Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

czwartek, 2 stycznia 2014

Obcy?

Każdy z nas ma w swoim rodzinnym "repertuarze" różne, mniej lub bardziej zabawne anegdoty. Niektóre nadają się wyłącznie do opowiadania w ścisłym gronie spokrewnionych osób.
Cóż stad, jeśli nawet po raz setny. Są jednak i takie, które mają szersze odniesienia.
Dzisiaj jedna z nich.
Młodszy brat mojej Mamy, powszechnie zwany Olesiem, długo nie mógł się "ustatkować". Z tej przyczyny sypały się na jego głowę gromy, zsyłane przez zacne, wiekowe matrony.
Nosił długie włosy, ubierał się, jak Elvis, jeździł auto-stopem. Czasem nawet listonosz przynosił jakiś niezapłacony mandat. W takich razach do akcji wkraczał nasz Tata, złośliwie komentując zdarzenie. Pomawiając o lekkomyślność a nawet nieodpowiedzialność. Nigdy by się zresztą nie zgodził powierzyć nas opiece wujka. W obawie, by ten nie zechciał przeprowadzić z naszym udziałem któregoś ze swoich "doświadczeń".
Jako elektryk, oświetleniowiec w teatrze, lubił zapoznawać nas z działaniem prądu. Miałyśmy z tego frajdę, nawet jeśli czasem prąd ów z lekka nas "popieścił". Jednak wszystko było pod kontrolą - będąc fachowcem, wiedział, ile amperów stanowić może niebezpieczną dawkę.
Kiedy z siostrami  nazywałyśmy go w żartach wujkiem, gonił nas wokół stołu, próbując zdzielić przez łeb gazetą. Wolno nam było zwracać się do niego wyłącznie per "Oleś". I chociaż wzajemnie się uwielbialiśmy, nie przepuszczaliśmy okazji, by robić sobie psikusy. Czasami nawet więcej, niż psikusy. Kiedyś wujek wywiózł nas łódką na środek dziadkowego stawu, wysadził na "bezludnej" wysepce i najspokojniej w świecie ...odpłynął. Nam kazał wracać na piechotę. Albo i wpław, jeśli mamy wolę. Strachu było co niemiara. Gdyby dowiedział się o tym Tata, miałby wujaszek z nim "do czynienia".
Potem okazało się, że woda w tym miejscu sięgała tylko do kolan.
Wróćmy jednak do meritum. Po latach, gdy mojej siostrze urodził się synek, odwiedził nas Oleś z narzeczoną, Hanią. Zachwytom i przekomarzaniom nie było końca. Popatrz, Wojtusiu, jakiego fajnego masz wujka! Oleś zrobił niezadowoloną minę, pod nosem burcząc: "jaki tam znów wujek".
Ano, słusznie - to raczej wujek-dziadek - nie pozwoliła zbić się z tropu Hania.
W tym miejscu jednak przebrała się miarka, Oleś obruszył się już nie na żarty.
Porwał się z krzesła, krzycząc: jestem obcy!
Taki już był ten nasz wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju wujek Aleksander.
Był, ponieważ od kilku lat zarówno jego, jak i pani Hani nie ma już z nami na świecie.
W naszej pamięci zawsze będzie funkcjonował jako największy oryginał w rodzinie.

Na pewno nie raz jeszcze Oleś będzie bohaterem moich wspominkowych opowiastek.
Ze zrozumiałych względów część z nich zamieszczona będzie jedynie w zakładce Rodzinne anegdoty.
Wszak nie wypada zanudzać czytelnika. Chyba, że ten zechce na własną odpowiedzialność...
W takim razie zapraszam również i do "zakładek".




21 komentarzy:

  1. Kazda rodzina ma swojego Olesia, barwna postac, o ktorej kraza legendy przy okazji rodzinnych spedow. Rajskie ptaki, ktore nigdy nie chcialy dorosnac, barwne osobowosci, o ktorych opowiada sie anegdoty kolejnym pokoleniom i ktore na zawsze pozostaja w pamieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak. I "czarne owce", na których suchej nitki nie zostawiają "stare ciotki":-). Oni zaś dryfują sobie w czasie, nic nie robiąc sobie z ludzkich ocen. Oni, o dziwo, są mi najbliżsi.

      Usuń
  2. ludzie różnią się między sobą a i "Olesie" bywają różni :) Dobrze, jeśli to różnorodność dobra i ciekawa.... gorzej jeśli to ktoś z trudną historią. Jak powiedziała wyżej Panterka... każda rodzina ma takiego "Olesia" :)))
    Miłego dnia ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Też miałam wujka, który nie lubił gdy mówiło się do niego ..."wujku"...Wszystkie kobiety w rodzinie..i te małolaty i te wiekowe, uwielbiały go...bo wył wyjątkowo przystojny ;) a przy tym szarmancki. Byłam bardzo nieletnią dziewczynką, gdy zniknął z rodziny...popełnił pierwszy rozwód w rodzinie i spotkało go "wygnanie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w sumie wcale nierzadkie zjawisko, zwłaszcza, jeśli różnica wieku jest niewielka. W istocie liczy się to, jakim się jest człowiekiem.

      Usuń
  4. Fajna opowieść o Twoim Olesiu :)) Macie przynajmniej kogo i co wspominać. A "szacowne" matrony, no cóż, pewnie też chciałyby poszaleć, ale tak się zasznurowały w swoich gorsetach, że rozplątać się już nie da, pozostało im jedynie krytykować "Innych" i po cichu moze im zazdrościć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś jest na rzeczy. Bo często ktoś, kto tak zagorzale krytykuje innych, kompensuje sobie własne niepowodzenia.

      Usuń
  5. Fajnie mieć takiego Olesia, można o nim pewnie opowiadać niejedną historyjkę. :) Obcy. :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba, niejedną! Mój syn szczególnie upodobał sobie jego postać i wielu zdarzeniom nadaje jego imię.

      Usuń
  6. też mam takiego wujka, który przez wiele lat nie chciał się ustatkować. bardzo fajny i zabawny człowiek, dlatego dziwię się, że tak długo szukał swojej połówki, ale wreszcie znalazł. każdemu przeznaczone co innego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że w końcu mu się udało:-). To bardzo trudne, trafić na tę właściwą.

      Usuń
  7. Dobrze jest mieć kogo wspominać :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bo przychodzą takie chwile, że wspomnienia stają się naszym bogactwem. Obojętnie, jakiej byłyby natury.

      Usuń
  8. dzięki Twoim wspomnieniom, zamyśliłam się troszkę i powspominałam dziś sporą część własnej rodziny, szczególnie wujka Czesia i ciocię Bożenę, którzy też już z tej drugiej strony są;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To piękne, że dzięki wspomnieniom mogą otrzymać "kolejne życie" w naszym sercu. I zupełnie nie ma znaczenia, że nie zawsze wszystko wyglądało tak różowo, jakbyśmy pragnęli. Oni już teraz mają lepszą mądrość.

      Usuń
    2. przyznam, że nawet mi trochę żal, że niewiele mam wspomnień, bo wujek Czesio mieszkał daleko i rzadko się widywaliśmy; a był naprawdę jedyny i niepowtarzalny :)

      inna rzecz, że człowiek dopiero teraz żałuje, że nie dopytywał o więcej rodzinnych historii; nie tak dawno umówiłyśmy się z Mamą, że zacznie spisywać przynajmniej to, co pamięta z opowieści Babci, Dziadka i Innych; chyba muszę Ją na nowo zmobilizować :)

      Usuń
    3. Wiesz, ja podczas tegorocznych Świąt zawarłam umowę z bratem, ze będę to spisywać. Stąd ten "ukierunkowany" przypływ weny twórczej:-)). Cieszę się, ze jednak się przemogłam, chociaż nie było łatwo.
      Jeśli tylko jest ktoś, kto może nam cokolwiek o rodzinie opowiedzieć, trzeba korzystać. Usilnie mobilizuj Mamę, by spisywała to, co pamięta, możesz jej nawet w tym dopomóc. Co dwie głowy, oraz cztery pary rąk...
      Mój Dziadek zawsze mawiał "czaszka pod ziemią nic już nie powie". Jak bardzo żałuję, że nie pytałam go o więcej.

      Usuń
    4. Trzeba namawiać do pisania, ewentualnie nagrywać (tylko potem poszukać chętnego do spisywania). Moja Mama Chrzestna zarzekała się, że nic nie będzie pisać, a po jej śmierci znalazł się zeszyt notatek... Gorzej, że w rodzinie jest historia o pewnej n-pra-babce, którą wnukowie namawiali na opowieści o babce jej męża (łapiecie jaki skok wstecz?), jeden siadał za nią i notował. I dzieki temu my mamy nieco opowieści rodzinnych z bardzo dawnych lat (jak to wszystko przetrwało wojnę i udało sie uratować...) - do momentu gdy charakterna n-pra-babka zorientowała się, że wnuk pisze, obraziła się i przestała opowiadać... Kolejne pokolenia skutecznie wyrugowały babską modę na obrażanie się :P

      Usuń
    5. Można by też nagrywać. Postanawiam, że koniec z tym odkładaniem; zaczynam od najbliższej wizyty u mojej Mamy. Żeby tylko miała nastrój do opowiadania, zamiast zbywać machnięciem ręki, jako, że głupoty...

      Usuń