Bo otóż donieść muszę, że ...rozpoczynam dietę. Od jutra, rozumie się - samo przez się.
Nie da się bowiem ukryć (choć wierzę w maskującą moc ubioru), że waga moja wskazała dziś ... prawie siedemdziesiąt! No dobra, może to jeszcze nie koniec świata; w końcu siedemdziesiąt, to nie na przykład sto. Niemniej przy mojej sylwetce to już prawdziwy problem.
Każdy ma swój indywidualny pułap, od którego zaczyna się "katastrofa". Dla mnie to właśnie ta liczba. Najwyższa w mojej "karierze". Gwoli porównania: tuż przed porodem - tylko 69.
To daje już jakiś obraz.
Wiem, jest wiele dziewczyn, które przy tej wadze wyglądają sexy, paradując w zaledwie trzydziestym ósmym rozmiarze.
Ja do tych szczęśliwych jednak nie należę. Ledwie bowiem mieszczę się w czterdziestym czwartym.
W porywach to i nie do końca nawet. Ot, cała nadwyżka wchodzi w niewłaściwe miejsca.
Zatem jedynie słuszną decyzją musi być zaniechanie tego niecnego (i destrukcyjnego!) procederu, jakim jest obżarstwo.
Dlaczego o tym piszę? Żeby nie było wykrętów.
Biorąc Was na świadków, nie będę miała odwrotu.
Dieta niskowęglowodanowa jest tą, na którą padł mój wybór. Mam bowiem pewność, że to węglowodany - głównie słodycze i owoce - winne są tych spustoszeń. Tudzież naddatków.
Póki co, jestem na dobrej drodze. Wszystkie słodycze zostały zeżarte. Nie mam już "na stanie" ani kostki białej czekolady, nawet mleczna się doczekała swoich pięciu minut. Została już tylko gorzka.
Lecz tej za żadne skarby nie tknę.
Czyli do dzieła. Wóz, albo przewóz. Raz kozie śmierć. Pod sankcją harakiri.
Umówmy się tak. Moja ostatnia fotografia stąd posłuży jako "przedtem". Gdy będę już mieć na koncie warte wzmianki osiągnięcie, zamieszczę zdjęcie w tym samym ubraniu, które spełni funkcję "potem".
Nie mam ambicji osiągnąć figury modelki - nie przy mojej skłonności do
Póki co, pragnę zgubić osiem kilogramów. Czyli plan realny.
Wiadomość z ostatniej chwili: również i gorzka czekolada padła ofiarą mojej żarłoczności.
Teraz to już naprawdę nie ma w domu nic słodkiego. Zatem będzie mi łatwiej.
powodzenia!
OdpowiedzUsuńDzięki, przyda się:-)).
UsuńPowodzenia tyle to na pewno uda się zrzucić...
OdpowiedzUsuńO, niestety; to trudniejsze, niż się zdaje:-).
UsuńPowodzenia. Przy silnej woli i dobrej motywacji dasz radę na pewno.
OdpowiedzUsuńJa i silna wola!?! :-)))
Usuńtrzymam kciuki! :)
OdpowiedzUsuńŻeby tylko Ci nie zdrętwiały:-)))))*
UsuńMocna jestes! Ja pewnie bez diety wspomagajacej niewiele zdzialam na swojej silowni, tyle, ze nie zardzewieje :)))
OdpowiedzUsuńSiłownię "przerabiałam" dwa lata temu. To nie dla mnie. Ale Tobie na pewno posłuży. Komandosi dają radę:-)))*. Pantery też...
Usuńfingers cross!
OdpowiedzUsuńa fe, po polsku nie umi????
UsuńUmi, umi,. Trzymaj z umiarem, bo zesztywnieją:-))).
UsuńUśmiałam się - dziękuję - bo dziś od rana łzy mi płyną.
OdpowiedzUsuńŁzy? Od kataru? Bo chyba nie ze smutku! Głowa do góry, pierś i reszta do przodu i takie tam...:-)*
Usuń:*
UsuńTo tak jak ja. jak będę maiła 70, będę najszczęśliwszą a ludzi! :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia.
Akurat w to wierzę. Laska z Ciebie, że ho ho!
Usuń? Raczej baleron, nie laska :((
UsuńChciałabym to zobaczyć!
UsuńUda Ci się:)))
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Ja przeraziłam się przy 72, teraz mam 58:))
Aż taki sukces!? Wobec tego może i mnie zmotywuje*.
UsuńDasz radę :) Ja sama w życiu przeszłam diety różne najróżniejsze, wiem jakie to trudne. Schudłam i wierzę, że Ty też spełnisz swoje postanowienie. Najważniejsze się nie głodzić, tylko jeść racjonalnie i regularnie. Trzymam kciuki i do dzieła! Powodzenia!
OdpowiedzUsuńDziękuję z słowa wsparcia. Będę się starać, bo dalej już tym trybem nie ujadę.
UsuńPowinnam zrobić to samo.
OdpowiedzUsuńPrzyrzekam sobie wieczorem, rano jest ok, po południu też. W nocy (bo ja nocny tryb życia prowadzę) moja ofiarą pada wszystko, co jadalne.
Mam 160 cm, 75 kilo, rozmiar 42.
Już nie lubię zaglądać w lustro...
Kurcze!
Nocny tryb? To tak, jak ja. A w nocy tak miło jest sobie posiedzieć do towarzystwa z czymś smacznym i słodkim:-). Nie jeść na noc? To po co byłoby w ogóle siedzieć! Przecież noc to najulubieńsza pora dnia:-))).
Usuń:))) Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńCzuję się zobowiązana, by Was nie zawieść:-)).
UsuńCo prawda, na zdjęciach nie wyglądasz na - wybacz, zapasioną, ale skoro źle się czujesz z naddatkami, to nie ma co wydziwiać.
OdpowiedzUsuńPowodzenia zatem :)
Jeśli uważnie porównać ostatnie zdjęcie z tym w jasnym swetrze, widać, jak urosły mi "boczki". I obłożyły się plecy. A to już niestety najgorsze miejsce dla "tłuszczyku":-))).
UsuńMożliwe, nie będę się jednakże wpatrywać usilnie w Twoje zdjęcia ;) wystarczy, że spoglądam czasem w lustro, własne :(
UsuńPowodzenia!!!
OdpowiedzUsuńSama od jakiegoś czasu myślę, żeby na swoim blogu ogłosić wszystkim, że zaczynam zdrowo się odżywiać (koniec z chińczykiem i obżarstwem o 23) i ćwiczyć, coby zbudować jakieś mięśnie. A wtedy koniec z wymówkami i lenistwem, bo wstyd będzie się przyznać, że nie chciało mi się wstać z łóżka, żeby pompować swoje pośladki z Mel B :) Ale to może od jutra...
Również trzymam kciuki i wierzę, że mi nie zdrętwieją. :)
Rzeczywiście, chyba warto po koleżeńsku ogłaszać:-). Robi się z tego coś w rodzaju krucjaty po zdrowie i sprawność.
UsuńErrato! Bedę trzymałą kciuki za powodzenie Twojej diety jako stała bojowniczka w walce o utracenie zbędnych kilogramów. Wierze, że Ci sie uda, bo napisałaś o tym z takim przekonaniem i tak szczerze, że aż Ci pozazdrościłam tej decyzji. Też zabiorę sie za odchudzanie, bom tłuściutka i rozłozysta, ale dopiero latem, gdy bedę miała w ogrodzie mnóśtwo warzyw i owoców. W moim przypadku dieta, która juz dwa razy sie sprawdziła (10 kg w trzy miesiące) to dieta Dąbrowskiej - czyli warzywa, trochę owoców, zero soli i cukru i mięsa i minimum węglowodanów!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło i z całęgo serca życzę Ci powodzenia!:-))
O, to byłaby dieta w sam raz dla mnie. Bez mięsa mogę bardzo długo wytrzymać, bez owoców trudno mi nawet parę godzin. Muszę zerknąć, co to takiego, ta Twoja dieta. Ach, my, kobiety... Dzisiaj w przymierzalni totalna załamka!
UsuńU mnie też kiedyś waga 70 kg stanowiła granicę, ale jakoś od dawna się zabrać za siebie nie mogę, choć w moim postanowieniach na Nowy Rok i chęć zgubienia kilku kilo się pojawiła. Ale to i tak dopiero jak odstawię Małą od piersi.
OdpowiedzUsuńA Tobie życzę powodzenia:). Jaka jest Twoja wymarzona waga?
Drugi raz mi komentarz zjadło:-). Nie mów, że Ty ważysz więcej! O Twojej sylwetce to nawet nie mogę pomarzyć. Musiałabym się chyba drugi raz - w innym ciele - urodzić:-). Moja wymarzona to 48. ("Licealna" to 45). Niestety, na dziś limit marzeń wyczerpany:-))). No, dobra, niechby teraz było 60 i ani grama więcej. Też mnie zadowoli.
Usuńniech Ci się uda :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie!
Usuńtrzymam kciuki i wiem, że można, bo sama zaczęłam się odchudzać od 2 tygodni i już 3 kg mniej :))))
OdpowiedzUsuńmożna? można!
Wspaniały rezultat! Motywujmy się zatem nawzajem:-)*
UsuńOj powodzenia Ci życzę, ale zrozum kobieto - czekolada gorzka nie jest słodka :-))
OdpowiedzUsuńJa zawsze mam w zanadrzu taką super-gorzką 82% Lindt, jak potrzebuję to sobie kostkę skubnę i od razu lepiej się na duszy robi. Magnez toż to przecież!
Ja owoców też już nie jadam właściwie od pół roku, bardzo sporadycznie, raz na miesiąc może, za to warzywa staram się. Tylko pamiętaj żeby zwiększyć podaż białka - skądś organizm musi czerpać energię!
Tak naprawdę, to nie czekolada jest tym, co lubię najbardziej. Jem ją dlatego, że zawiera dużo skondensowanego mleka. Gorzka, to zupełnie nie to. Magnez należy przyjmować w innej formie, z czekolady (w towarzystwie cukru) to ponoć wcale się nie wchłania. Żyć bez owoców! Co to jest za życie?:-))))
UsuńSkąd ja to znam...
OdpowiedzUsuńUpewnij się, że nie masz w domu NIC, ale to absolutnie NIC zawierającego cukier. Przetwory? Dżemy? Cukier do herbaty...? Kiedy będziesz na głodzie, wmieciesz wszystko jak leci...
Jak Tobie się uda, to ja też już nie będę mieć wymówki. Rozmiar na razie 42...
Wprawdzie jak dotąd nie zdarzyło mi się wyjadać cukru z cukierniczki, ale przyznam, że kiedyś mało brakowało...:-)
UsuńŻyczę wytrwałości i powodzenia. wiem jak to trudno już ponad rok walczę z tymi okropnymi kilogramami, idzie ciężko. No u mnie już nie te lata, nie ta przemiana ... ;-) Obserwuje chętne i i czekam na relacje na gorąco ;-) Pozdrawiam ciepło!!
OdpowiedzUsuńO Boże Ty mój! Teraz to mam dopiero nie lada wyzwanie! A już miałam zanurzyć rękę w miseczkę z orzeszkami ziemnymi. Dobrze, powstrzymałam się:-). Wiem, że z takich "powstrzymywań" będzie teraz składać się moje dalsze życie. Czasem człowiek zadaje sobie pytanie, czy to ma sens. Ale w drugą stronę też nie warto iść. Bo tam jest już tylko równia pochyła, po której się staczamy. Wiedzie nas do utraty zdrowia i sprawności, oraz totalnego niezadowolenia z siebie...
UsuńJa chyba jestem uzalezniona od cukru i moge nie jesc weglowodanow, bialek a nawet warzyw i owocow ;), ale jak otworze czekolade to nie ma bata na miejscu zjem cala.
OdpowiedzUsuńCo do diety to dieta dieta, ale polecam troche ruchu. Nawet jakis szybki spacer ze dwa razy w tygodniu.
Powodzenia! :)
Wiem, co to znaczy uzależnienie od cukru. Podobno można się odtruć w ciągu dwóch tygodni.
UsuńRuch jest zbawienny, tyle, że po przekroczeniu pewnego etapu bezruchu, trzeba go rozsądnie dawkować. Na początek nałożyłam na siebie reżim codziennego wychodzenia z domu. Ciekawe, jak mi się uda z niego wywiązać:-).
Naprawde? Czyli po dwoch tygodniach juz nie ssie i nie szuka sie starych cukierkow? Chetnie bym sprobowala, ale sie boje, ze sie namecze na darmo. ;)
UsuńMysle, ze codzinne wychodzenie to bardzo dobry poczatek. ;)
Dziewczyny, z uzależnieniem od cukru jest tak samo, jak z każdym innym. Można się odtruć i cię już nie ssie, ale tylko do momentu, kiedy nie zaczniesz jeść znowu. To tak samo, jak z alkoholem czy papierosami - jeśli chcesz naprawdę rzucić nałóg, to nigdy więcej nie wolni ci po to sięgnąć. A weź tu do końca żyia nie zjedz już nic słodkiego...
UsuńJa najdłużej wytrwałam pół roku - nie jadłam nawet owoców. Wtedy faktycznie, głód na słodkie zniknął. Ale wszystko wróciło, niestety, kiedy tylko zaczęłam znowu jeść.
To smutne. Czasami sobie myślę, czy nie lepsze są inne uzależnienia, ot, choćby nikotynowe, czy alkoholowe. Ale to tylko takie buntownicze, desperackie myśli. Dlatego, że mój nałóg tak brzydko odbija się na wyglądzie. W gruncie rzeczy wiem, że wtedy byłoby jeszcze gorzej...
UsuńNo tak, jak tu nie zjesc czeresni w sezonie?
UsuńE, jakbys cpala i chlala to tez by chyba tak piknie nie bylo, ale moze mialabys do tego wiekszy dystans. ;)
Ooooooo! Te czereśnie w sezonie!
UsuńMoją zgubą są truskawki. Muszę sobie wydzielać, bo potrafiłabym jeść do rzygu. Uwielbiam truskawki.
Usuńtruskawki uwielbiam do momentu az pojawia sie czeresnie. Moge caly koszyk. ;) Dobrze, ze maja pestki, bo to troche spowalnia jedzenie. ;)
UsuńTruskawki ze śmietaną siały spustoszenie pewnego pamiętnego lata. Zajadałam się, czy też raczej przejadałam się nimi do upadłego:-))).
UsuńTeraz jednak przyznaję prymat czereśniom. Tylko szkoda, że są takie drogie. Właściwie nie na moją kieszeń:-)). Ale i tak sobie nie odmawiam:-))).
Usuńbo rzucić palenie jest łatwiej niż rzucić jedzenie. Jeść coś trzeba i nic na to nie poradzimy.
OdpowiedzUsuńNiestety... Jak to zawsze mawiał mój kolega Janusz, ile by człowiek mógł zaoszczędzić, gdyby nie musiał jeść. Tyle, że on używał bardziej dosadnego określenia:-)).
UsuńMnie się ostatnio udało schudnąć pod wpływem silnych przeżyć emocjonalnych, ale tego nie da się wywołać sztucznie. :)
OdpowiedzUsuńTeraz jednak staram się utrzymać ten dar w ryzach, bo to bardzo przyjemny stan.
Pomagają mi posiłki, które są niewielkie, ale jadam je częściej. Słodyczy na etapie chudnięcia w zasadzie nie brałam do ust, chyba że (jeden) kawałek gorzkiej czekolady dziennie albo łyżeczka miodu.
Trzymam za Ciebie kciuki! :)
Nie poddawaj się i wyznacz sobie realistyczny czas, nie 3 miesiące, tylko co najmniej miesiąc na kilogram, półtora, wtedy osiągnięcie będzie trwałe. Wiem z doświadczenia. :)
Oj, wiem, wiem, jaki to przyjemny stan. Schudnąć "mimochodem", wcale się nie starając. Gdyby tak móc zasnąć na miesiąc i obudzić się szczuplejszą, od razu chciałoby się kontynuować. Jaka byłaby wtedy motywacja, ech...
UsuńOch, trzymam kciuki! z doświadczenia wiem, ze to niełatwe, zwlaszcza dla kogoś takiego jak ja - co kocha namietnie slodycze. Moja droga naznaczona jest wzlotami i upadkami, ale podnosze się i idę dalej, tzn. na nowo próbuję odżywiać się rozsądnie, aż... do następnego ataku glodu. Wierzę, że będziesz bardziej twarda ode mnie i nieustępliwa:)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że zawiodę na całej linii. Wniosek poparty wieloletnim doświadczeniem:-))).
Usuń