Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

piątek, 3 stycznia 2014

Wierzyć dziecku

Czy słusznie czynię, bezgranicznie wierząc swemu dziecku? Jaką wagę ma słowo dziecka wobec słowa dorosłego?
W latach, gdy ja byłam jeszcze dzieckiem, liczyły się jedynie te "dorosłe" słowa.
Wszystko, co dorosły powiedział - przede wszystkim zaś nauczyciel - nie podlegało dyskusji.
Taki to obowiązywał wobec starszych respekt.
Jednak, jak moje ulubione powiedzonko głosi, każdy kij ma dwa końce.
Ni mniej, ni więcej, oznaczać to musi bowiem, że dzieci i ryby głosu nie mają. Zatem redukowane zostają do roli przedmiotu. Podmiotem w tamtych czasach były tylko w teorii i to najczęściej na kartach podręczników pedagogicznych. Których zresztą prawie nikt nie czytał.
Moja mama czytała. Ale i tak nie miała siły przebicia, by opowiedzieć się po stronie dzieci w konfrontacji ze słowem nauczyciela. To on "decydował", czy uczeń mówił prawdę, to jego zdanie wyznaczało myślowe trendy.
Smutne to były czasy i oby odeszły w niesławną niepamięć. To tyle, jeśli o moją ocenę idzie.
Zawsze wierzyłam i wierzyć będę swoim dzieciom. A jeśli okoliczności mnie do tego zmuszą, prędzej uwierzę obcemu dziecku, niźli dorosłemu, gdy ten zaprzeczać będzie uczynionej dziecku krzywdzie.
Rodzic powinien zawsze wiedzieć, kiedy dziecko mówi prawdę - podpowiadać mu to musi jego własne serce. Które w łączności z sercem dziecka zawsze winno pozostawać.
Jak też za wszelką cenę pomagać dziecku dochować prawdomówności.
Tej przyrodzonej. Aby z lęku nie musiało kłamać.
Jak powiedział Camus, "być wolnym, to móc nie kłamać".
Obyśmy nigdy nie uczyli dzieci kłamać. Niczyich dzieci, nie tylko tych własnych.
To największa krzywda, jaką uczynić maluczkiemu można.

38 komentarzy:

  1. Zawsze wierzę swoim dzieciom.
    Co więcej, zawsze w kontakcie z każdym człowiekiem zakładam, że mówi prawdę. Taki jest mój punkt wyjścia, nawet jeśli się zawodzę, jest tak, jakbym od razu o tym zapominała. Prawie nie umiem nie ufać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawdziwie ludzka, szlachetna postawa. I paradoksalnie właśnie ona daje człowiekowi pełną ochronę. Nieprawda, że aby przeżyć, trzeba się opancerzać przeciwko spodziewanym niepowodzeniom.

      Usuń
    2. Nie myślę o tym w kategoriach szlachetności:)
      Znam nawet takich, którzy uważają, że jestem naiwna, a może nawet głupia.
      A ja jestem pewnie po prostu lekko niedojrzała:)

      Usuń
    3. Aniu.... dokładnie tak jakbym czytała o sobie! :))))
      A tak ogólnie to wydaje mi się że każdy spodziewa się od innych tego co sam sobą reprezentuje... a więc jeśli ja dla własnej wygody okłamuję kogokolwiek to spodziewam się że może i mnie to spotkać, że zostanę okłamana... ale jeśli nie robię takich rzeczy - to niezmiernie dziwi mnie takie działanie u innych :) Ale co do dzieci to mnie akurat razi "zbywanie" ich... rzucę słowo lub dwa - może zapomni. I mnie się takie sytuacje zdarzały, dopóki nie wpadłam na to, że "dziecko to też człowiek - tyle że mały" .... i od tamtego czasu już nic takiego nie robię :)
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    4. Przypomina mi to co piszecie stwierdzenie, że jeśli ja się przed kimś otwieram, ufam mu i spodziewam się po nim tego co dobre, to nie można na to odpowiedzieć inaczej, nie da się. Jeśli ktoś mimo to odpowie czymś złym, wiem przynajmniej że nie mogę o nim powiedzieć: cóż, to nieumyślnie, nie wiedział. Wiedział, zachował się nie fair, ale ja nawet jeśli przez jakiś czas będę cierpieć, to chyba nie umiałabym inaczej niż wierzyć w ludzi, ufać im i być prawdziwą.
      Aniu a co do naiwności: to wolę żeby uważali mnie za naiwną i głupią bo ufam, niż zamykać się przed innymi i spodziewać się od nich tylko tego co złe.

      Usuń
    5. Wiem, Aniu, że nie myślisz o tym w kategoriach szlachetności. Szlachetność, to wynik działań, podejmowanych dla dobra innych, bez kalkulacji i wybiegów. Oceniana przez innych, już z pewnej perspektywy.
      Nie sądzę, by człowiek, który innym wierzy, wykazywał się naiwnością, czy, broń Boże, głupotą. To działanie długofalowe, obliczone na efekt końcowy. Podejrzliwość zaś, to broń obosieczna. Najwięcej szkody przynosi właśnie temu, który nie potrafi nikomu zaufać.

      Usuń
  2. Podobnie jak Ania, staram sie ufac ludziom, zarowno malym jak i doroslym. Sa podrecznikowe wskazowki, jak rozpoznac, kiedy ktos mija sie z prawda, wystarczy uwaznie obserwowac mowiacego, zeby wiedziec. Mowa ciala nierzadko lepiej przemawia niz slowa, a klamcow nie brakuje, nie tylko wsrod dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że "wcięło" mi komentarz. Spróbuję jeszcze raz, choć to już może być falstart:-)).

      Mowa ciała bardzo wiele znaczy, pod warunkiem, że potrafimy właściwie odczytywać sygnały, które otrzymujemy. Zwłaszcza, jeśli się kogoś kocha, nie powinno to być trudne. Wtedy dostrzega się nawet drobne oznaki sygnalizujące nieprawidłowości.

      Usuń
  3. Zawsze wierzyłam i będę wierzyć swej córce. Nigdy tej wiary nie zawiodła. To raczej mnie zdarzyło sie kilka razy ją zawieść, podłamać jej ufność i wciaz mam z tego powodu potęzne wyrzuty sumienia. To zdarzyło się dawno temu i może ona o tym nie pamięta, ale ja tak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My, rodzice często mamy "na sumieniu" różne małe zaniedbania. Trudno nam sobie wybaczyć, że w czymkolwiek zawiedliśmy; choćby to były zupełnie małe rzeczy. Jednak pociechą musi być to, jak wspaniałych ludzi udało nam się w ich osobach podarować światu.

      Usuń
  4. wielu ludzi kłamie, żeby kłamać i nie umie się bez tego obejść a przecież mówienie prawdy ułatwia życie, po prostu pamięta się zdarzenia i wystarczy ich nie przeinaczać. Dzieci i nastolatki kłamią na potęgę i patologicznie. Oraz moja teściowa;). ostatnie zdarzenie - powiadomiła mnie i mojego męża, że ktoś nam bliski zmienił numer telefonu ale na pewno zadzwoni nas o tym powiadomić. Czekamy, nic, nawet nie złożyliśmy życzeń tej osobie. Wreszcie przyjechała i ja się upominam o kontakt a ta robi wielkie oczy bo numeru nie zmieniała. Więc pytamy teściowej a ona - nic wam takiego nie mówiłam! Dodam, że to nie sprawka starości bo od 30 lat wycina nam takie numery. Gdy przychodzi do konfrontacji, wypiera się w żywe oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, po co? Może po to, by poczuć się ważną, mieć swoje pięć minut?

      Usuń
    2. errato, tak, po to.
      i żeby namieszać, nieważne, że może to doprowadzić do kłótni, nieważne, czyja uroczystość, zawsze wszystko musi się kręcić koło tej osoby.

      Usuń
    3. Lecz może ona taka nieważna się czuje, pozbawiona poklasku publiki, a potrzebuje "odrobiny" uwagi.:-)))

      Usuń
  5. To wyglądało tak, jak gdyby dorośli mścili się na własnych dzieciach za to, że nie byli wysłuchiwani i nie wierzono im w dzieciństwie. Powielanie błędów poprzednich pokoleń. Na szczęście wielu rodziców idzie po rozum do głowy i lepiej się wszystkim żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, to swoisty łańcuszek krzywd. Dotyczy to zresztą nie tylko relacji rodzice - dzieci. Niektórzy nie mogą znieść, że młodsze pokolenie "ma lepiej", niż oni. Na całe szczęście tylko "niektórzy". Większość idzie po rozum do głowy. Na tym polega PRAWDZIWY postęp.

      Usuń
  6. Żal mi zawsze dzieci, które walczą ze swoimi rodzicami i rodziców, którzy walczą z dziećmi. Tych którzy postrzegają dzieci jako zagrożenie, i tych, którzy postrzegaja rodziców jako zagrożenie (w relacji rodzice-dzieci). I nie mam tu na myśli rodzin z marginesu, żeby było jasne. A przecież da się budować dobre relacje, więź bliskości, która lepiej chroni przed głupotą niż wszelkie zakazy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, takie rzeczy wcale nie są domeną rodzin z marginesu. Wynikają często z zagubienia istoty rodzicielstwa. Potem wszystko już toczy się z górki. I nikt już nad tym nie panuje.

      Usuń
  7. Zawsze wierzyłam swoim dzieciom i nigdy nie zawiodłam się :) Przez lata wypracowałam sobie ich zaufanie i nadal mogę liczyć na ich szczerość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak. To wszystko musi być działaniem długoterminowym. Procentuje latami, po których w końcu cieszyć się możemy wspaniałymi owocami.

      Usuń
  8. Jak napisałaś- każdy kij ma dwa końce...
    Ale właśnie trzeba rozumować w dwie strony, bo niestety dzieci potrafią perfidnie wykorzystać zaufanie swoich rodziców. Wiem z własnego przykładu. Nie jestem z tego dumna, ale jako nastolatka notorycznie wykorzystywałam ufność, jaką obdarowywali rodzice 'swoją mądrą,odpowiedzialną córkę'. A niestety wcale taka nie byłam, więcej kontroli, mniej zaufania chyba by mi mnie zaszkodziło.
    Inna sprawa, że mimo tych wielu kłamstw ZAWSZE szanowałam i kochałam moich rodziców i umyślnie nigdy nie chciałam sprawić im przykrości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tutaj, niejako między wierszami, sama udzieliłaś sobie odpowiedzi:-). "Produkt finalny", jakim jest każdy człowiek, dowodzi tego, czy linia postępowania rodziców była słuszna. Nie tylko rodziców zresztą. Do każdego dziecka podchodzić powinno się indywidualnie. Nadzór nie jest najlepszą metodą. Raczej kredyt zaufania. Do skutku.
      To wszystko, co teraz napisałaś, Ewo, świadczy o głębokim zrozumieniu racji rodziców, dowodzi wielkiego szacunku i miłości. Czy nie o to właśnie chodziło? Kochajmy swoje dzieci bezgranicznie, ufajmy im, uczmy samodzielności. Życzę Ci radości z obcowania z własnymi pociechami:-)).

      Usuń
  9. Czy uwierzysz w takim razie (nawet jeśli nie jestem już dzieckiem, he he), że przeczytałam tytuł posta jako "wpieprzyć dziecku" i przybiegłam tu zaciekawiona czy ostry post będzie. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha! jesteś niemożliwa:D

      Usuń
    2. Bo Ty, Anko, taka ostra jesteś? Nie wierzę; pewnie Twoi synkowie mieli niezwykle łaskawą mamę. Dlatego wyrośli na mądrych i odpowiedzialnych facetów:-).

      Usuń
  10. Wierzę ludziom, wierzę własnym dzieciom. Już kilka razy zostałam za tę wiarę "zbesztana" przez nauczycieli, ale że silna ta wiara była, to oni musieli chwilę pomyśleć i zmienić swoje zdanie.
    Niestety, przez to, że wierzę też ludziom, parę razy dostałam po d.... oni się śmiali, że naiwna byłam.
    Ale nadal wierzę.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo słusznie postępujesz! Ten się śmieje, kto śmieje się ostatni:-). Zobaczymy, kto jakie po latach zbierał będzie owoce. Zaufanie musi zaprocentować. Nie ma innej możliwości.

      Usuń
  11. Nie mając własnych dzieci podeszłam do tematu szerzej: wierzyć przyjacielowi, koleżance, znajomym, bliskim...
    Generalizując - zaufanie we wzajemnych relacjach. Temat bardzo dobry dla mnie na ten moment. Przyznam, że różnie bywało... zdarzyło mi się nie dopowiedzieć wszystkiego, a nawet nie powiedzieć prawdy właśnie z lęku, bo osoba, której sprawa dotyczyła, jest bardzo dominująca. Nie usprawiedliwiam się, tylko zastanawiam, dlaczego tak potrafiłam się zachować, dlaczego nie powiedziałam prawdy. Mimo że osobiście jestem zwolennikiem prawdomówności. Strach jednak potrafił wydobyć ze mnie i odkryć osobistą niemrawość, słabość. I swoistą niewolę (idąc za piękną myślą Camusa).
    Dobry temat, wart zatrzymania i przemyśleń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie obecnie temat ten ma również ważne odniesienia. Prawdopodobnie brakuje nam asertywności, która pozwoliłaby przeciwstawić się komuś w taki sposób, by go nie urazić, a jednocześnie zachować godność własną. To bardzo trudne - zawsze podziwiam tych, którym się udaje.

      Usuń
  12. Jak rodzice nie są wiarygodni trudno od dzieci wymagać.To zaczyna się od samego początku - jak mały pytał, czy pobranie krwi boli nie mówiłam, że nie.Jak odprowadzałam do przedszkola nie mówiłam, że za chwilę wrócę, tylko po pracy.itd
    Czy dzieci mnie okłamywały?Może na pewnych etapach tak - przecież człowiek ciągle się uczy, dojrzewa, popełnia błędy...
    Ale wiedzą, że lepsza najgorsza prawda, niźli słodkie kłamstwo.
    Wierzę im!:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewielu rodziców zdobyłoby się na tak otwarte postawienie sprawy. W przypadku małych dzieci jest to naprawdę trudne. Uspokoić, a przy tym nie okłamać.
      W kwestii najistotniejszej; ważne jest, by rozwój prowadził ku prawdzie.

      Usuń
    2. Podpisuję się pod tym, co napisała Miśka - z ust mi to wyciągnęłaś :)))
      Ja swojemu Malutkiemu mówię zawsze prawdę. Nie okłamuję, że zaraz wrócę, gdy wiem, że mi pół dnia zejdzie. I to działa! Zauważyłam, że Malutki przyjmuje prawdę za pewnik i nie czuje się rozczarowany i nie histeryzuje, gdy mnie nie ma. Nie kłamię, bo nie lubię być okłamywaną. Z prawdą da się iść na przód. Kłamstwo odbiera nadzieję i zaufanie, buduje niepewność.
      :*

      Usuń
    3. Bardzo słuszna linia postępowania. Przynosząca długofalowy pożytek. Z czasem dziecko zda sobie sprawę, że nigdy nie było oszukiwane. Wszystko ułoży mu się w jedną całość.

      Usuń
  13. Dzieci swoich nie mam, ale ogólnie jestem... dość łatwowierna, by nie powiedzieć, że momentami naiwna. Ale skoro sama nie kłamię, to i nie widzę powodu, abym to ja była okłamywana. Niestety, w praktyce różnie to wychodzi, ale chyba przełknęłam ten fakt i nauczyłam się z nim żyć.
    Ale może to dlatego, że mama zawsze mówiła: nie kłam, tylko powiedz, że dostałaś jedynkę w szkole. Nauczysz się i poprawisz. Nie kłam, tylko powiedz, że byłaś na wagarach, po prostu chcę wiedzieć. Fakt, że zbyt wiele tych jedynek nie było, ale o każdej w domu meldowałam i nigdy przez łeb nie oberwałam.
    Prawdomówność kształtuje się od najmłodszych lat i ma ścisły związek z zaufaniem w domu rodzinnym. Jeśli nie ma więzi z dzieckiem, nie ma zaufania, to dziecko nauczone kombinowania ze strachu, później jako dorosły będzie kombinować, ale z przyzwyczajenia. A przynajmniej tak mi się wydaje...

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Przypomniałaś mi o wagarach. Niestety, sama nie lubiłam przyznawać się do nich:-). Natomiast swoim dzieciom zawsze pozwalałam na nie. Skutek był taki, że ...wcale nie chciały wagarować. O pojedynczych przypadkach zawsze byłam informowana. Czyli prawidłowo.
    Jeśli, jak piszesz, nie oberwałaś, to znaczy, że rodzice postępowali słusznie. Nie ma w moim przekonaniu nic głupszego, niż robienie z tego wielkiej hecy. Ja muszę nawet stwierdzić, że koncertowo zwisało mi i powiewało, czy dzieci odrabiają lekcje. Gdy raz, czy dwa, poszły do szkoły z nieodrobionymi, same się nauczyły obowiązkowości.
    Nawiasem mówiąc, trudno spotkać bardziej obowiązkową osobę, niż moja córka Basia.
    Twoje uwagi są niezwykle słuszne:-).
    Usuń

    OdpowiedzUsuń
  15. Moja wiare w ludzi niejednokrotnie przyplacilam wykorzystaniem, albo inna przykroscia, mimo to staram sie ludziom wierzyc i , a moze glownie , wlasnemu dziecku. Nawet za cene, jak to niektorzy twierdza, naiwnosci. nIe wyobrazam sobie zyc w swiecie, gdzie nie moglabym ufac ludziom, zwlaszcza tym bliskim

    OdpowiedzUsuń
  16. Własnemu dziecku trzeba wierzyć, choćby po to, by pomagać mu budować zaporę przeciwko kłamstwu.
    "Kto wierzy w dobroć człowieka, ten stwarza dobroć w człowieku". Jean-Paul Sartre.

    OdpowiedzUsuń