Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

środa, 16 października 2013

Od przybytku głowa ...czasami boli

Przeglądając jesienną garderobę, miałam okazję sprawdzić swój stan posiadania. Możecie mi wierzyć - "kolekcja" to imponująca. Choć nie w tym sensie, w którym powinna imponować. Bo otóż mnóstwo w niej półkowników - rzeczy, które od momentu zakupu światła dziennego nie ujrzały. Innymi słowy, na półkach przeleżały. Z powodu ich kompletnej nieprzydatności do spożycia / użycia. Bo każda z nich kupiona była tyleż z potrzeby ducha, co z niedostatku ciała. A raczej z owego ciała naddatku.
Znacie ten stan, gdy widok wymarzonego ciuszka podnosi poziom adrenaliny do górnych granic? Co prowadzi do jedynie słusznego wniosku, że koniecznie musicie go mieć! Ja w takich razach popuszczam wodze wyobraźni, kierując się odruchem serca. Przymierzam i oczami duszy, widzę, że wyglądam zjawiskowo. Wszakże pod warunkiem stania z wciągniętym brzuchem tudzież oddechu brakiem. Choć często, gęsto w biuście się opina, cóż stąd, skoro tak pięknie prezentuję się "ideologicznie". Czyli w mojej projekcji. Nic to, biorę! I ad acta odkładam. Czytaj: do szczuplejszych czasów.  Zdarza się (choć z rzadka), że (tadam!) tryumfalnie nadchodzą. Ostatnio jednak, niestety, nie. A więc jak ognia unikam ich widoku. W obawie, by nie zepsuły mi humoru, przypominając jak bardzo stan faktyczny odbiega od wymarzonego. Stanowiąc ponadto żywy wyrzut sumienia, uświadamiając, ileż to kasy na to poszło.

Z butami rzecz ma się podobnie. Widok szczególnie pięknej ich pary, rozsądku mnie może ze szczętem pozbawić. Tata żartował kiedyś, że na tle mojej kolekcji blado wypadłaby nawet słynna Imelda Marcos. W tym miejscu przyznać muszę, że zbiór mój jest imponujący.
Dlaczego więc przeważnie nie mam co na nogi włożyć? Ponieważ kupując kieruję się głównie wyglądem, nie zaś wygodą. Następnie czuję się uprawniona do poszukiwania kolejnej pary - bo przecież nie da się w tym chodzić. I tak do skutku, bo otóż okazuje się, że te wygodne do niczego mi nie pasują.
I tym sposobem sklep już mogłabym otworzyć:-). Lecz nic z tych rzeczy. Bo jeszcze bardziej, niż kupować, nie znoszę niczego się pozbywać. O wyrzucaniu oczywiście nie ma mowy. Do swoich rzeczy jestem wielce przywiązana, traktując wszystkie, jak przedmioty "z duszą".

Mam jednak solenne postanowienie, by więcej nie gromadzić rzeczy nieprzydatnych. Moje mieszkanko nie jest przecież z gumy. 
Opracowałam pewien sprytny sposób. Nie kupuję od razu czegoś, co w sposób szczególny moją uwagę zwróci. Proszę o odłożenie do jutra. Następnego dnia patrzę na to świeżym okiem, weryfikując swój wczorajszy zachwyt. I wiecie co? Najczęściej czuję się "zwolniona" z zakupu. Ach, jaka ulga! Ileż to kasy zostaje w kieszeni.

12 komentarzy:

  1. Też mam dom zawalony moimi rzeczami i niczego nie umiem wyrzucić, bo wszystko łaczy sie w jakimś wspomnieniem, marzeniem, kawałkiem duszy. Tworzą tajemny świat pachnących melancholią szaf i szafeczek...Nic nowego już nie kupuję, bo tu na wsi potrzebuję jedynie dresów i tego typu wygodnych, nadających sie do zniszczenia ciuchów.Jednak też wciąz mam nadzieję, że kiedys jeszcze gabarytowo rzeczy z przepastnej szafy będą na mnie pasować i pojawię się gdzieś tam niby Kopciuszek na balu!:-)
    Pozdrowienia ślę o poranku!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O niczym innym nie marzę, jak o tym, by posiadać dom zawalony moimi ulubionymi rzeczami:-). Jak również o tym, by móc chodzić w wygodnych rzeczach. Lecz moje życie ma inną specyfikę, z którą muszę nauczyć się w zgodzie być:-). Oby nie zabrakło mi mądrości, by umiejętnie wyważyć proporcje... Tobie również miłe pozdrowionka ślę. O 12.00, skoro świt:-)).

      Usuń
  2. Errato i Olu - musiałabym napuścić na Was moją rodzicielkę ;) :))) Od razu byłoby luźniej w Waszych szafach i zrobiłoby się miejsce na kolejne "przydasie" :)
    Też mi żal wyrzucać, ale raz na jakiś czas dostaję takiego natchnienia i na jego fali pozbywam się owych "przydasi"/"przydasiów"?
    Paradoksalnie czuję się wtedy lżej.
    Dobry masz sposób na odkładanie do jutra. Bo tak jest, że wiele rzeczy kupuje się pod wpływem impulsu, a potem zagracają niepotrzebnie nasz dom. O stronie finansowej już nie wspomnę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo często rzecz zobaczona nazajutrz nie wydaje się już taka odlotowa. Okazuje się, że tam odstaje, ówdzie się marszczy, a w ogóle to raczej nam się nie przyda. Prawdę mówiąc, ja też raz do roku wypowiadam wojnę wszelkim zbytecznym rzeczom. Aby było skutecznie, muszę od razu wynieść wszystko na śmietnik. Zdarza się bowiem, że budzę się w środku nocy i lecę "ratować" jakąś szczególnie ulubioną sztukę.

      Usuń
  3. z butami mam podobnie, też kupuję, bo ładne a potem płacz;) a z odzieżą mam odwrotnie - wszystko, co małe, daję siostrze albo siostrzenicom a stare wyrzucam do śmieci, teraz też jestem po selekcji i moja szafa jest prawie pusta. Nie mam w czym chodzić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musisz koniecznie udać się "na zakupy". Szkoda, że tak daleko mieszkasz, pobuszowałybyśmy po sklepach razem:-)))))))).

      Usuń
  4. Też mi zalega parę takich pułkowników, i z podobną motywacją (schudnę za miesiąc, dwa) je kupowałam. Więcej rozsądku cechuje mnie podczas kupowania butów. Wolę kupować te wygodne, a jak są dobre, to noszę latami te same eleganckie. Dopiero jak widzę, że moda stanowczo się zmieniła, kupuję sobie coś nowego.
    Ale ogólnie wydaję chętniej na remonty, niż na ciuchy, a chętnie odwróciłabym te proporcję już teraz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za to ja stanowczo powinnam zmienić proporcje w tę drugą stronę. Mojemu mieszkaniu (a raczej mieszkanku) stanowczo przydałby się jakiś lifting:-))))))).

      Usuń
  5. też mam kilka tzw. przyszłościowych ubranek, czyli takich, w które wejdę po zrzuceniu kilku kilogramów. buty po prostu kocham. niestety mam bardzo wybredne nogi i ostatnimi czasy muszę zmniejszyć ilość nabywanego obuwia. poza tym nie niszczę ich prawie wcale, więc miejsca coraz mniej, bo nie ma co wyrzucać. nauczyłam się jednak wywalać zbędne ubrania, takie w których nie chodzę co najmniej dwa sezony. robi mi to miejsce na nowe :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, te nasze "przyszłościowe" ubranka! Pozostaje nam życzyć sobie, by działania zmierzające w kierunku ich zaktualizowania, osiągnęły skuteczność:-).

    OdpowiedzUsuń
  7. wiesz, ja po "tłustych " ( nomen omen) finansowo latach pracy w korporacji mam wory ciuchów w całej rozmiarówce... i buty zajmujące w kartonach całą ścianę... (strych) ostatnio zrobiłam wstępną selekcję: rozdałam, wyrzuciałam połowę...czuję sie jakby lżej- na razie tylko psychiczne, bo fizycznie nadal "ciężko".
    Jeszcze do kolekcji dodam torebki ( no bo do butów...) i rękawiczki- mam całą tęczę- na szczęście w tych dwu ostatnich przypadkach się nie przeterminowuje....
    ale jestem z siebie dumna, bo w tym roku nie kupiłam ani jednaj pary obuwia!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. To rzeczywiście może być powód do dumy. Mnie udało się to w jednym sezonie. Głównie dlatego, że nie nie było nic wartego kupienia. Ale to też jest jakiś sukces. Prawdziwa zakupoholiczka nie uznałaby tego za przeszkodę:-). Co do torebek i rękawiczek, trudno mi się zdecydować, dlatego kupuję z rzadka. Nie masz pojęcia, jak się ożywiłam, czytając o ścianie pełnej butów. No i tej pełnej rozmiarówce. Sęk jednak w tym, że moje tłuste finansowo lata, jak dotąd nie nadeszły jeszcze:-). Ech...

    OdpowiedzUsuń