gdybyś chciała znów je zrobić. :)
OdpowiedzUsuńJasne! Dobrze, że mogę na Was liczyć:-)).
UsuńPółtora kilo! Toś sobie robotę zadała ;)
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że jednak za dużo. Nie przypuszczałam, bo większość ludzi taką ilość zwykle kupuje.
Usuńgłupawkę mam bo wyobraziłam sobie, jak birzesz kromkę, ocierasz o okap po tym smażeniu i już jest grzanka..
OdpowiedzUsuńUkasz (syn) kilka lat temu musiał sprawdzać pracę pań sprzątających i tak mu to weszło w krew, że przyjeżdżał do domu, piłkawę i rozglądał się maniacko po kuchni wskazując - wszystko tłuste! Po czym brał się za szorowanie, zgroza. Moja siostra się go bała wpuszczać do domu, był gorszy niż sanepid;))
To przyślij go do mnie:-). Miałby używanie. Wojna z tłuszczem w mojej kuchni przypomina walkę z wiatrakami.
UsuńZdarzyło mi sie raz w życiu nie wyłączyć przed wyjściem z domu garnka, w którym się gotowały nóżki i takie inne na tzw. "zimne nóżki", "galaretkę", "galart" czy jak to kto zwie w różnych częsciach Polski. I się wygotowały.... Trzeba było nie tylko wyprać ciuchy i wyszorować wszystko (szafki, na szafkach...), ale umyć okno w kuchni, wyprać firankę i wyczyścić roletę. Nie zapomniałam do tej pory...
OdpowiedzUsuńWyobrażam to sobie! To musiał być prawdziwy "Sajgon":-))).
UsuńO matko! Sorry, ze sie smieję czytając to, bynajmniej nie z powodu braku empatii tudzież złośliwości, ale całośc wydała mi się dość komiczna... na długo odechce ci się tych śledzików:)
OdpowiedzUsuńOj, odechce, odechce! Upłynęło już kilkanaście dni, a syn twierdzi, że po przyjściu z dworu wciąż czuje zapach:-).
Usuń